Po sukcesie „Wszystko dla mojej matki” w Gdyni, gdzie otrzymała nagrodę za najlepszy debiut, dostała wiele propozycji zawodowych. Ale sporo z nich odrzuciła. – Chcę być szczera wobec siebie i wobec widzów – przekonuje. Teraz możemy ją oglądać w serialu „Szadź”.
W produkcji Player.pl wciela się w Ewę Banach, studentkę religioznawstwa, która staje się celem seryjnego mordercy. Serial dotyka tematu niebezpieczeństw czyhających na młode kobiety. Zofia Domalik przyznaje, że nie są one obce i jej. – W dalszym ciągu, gdy idę ulicą i mam obcisłą sukienkę, to słyszę teksty w stylu: „Wziąłbym sobie taką do domu”. To nie jest dla żadnej kobiety komplement! Ja czuję się wtedy zagrożona – mówi. – Dlatego, gdy wychodzę na imprezę i wiem, że będę wracała sama, biorę ze sobą gaz pieprzowy.
Za wcześnie na dziennikarstwo
Kiedy rozmawiamy, jest stanowcza, wypowiada słowa szybko, wie, co chce powiedzieć. Nie mogę uwierzyć, że jako dziecko była nieśmiała. Przekonuje mnie, że właśnie tak było i to z tego powodu nigdy nie planowała, że zostanie aktorką. Jej rodziców – Ewę Telegę i Andrzeja Domalika bardzo to cieszyło, bo starali się odciągnąć córkę od pójścia w ich ślady.
– Wszyscy znajomi mówili, że zostanę aktorką, a ja się przeciwko temu buntowałam. Byłam przekorna i chciałam pójść swoją drogą – wspomina. Ale ciągnęło ją przed kamerę. Wymyśliła więc, że zostanie dziennikarką telewizyjną, aby móc pojawiać się na ekranie. – Rodzice znali się z Martą Kuligowską, więc postanowiłam być kimś takim, jak ona. Zmieniłam zdanie, kiedy Marta powiedziała, że codziennie wstaje o czwartej rano, żeby zdążyć na prowadzony w TVN24 program – śmieje się.
Na pierwszym castingu pojawiła się właściwie przypadkiem. – Ktoś ze znajomych zadzwonił do mamy i powiedział, że potrzebują nastolatki do roli w „Plebanii” i ja bym się świetnie nadawała. Mama odradzała, ale ustaliłyśmy, że sama muszę podjąć decyzję. Mnie oczywiście na samą myśl, że miałabym stanąć na planie pośród tylu ludzi, robiło się słabo. Nie dość, że byłam nieśmiała, to i zbyt krytyczna wobec siebie, dlatego kategorycznie odmówiłam. Trzy dni później coś jednak we mnie pękło i postanowiłam dać temu pomysłowi szansę – wspomina.
Pierwszy raz stanęła na planie obok Olgi Kalickiej w kościele na Służewcu. Gdy usłyszała „Kamera, poszła, akcja!”, poczuła takie emocje, że po dniu zdjęciowym od razu pobiegła zapisać się do agencji aktorskiej, która reprezentuje ją do dziś. Na początku pojawiała się w epizodach. Potem dostała własny wątek w serialu „Pierwsza miłość”, w którym grała przez półtora roku. I upewniła się, że nie ma już dla niej innego sposobu na życie niż granie.
Tylko dystans nas ocali
Szkołę średnią wybierała pod szkołę teatralną. Zdecydowała się na artystyczne liceum im. Jerzego Grotowskiego w Warszawie, gdzie miała szansę poznać wiele osób związanych ze sztuką. Wtedy też nastąpiła zmiana w jej sposobie ekspresji. W wieku 16 lat porzuciła taniec, który trenowała od dziecka. – Taniec pozwalał mi wyrażać się za pomocą ruchu, a nie słów, które mnie paraliżowały. W liceum musiałam to przewalczyć. I to mi się udało – mówi. Nie porzuciła jednak sportu, który jest dla niej ważny do dziś. Nadal trenuje boks i jogę.
W liceum bezproblemowo radziła sobie z nauką, ale to kino sprawiało jej najwięcej radości. Na filmy chodziła nie tylko po to, żeby się rozerwać czy uciec od rzeczywistości, lecz także, żeby obserwować pojawiających się na ekranie aktorów. – Cały czas tak mam. Niedawno oglądałam „Młodego papieża” na HBO i zastanawiałam się: jak można tak grać!? – zachwyca się.
Następnym krokiem była stołeczna Akademia Teatralna. – Byłam pod opieką Wojciecha Malajkata, który mnie bezpiecznie przeprowadził przez szkołę. Jest niesamowity! Był przyszywanym tatą całego roku. Udzielił nam wielu fantastycznych rad: jak korzystać ze swojej wyobraźni, skąd wziąć odwagę na scenie, jak przyjmować krytykę – opowiada. Wsparciem służyli też rodzice, którzy pogodzili się z wyborem córki. Często powtarzali, by do zawodu podchodziła z dystansem. Bacznie przyglądała się też przyjaciółkom z branży. – Widziałam, z jaką falą hejtu niekiedy muszą się mierzyć, kiedy stają się popularne – mówi.
