Zaproszenie oznaczało przynależność do elity. Drugim etapem był kostium. Kreacje zamawiało się u najlepszych projektantów i krawców, miały się wyróżniać, przyciągać uwagę, uwodzić – to dawało gwarancję na miejsce w rubryce towarzyskiej i popularność. Wielkie bale zawsze stanowiły papierek lakmusowy dla towarzyskiej śmietanki.
Gości wysiadających z powozów przy skrzyżowaniu Piątej Alei i 52. ulicy aż do wejścia do domu przypominającego francuskie château eskortowała policja. Przed willą czekali gapie, którzy chcieli dojrzeć choć rąbek spektakularnych strojów. A było na co popatrzeć, bo goście bogatych przemysłowców Vanderbiltów nie zawiedli.
Edith Fish, córka prawnika, byłego gubernatora i sekretarza stanu, przebrana za księżną Burgundii, wystąpiła w sukni wyszywanej rubinami, szafirami i szmaragdami. Miss Elizabeth „Bessie” Ramsen Webb (późniejsza pani Parsons), córka zasłużonego oficera, przybyła jako Madame Le Diable w czerwonej satynowej sukni z czarnymi aksamitnymi aplikacjami i czarnymi różkami na głowie. Szwagierka pani domu, Lila, udawała szerszenia. Do pasiastej, zwężanej u dołu sukni z jedwabnej satyny dobrała diamentową tiarę à la owadzie czułki. Z kolei Miss Kate Fearing Strong nie miała sobie równych po względem okrucieństwa, jakie stało za jej strojem. Wystąpiła w roli białej kocicy w kostiumie uszytym z prawdziwych kocich futer. Gorset skrojono z korpusów, z tyłu doszyto ogony, a całość wieńczył toczek z wypchaną kocią głową. Na szyi miała obrożę ze złotymi literami ułożonymi w słowo „kotka”. Natomiast bratowa gospodarza, Mrs Cornelius Vanderbilt II, włożyła złotą suknię od Charlesa Wortha nazwaną elektryczną. W spódnicy ukryto baterie pozwalające świecić się żarówce w pochodni, którą Alice trzymała w dłoni. Strój miał uczcić jubileusz wynalazku Edisona.
Nic dziwnego, że bal u Vanderbiltów przeszedł do historii miasta, a muzea do dziś poświęcają mu wystawy. Alva Erskine, żona wnuka Corneliusa Vanderbilta – milionera, który dorobił się na kolejnictwie – postawiła sobie za punkt honoru, że zasłuży na miejsce wśród amerykańskiej „arystokracji” i trafi na elitarną Listę Czterystu, do której dostępu strzegła nestorka jednego z najstarszych nowojorskich rodów, pani Astor. Nie każdego, kto miał na koncie miliony, wpuszczała do towarzystwa – poza fortuną liczyły się bowiem korzenie. Tak więc Alva Erskine uknuła intrygę. Gdy rozeszła się wieść o planowanym przez nią balu kostiumowym, córki z bogatych domów dosłownie przebierały nóżkami. Carrie Astor, panna na wydaniu, z przyjaciółkami już ćwiczyła kadryla. Tyle że, inaczej niż one, nie miała zaproszenia. Co się okazało? Alva Erskine, zamiast wkupywać się w łaski Astorów, postawiła ich w kłopocie. Matka Carrie, nie mogąc znieść widoku szlochającej córki oraz towarzyskiego policzka, posłała Vanderbiltom wizytówkę z adresem, na który powinni dostarczyć zaproszenie. Dotarło następnego dnia. To, że Astorowie wyciągnęli po nie rękę, oznaczało, że zaakceptowali obecność przemysłowców w gronie Czterystu.
