Znaleziono 0 artykułów
19.03.2018

Nakarmić świat. Ronni Kahn i jej kulinarna rewolucja

19.03.2018
Ronni Kahn (Fot. Olivia Giacomini)

Długo nic nie zapowiadało, że Ronni Kahn poświęci się pomocy głodującym. Dopiero po pięćdziesiątce, kilkanaście lat po przeprowadzce do Australii, odkryła, że jej powołaniem jest ratowanie żywności przed zmarnowaniem. Kahn opowiada nam o swojej organizacji OzHarvest, która od początku istnienia dostarczyła potrzebującym ekwiwalent 84 milionów posiłków.

Food truck OzHarvest (Fot. materiały prasowe)

Co skłoniło cię do założenia OzHarvest – organizacji, która zajmuje się odbieraniem nadwyżek jedzenia od firm i przekazywaniem go potrzebującym?

Nim poświęciłam się ratowaniu żywności, prowadziłam firmę organizującą imprezy. W związku z tym codziennie obserwowałam, jak marnują się góry jedzenia. Pewnego razu odpowiadałam za organizację wydarzenia, którego budżet wynosił 400 tysięcy dolarów australijskich. Urządziliśmy stoiska z różnymi rodzajami kuchni, co wówczas było całkiem innowacyjne, aż stoły uginały się od potraw. Zawsze trochę przesadzaliśmy z ilością, bo to oznaczało udaną imprezę – hojność i obfitość wskazywały najdobitniej, że klientowi się powodzi. Ale gdy pod koniec tej imprezy zostaliśmy z masą świetnej jakości jedzenia, poczułam, że coś we mnie wzbiera.

Jednocześnie narastało we mnie poczucie, że muszę znaleźć swój życiowy cel. Zrozumieć, po co znalazłam się na ziemi. I te dwie rzeczy – w połączeniu – dały mi do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać: a co by było, gdybym zbierała jedzenie, które zostaje po moich imprezach, i oddawała je potrzebującym?

Ronni Khan (Fot. materiały prasowe)

Tym, co ostatecznie pchnęło mnie do działania, była wyprawa do Południowej Afryki, dokąd pojechałam zastanowić się nad tym, jak przekuć moje pomysły w czyny. Odwiedziłam starą przyjaciółkę, Selmę, która zaproponowała, że zabierze mnie w miejsce, któremu to ona pomogła. Wybrałyśmy się do Soweto, dawnego czarnego okręgu pod Johannesburgiem, gdzie za czasów apartheidu białym osobom w ogóle nie wolno było przebywać. Kiedy tam wjechałyśmy i Selma oznajmiła, że to ona odpowiada za zainstalowanie tam elektryczności, było to dla mnie jak przebudzenie. Pomyślałam wtedy: O mój Boże, chcę wiedzieć, jak to jest zrobić coś takiego. Wróciłam do Australii i byłam gotowa.

(Fot. materiały prasowe)
Ronni Kahn (Fot. Nikki To)

Od razu byłaś przygotowana na to, jaką skalę zyska twoje przedsięwzięcie?

Na pewno byłam bardzo naiwna, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że coś się może nie udać. Wiedziałam, że to właśnie muszę zrobić i że zajmie to dokładnie tyle czasu, ile musi zająć, żeby się powieść. W pewnym sensie chyba zawsze wiedziałam, że potencjał walki z tym problemem jest ogromny, ale gdy zaczynałam, nie miałam nawet pojęcia, że jedna trzecia całego jedzenia na świecie ulega zmarnowaniu!

Nie wiedziałam, że Australia marnowała wówczas jedzenie warte 10 miliardów dolarów australijskich – potem zrobiło się z tego już 20 miliardów – a na świecie marnuje się żywność wartości 1,3 tryliona dolarów! Widziałam tylko to, co miałam przed oczami, na własnym podwórku, i już to wydawało mi się wielkim problemem. Nigdy przenigdy nie chodziło w tym o mnie i moje ego, tylko o coś, co moim zdaniem trzeba było zrobić, bo miało to sens.