Sama na hejt też musiała być przygotowana. W branży wszyscy wiedzą, że jest córką znanych aktorów. A stąd już tylko krok, by ktoś „życzliwy” wytknął jej, że robi karierę dzięki znajomościom rodziców. Potrafi jednak podejść do sprawy racjonalnie. W przygotowanie do przesłuchań wkłada mnóstwo wysiłku. Choć określa się mianem perfekcjonistki, nie załamuje się, gdy przepadnie jej rola. – Mam świadomość, że na castingach liczy się nie tylko talent, lecz także to, czy pasuje się do danej postaci. O rolę we „Wszystko dla mojej matki” walczyłam z innymi koleżankami. Nie uważam, że jestem od nich lepsza, bo wygrałam. Po prostu lepiej pasowałam do postaci Oli. Sama przegrałam wiele razy z dobrymi koleżankami, ale nie zazdroszczę im, tylko staram się kibicować – mówi.
To, czego nie potrafi sobie wytłumaczyć, to że ludziom tak łatwo przychodzi ocenianie innych. – Staram się nie przejmować krzywdzącymi uwagami anonimowych internautów na mój temat. Nie potrafię jednak zaakceptować hejtu uderzającego w moich najbliższych. Wielokrotnie czytałam krzywdzące komentarze na temat moich rodziców. W jednym z nich ktoś życzył mi i mojej mamie śmierci, bo jesteśmy tak brzydkie, że nie może na nas patrzeć. Czy autorzy takich słów naprawdę myślą, że nas to nie boli? Nie wiem, jak to możliwe, że hejt nie jest jeszcze karalny – złości się.
Refleksje na temat ludzkich zachowań popchnęły ją do zainteresowania się psychologią, którą również w swoim zawodzie uznaje za bardzo potrzebną. – Pracujemy na ekstremalnych emocjach. Musimy wiedzieć, jak bezpiecznie je z siebie zrzucać. Poza tym aktorstwo to ciągły egzamin. Ludziom się wydaje, że trema znika z wiekiem. Rozmawiałam z wystarczającą liczbą dojrzałych aktorów, żeby mieć pewność, że tak nie jest – przekonuje.
Pani profesor
Bardzo silne emocje towarzyszyły jej, gdy przez kilka miesięcy przygotowywała się do nagrodzonej w Gdyni roli w fabularnym debiucie Małgorzaty Imielskiej „Wszystko dla mojej matki”. Zagrała w nim 17-letnią Olkę, która za ucieczki z domu dziecka trafia do zakładu poprawczego. Wcześniej spotykała się z dziewczynami osadzonymi w zakładach w Falenicy i Rembertowie.
– Nie miałam pojęcia, jak się zachowywać w ich obecności. Wiedziałam, że spotkam osoby, które doświadczyły sytuacji, o jakich ja tylko słyszałam. Mogłam im współczuć, ale nie mogłam wejść w ich buty. Miałam 22 lata, kiedy tam jeździłyśmy. One były dużo bardziej otwarte wobec reżyserki – dojrzalszej ode mnie i bardzo dobrze przygotowanej. Gosia ma łatwość nawiązywania kontaktu. A że wywodzi się z dokumentu, miała zrobiony świetny research. Ja nie pytałam o ich historie, bo nie miałam do tego kompetencji – przyznaje.
W rolę weszła tak głęboko, że zachwycili się krytycy na całym świecie. Film zjeździł festiwale w Dhace, Cottbus, Bangalore i najważniejsze imprezy w kraju. Jury festiwalu w Gdyni przyznało Domalik nagrodę za najlepszy debiut. Nie zachłysnęła się jednak sukcesem. Do nowych propozycji zawodowych podchodzi selektywnie. Wiele odrzuciła. Przyjęła ofertę roli w „Szadzi” u boku Aleksandry Popławskiej i Macieja Stuhra i „Gorzko, gorzko”, nowej komedii Tomasza Koneckiego, w której partnerują jej Mateusz Kościukiewicz i Rafał Zawierucha.
Co ją do tych projektów przekonało? Osobowości aktorskie w obsadzie. – Chcę spotykać się w pracy z wybitnymi artystami, od których mogę się ciągle uczyć, badać swoją wyobraźnię i przekraczać granice jako aktorka.
Rozwój zawodowy jest dla niej priorytetem. Chce doskonalić siebie i pomagać innym. – Chciałabym uczyć. Podziwiam nauczycieli, bo to bardzo trudny zawód. Uprawiając go, można komuś pomóc, ale można też zrobić krzywdę. Ja mam marzenie, żeby pomagać – odpowiada, przekonując mnie, że prędzej niż na rautach i okładkach bulwarowych pism zobaczymy ją na uniwersyteckiej katedrze.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.