Na bal do zamku przy Piątej Alei pod numer 660 przybyło tysiąc dwustu gości, każdy w stroju szytym tygodniami. Nie wypadało przebrać się po prostu na przykład za duchownego, chyba że był to konkretny duchowny jak kardynał Richelieu. Kostium musiał przyciągać uwagę zmysłowością lub ekstrawagancją, ale też być wiarygodny i mieć odzwierciedlenie w historii. Na bal przychodziło się, by zamanifestować swój status, nawiązać kontakty handlowe i rozszerzyć matrymonialne perspektywy. Krawcy i ich klienci w poszukiwaniu oryginalnych wzorów studiowali albumy oraz odwiedzali muzea i galerie.
Alva Erskine i William Kissam Vanderbiltowie na bal wydali 250 tysięcy dolarów, co odpowiada dzisiejszym sześciu milionom. Sam szampan kosztował około 65 tysięcy, a kwiaty ponad dziesięć. Ostatecznie wystawne życie doprowadziło ich do finansowej ruiny, ale zanim to nastąpiło, bal 26 marca 1883 roku otworzył ich wówczas sześcioletniej córce, Consueolo, wiele drzwi do korzystnych propozycji mariaży (jej pierwszym mężem został Charles Spencer-Churchill, dziewiąty książę Marlborough i bliski kuzyn Winstona Churchilla).
***
W Europie w pierwszych dekadach XX wieku w organizowaniu ekstrawaganckich przyjęć i kostiumowych bali prym wiodła muza artystów i włoska dziedziczka ogromnej fortuny – markiza Luisa Casati.
Na bal, który wydała w 1922 roku w podparyskiej posiadłości, suknię zaprojektował dla niej malarz i scenograf Léon Bakst. Niewykluczone, że po inspirację sięgnął do elektrycznej kreacji Wortha. Casati jako dziewczynka uwielbiała przebierać się w stroje matki, tych od Wortha w garderobie nie brakowało, a jego eksperyment z żarówką przeszedł do historii. Bakst ubrał markizę w siatkę z diamentów wykończoną srebrnymi frędzlami i diamentową tiarę. By żarówki rozświetliły ułożone na kształt słońca złote pawie pióra, wystarczyło już tylko całość podłączyć do generatora. Pierwsza przymiarka skończyła się porażeniem prądem. Ale dla markizy niestraszne były nawet elektrowstrząsy. Jedna z najbogatszych kobiet w świecie chętnie ryzykowała, by wywrzeć piorunujące wrażenie. Na szyi zwykła nosić w roli biżuterii egzotyczne węże, a na zdobionych szlachetnymi kamieniami smyczach prowadzała oceloty w diamentowych obrożach. Gdy przebywała w swym weneckim pałacu, nie raz widywano ją nocą na placu Świętego Marka, zawsze niemal nagą, w rozpiętym futrzanym płaszczu, odurzoną ginem, kokainą czy opium, w towarzystwie egzotycznych zwierząt i czarnoskórego sługi z latarnią. Nie wiadomo, czy miał oświetlać drogę, czy raczej jej twarz – alabastrową, upudrowaną na biało, z karmazynowymi ustami oraz oczami umalowanymi na czarno węglem i indyjskim tuszem.
Na przyjęciach w jej pałacu w Wenecji – niedokończonym z zewnątrz, wewnątrz urządzonym po królewsku, gdzie kapało złotem, a egipskie rzeźby stanowiły stały element wystroju – bywali Pablo Picasso czy Man Ray. Utrzymywała couturierów, inwestowała krocie w znakomite materiały i kostiumy. Poza Bakstem projektowali dla niej Paul Poiret, Jean Patou, Elsa Schiaparelli, Mariano Fortuny i Erté. Słynęła z wyprawiania bali tematycznych: renesansowy, indyjski, perski, na których gości zawsze witali czarnoskórzy mężczyźni – raz ubrani w czerwone szaty palili kadzidła, kiedy indziej nadzy uderzali w dźwięczące gongi. Casati lubiła pochodnie, więc od wejścia płonął ogień. Podobno na jednym z przyjęć rozcięła nożem kuchennym cały przód sukni. Na innym odurzyła kilkumetrowego boa dusiciela, pomalowała go na złoto i owinęła wokół ciała.
W końcu i ją rozrzutność doprowadziła do bankructwa.
* Więcej w grudniowym wydaniu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i na Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.