Dorastałaś w Południowej Afryce, potem przez dwie dekady mieszkałaś w kibucu w Izraelu. Czy te doświadczenia przygotowały cię w jakiś sposób do tego, czym zajmujesz się dziś?

Bez wątpienia. Dorastałam wiedząc, że nierówność społeczna jest nie do zaakceptowania, a przecież przez pierwszych kilkanaście lat żyłam w kraju, który był na niej ufundowany. Miałam dużo szczęścia, że moi rodzice byli tego świadomi. W pojedynkę nie mogliśmy nic z tym zrobić, bo skala problemu była przytłaczająca, więc wyjechaliśmy, jak skończyłam szkołę, ale ostatecznie to właśnie wiele jednostek działających ramię w ramię doprowadziło do śmierci tego systemu.

Mam poczucie, że jednym z powodów, dla których musiałam uruchomić OzHarvest, było to, że nie zrobiłam niczego dla mojego rodzinnego kraju. Ale, ale – właśnie przed chwilą otrzymaliśmy wsparcie, które pozwoli nam uruchomić filię OzHarvest w Południowej Afryce! Poza tym w całej mojej pracy chodzi o ludzi żyjących razem w równości i wspólnocie, o dzielenie się tym, co się ma – co z kolei na pewno było kluczowe dla moich przekonań wyniesionych z kibucu. Nie zostałam tam z wielu powodów, ale wiara w to, że takie życie ma głęboki sens, została ze mną na zawsze.

Travis Harvey - główny szef kuchni OzHarvey (Fot. Nikki To)
Ogród OzHarvest (Fot. materiały prasowe)

Jak dużo ludzi obsługujecie w ramach OzHarvest? Ile osób zatrudniacie?

Dziś OzHarvest liczy sobie 140 pracowników, działamy w ośmiu miastach i sześciu regionach. Przez trzynaście lat istnienia dostarczyliśmy w produktach ekwiwalent 84 milionów posiłków, nasze roczne statystyki sięgają teraz 25 milionów posiłków. Dostarczamy jedzenie do 1300 organizacji charytatywnych, ale ta liczba stale rośnie, odbieramy produkty od 3500 darczyńców. Mamy blisko 2 tysięcy wolontariuszy. Dziś to już całkiem spora organizacja!

Łatwo się nią zarządza?

Mam świetny zespół zarządzający, choć to relatywnie świeża sprawa – dopiero od jakiegoś półtora roku. Wcześniej było więcej chaosu. Ale dziś mogę się już pochwalić tym, że mamy szefa biznesu i strukturę, która pozwala organizacji efektywnie się rozrastać, bez polegania zawsze na mnie. Mamy nawet plan zastępstwa dla mnie w przyszłości. To pozwala mi się skupić na wizji i nowych pomysłach. Bo chociaż ratowanie jedzenia jest kluczowe dla naszej działalności i zależy mi na minimalizacji tego zjawiska, to staramy się działać możliwie szeroko: jesteśmy bardzo zaangażowani w lobbying i udało nam się skłonić nowy australijski rząd do deklaracji, że do 2030 r. zmniejszy skalę marnowanego w kraju jedzenia o 50 procent, zgodnie z wytycznymi Programu ds. Rozwoju Narodów Zjednoczonych.

Ronni Kahn na targu OzHarvest (Fot. Livia Giacomini)

Pracujemy nad szczegółową strategią. Poza tym mocno stawiamy na edukację – mamy aż cztery programy edukacyjne dla konsumentów. W powiązaniu z filmem dokumentalnym o mnie, zatytułowanym „Food Fighter”, który wchodzi na ekrany australijskich kin 3 czerwca, uruchamiamy bezterminową kampanię „Fight Food Waste” (Zwalczaj marnowanie jedzenia!), która, mam nadzieję, przerodzi się w ruch społeczny.

Przyuczamy młodzież w wieku 15-25 lat z trudnych środowisk do pracy w gastronomii i hotelarstwie, dzięki czemu młodzi zyskują nie tylko fach, lecz także stają się częścią systemu mentorskiego. Pod koniec takiego sześciomiesięcznego szkolenia są zdolni dostać pracę w branży, a przy tym prowadzić niezależne i odpowiedzialne życie. Z kolei nasz najnowszy program obejmuje edukację młodzieży szkolnej i na razie wypróbowujemy – z sukcesem! – jego testową wersję w dziewięciu szkołach. W jego ramach szkolimy nauczycieli, którzy uczą potem na bazie cyfrowej aplikacji zaaprobowanej do programu nauczania, jak gotować, odżywiać się i uprawiać jedzenie w zrównoważony sposób.

Posiłki przygotowane w ramach inicjatywy Cooking For a Cause (Fot. Nikki To)

Jak szybko zdałaś sobie sprawę z tego, że bez edukacji daleko nie zajdziecie?

Naszym głównym celem, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, jest karmić nasz kraj. Stąd wzięły się cztery filary naszej działalności. Pierwszym zawsze było ratowanie jedzenia, ale bardzo szybko w toku naszej działalności zorientowałam się, że edukacja jest kluczowa: skala marnowanej żywności jest ogromna, to drugi najważniejszy powód postępowania zmian klimatycznych. By jeszcze lepiej uzmysłowić wszystkim skalę zjawiska, powiem, że gdyby całe zmarnowane jedzenie na świecie pochodziło z jednego kraju, to to państwo byłoby trzecim największym emiterem gazów cieplarnianych do atmosfery, po USA i Chinach. I to nie restauracje, czy szerzej gastronomia, są tutaj największymi winowajcami – na wszystkich pozostałych etapach produkcji, dystrybucji i konsumpcji marnuje się znacznie więcej produktów spożywczych. Od początku więc wiedziałam, że musimy nauczać, ale chwilę trwało – pierwszych pięć, sześć lat – nim nabraliśmy wystarczająco dużo rozpędu. Wszystko sprowadza się do tego, jakimi zasobami dysponujemy, ale staramy się ciągle do tego gmachu, jakim jest OzHarvest, dokładać nowe cegiełki.

Musieliście też zmienić istniejące australijskie prawo, prawda?

Tak – i w tym aspekcie też potrzebna była edukacja. Ludzie musieli uwierzyć, że mają realną możliwość oddawać jedzenie bez obawy, że zostaną pozwani. W ciągu roku od założenia OzHarvest doprowadziliśmy do zmiany prawa w czterech stanach.

Jak tego dokonaliście?

Lobbując, lobbując, lobbując –dzięki pomocy kilku wpływowych ludzi i kilku prawników. Gdy się dobrze lobbuje, ma się rezultaty! A dodajmy, że w Australii nie ma żadnych zachęt podatkowych dla firm, które decydują się oddać niewykorzystane jedzenie, inaczej niż np. w Stanach czy Wielkiej Brytanii. U nas sprowadza się to tylko i wyłącznie do dobrej woli darczyńcy.

Z drugiej strony, oczywiście pomagamy ludziom zaoszczędzić czas i pieniądze, zdejmując im z barków odpowiedzialność za poszukiwanie sposobu utylizacji żywności. Nie mówiąc już o tym, że marka darczyńcy zostaje wzmocniona zarówno poprzez sam akt darowania jedzenia, jak i przez skojarzenie z OzHarvest, które samo stało się bardzo rozpoznawalnym i cenionym brandem. Firma House of Brands wymierzyła naszą wartość, jak się to robi ze zwykłymi komercyjnymi markami, i oszacowała, że niektóre z dużych firm, które z nami współpracują – czy to sieci supermarketów, czy linie lotnicze – poprzez alians z nami zyskują nawet do 71 procent bardziej zadowolonych klientów.

(Fot. materiały prasowe)

Rozmawiamy podczas kobiecego forum gastronomicznego: czy masz wrażenie, że praca z kobietami ma dla ciebie szczególny wymiar?

Absolutnie wierzę w to, że kobiety są niezwykłe, że jesteśmy sprawczyniami i umiemy wykorzystywać w pracy naszą intuicję. Ale też nie miałam nigdy poczucia, że moja płeć mnie ogranicza albo że ktoś mnie dyskryminuje ze względu na nią. Jeden jedyny raz, kiedy mnie to spotkało, miał miejsce w salonie samochodowym, dokąd udałam się po zakup samochodu. Jeden z naszych wolontariuszy uparł się, że powinnam jeździć żółtym samochodem (żółty jest kolorem OzHarvest – przyp. red.). Tak długo mnie namawiał, że sprawi mu to przyjemność, gdy prezeska jego organizacji będzie jeździć żółtym samochodem, reklamując jednocześnie naszą misję, aż uległam. Pojechałam do salonu i, co ciekawe, byłam tam kompletnie niewidzialna. Weszłam dzierżąc gotówkę w garści, ale tylko omieciono mnie wzrokiem i zignorowano.

Przedziwne – nie powiedziałabym, że łatwo cię przeoczyć!

Też wydało mi się to osobliwe, ale ostatecznie moją hybrydę kupiłam dopiero w trzecim salonie! To był jedyny raz, kiedy moja płeć miała jakiś wpływ na moją efektywność. Nawet macierzyństwo – a mam dwóch dorosłych już synów – nie miało na to wpływu, zawsze robiłam po prostu to, co miałam do zrobienia. Obaj synowie są muzykami, jeden założył nawet fundację: A Sound Life łączy pracę z ciałem z terapią muzyką.

A czy wygląd ma dla ciebie znaczenie? Zwracasz uwagę na to, jak się nosisz?

Uwielbiam żółty – muszę zawsze mieć na sobie jakiś akcent w tym kolorze. Lubię warstwy. Nie podążam ślepo za trendami, ale lubię łączyć ze sobą ulubione rzeczy, nierzadko takie, które noszę od 20 lat. Bawię się modą, mój styl jest raczej prosty i dzięki temu ubieranie się nigdy nie trwa długo.

Codziennie ćwiczysz jogę – czy pomaga ci to utrzymać spokój ducha potrzebny do działania?

O, nawet dziś rano ćwiczyłam jogę w hotelu! Myślę, że równie istotna jest wiara – mam duchową przewodniczkę, którą spotkałam 14 lat temu. To świadomość tego, że jestem w odpowiednim miejscu, że wypełniam swoje przeznaczenie, daje mi siłę. Ale przy tym każde przedsięwzięcie, w które angażuje się OzHarvest, musi służyć ludziom, poprawiać byt chociaż jednej osoby. W przeciwnym razie jest bez sensu. Jesteśmy po to, by służyć ludziom.

To teraz chyba możesz już sama powiedzieć, jak to jest, dokonywać tak wspaniałych rzeczy?

Cóż, codziennie budzę się z błogim uczuciem, że jestem niezwykle uprzywilejowaną jednostką, która może ciągle na nowo odczuwać radość z tego, że coś, co sama zapoczątkowała, generuje taką zmianę. Ale to wszystko dlatego, że przyciągamy same wspaniałe osoby. Ci niesamowici ludzie po prostu pojawiają się wokół i sprawiają, że to ja dobrze wypadam.  

Ronni Kahn – od 16 lat prowadzi organizację OzHarvest, która zajmuje się odbieraniem nadwyżek jedzenia od firm i przekazywaniem go potrzebującym. W swoim życiu mieszkała na trzech kontynentach, ale to w Australii znalazła prawdziwy cel. Zaczynała od wana, którym sama rozwoziła jedzenie, by po upływie 13 lat planować otwarcie filii OzHarvest w swojej macierzystej Południowej Afryce. Od niedawna jej organizacja prowadzi w Sydney supermarket, w którym wszystkie produkty pochodzą z darowizn (co nie ma wpływu na ich jakość) i są za darmo – potrzebujący, jeśli mogą, uiszczają symboliczną opłatę.

 

Agata Michalak
  1. Styl życia
  2. Kulinaria
  3. Nakarmić świat. Ronni Kahn i jej kulinarna rewolucja
Proszę czekać..
Zamknij