Reżyserka przeniosła na scenę warszawskiej STUDIO teatrgalerii powieść J.G. Ballarda „Kraksa” z 1973 roku. – Kraksa to metafora życia w społeczeństwie. Ballard przewidział, że w narcystycznej kulturze zachodniej każdy będzie miał swój show na żywo w telewizji. A wszechobecne ekrany zamkną nas w ramach społeczeństwa spektaklu – tłumaczy Natalia Korczakowska.
J.G. Ballard zajmował się przyszłością. Ty też?
Nie da się od niej uciec. Ale nie interesuje mnie futurologiczne kreowanie odległej rzeczywistości, tylko tej najbliższej – świata za 15 minut.
Taki świat znalazłam u Ballarda. Kiedy po wyjściu z obozu jenieckiego trafił do Anglii, zobaczył społeczeństwo klasowe z literaturą opartą na nostalgii za utraconym imperium. Widział równe trawniki, uprzejmych ludzi, drogie samochody zaparkowane pod luksusowymi domami i ludzi wyzutych z emocji. Chciał w powieściach rozjechać trawniki, zderzyć ze sobą auta i zmusić ludzi do odnalezienia uczuć. Doświadczenia wojenne sprawiły, że zaczął inaczej postrzegać świat. Na wojnie widział rozpad i destrukcję, a w Londynie zobaczył ugrzeczniony świat oparty na konwencjach i układach. Według mnie o tym są jego fantastyczne, obsesyjne opisy korków i zatorów w „Kraksie”.
A gdzie ta przyszłość?
Zaproponował literaturę science fiction, która przepowiada najbliższą przyszłość. Nie pisze o podróżach w kosmos, ale o tym, jak współczesne procesy społeczne, ekonomiczne i polityczne zmienią nasze życie za 15 minut. Pisząc „Kraksę” w latach 70., ostrzegał przed rosnącym wpływem technologii na nasze życie. Przewidział, że w narcystycznej kulturze zachodniej każdy będzie miał swój show na żywo w telewizji. A wszechobecne ekrany zamkną nas w ramach społeczeństwa spektaklu. Pisał, że każdy będzie miał własny show i osobistą telewizję.
I mamy, w mediach społecznościowych.
Dokładnie. Niedawno widziałam świetny dokument o Instagramie „Podróbki sławy”, gdzie mówi się, że miliony osób mają dziś ponad milion obserwujących. Ludzie zachorowali na sławę. Gdy pyta się dziś młodych ludzi, kim chcieliby zostać w przyszłości, znaczna część odpowiada, że influencerem. Każdy chce być sławny. Kiedyś sława była skutkiem ubocznym talentu albo odwagi. „Kraksa” jest też pisana z perspektywy zalęknionego człowieka, który traci kontakt z rzeczywistością, co sprawia, że odchodzimy od humanistycznych wartości etycznych. U Ballarda, podobnie jak u Hanny Arendt, nasze oderwanie od rzeczywistości sprawia, że bezmyślnie krzywdzimy siebie na wzajem.
Z taką krytyką cyfrowego kapitalizmu mamy od jakiegoś czasu do czynienia. A jak to może wpływać na ciebie i twoich bohaterów?
W świecie zapośredniczonym przez media, gdzie wszystko jest fikcją, jedyna dostępna nam rzeczywistość jest w nas samych. Ale to też powoli tracimy. Tracimy kontakt z własnymi emocjami, zamiera nasza wyobraźnia, nasze relacje z innymi ludźmi. Mój endokrynolog powiedział mi jakiś czas temu, że co wieczór mam tak niski kortyzol, jakbym codziennie przeżywała wypadek samochodowy. To hormon stresu produkowany w nadnerczach, który uwalnia się w sytuacji zagrożenia życia. Codziennie przechodzę jakąś kraksę i jestem tego nieświadoma, nie mam do tego dostępu. Zdaję sobie sprawę z tego, że jako kobieta na wysokim stanowisku doświadczam sporo pasywnej agresji, bo żyjemy w bardzo szowinistycznym kraju. Ale myślałam, że to po mnie spływa. We wstępie powieści Ballard pisze, że kraksa to metafora życia w społeczeństwie. Zderzenie ze sobą i z innymi ludźmi, w którym otrzymujesz dostęp swoich emocji i wyobraźni, rodzaj transgresji. W adaptacji „Kraksy” idę za tą wskazówką autora.
Również przez ucieczkę w narkotyki, seks, alkohol?
To metafora zaproponowana przez Ballarda. Pisze, że jedyną jeszcze żywą formą fikcji jest pornografia, która opowiada o tym, jak używamy siebie nawzajem. Hardcorowy seks w powieści nie jest więc zwierzęcą pornografią, tylko opisem relacji społecznych. Bohaterowie Ballarda marzą o czołowym zderzeniu, bo chcą doświadczyć czegoś realnego. Główna postać przeżywa kraksę, a potem obsesyjnie próbuje ją powtórzyć jako jedyne prawdziwe wydarzenie w życiu. Zaczął po niej mieć kontakt ze swoimi emocjami, zaczął cokolwiek czuć. W związku z tym obsesyjnie próbuje odtworzyć tamto wydarzenie. Odtworzyć traumę.
„Kraksa” pojawia się w momencie kolizyjnego zwarcia części społeczeństwa z prawicową władzą. Świadomie proponujesz widzom ten temat?
Staram się unikać jednoznacznych deklaracji politycznych. Teatr, który się wtrąca, jest gdzie indziej. Myślę też, że zrobiliśmy już dość spektakli o odradzającym się faszyzmie – „Berlin Alexanderplatz”, „Biesy”… My już to wiemy. Przyglądam się raczej kondycji ludzkiej. Nie zajmuję się prawicowym rządem, tylko tym, na co mamy realny wpływ. Namawiam widzów do zadbania o najbliższe więzi. Jeśli wszyscy byśmy je poprawili, może odbudowalibyśmy wspólnotę, społeczeństwo, demokrację itd.
I nie ma tam w ogóle polityki?
To przypowieść o piracie drogowym, który onanizuje się, oglądając wypadki samochodowe, a potem estetyzuje je w dzieła sztuki. Wzięłam na warsztat przede wszystkim postać Vaughana, byłego eksperta telewizyjnego, celebrytę, któremu wypadek samochodowy zniszczył twarz. Został artystą i jeden z jego projektów opiera się na zainscenizowaniu wypadku, w wyniku którego skończą się wojny domowe. Nie chodzi mu o to, żeby opowiedzieć się po którejś ze stron konfliktu kulturowego, tylko zrobić krok do tyłu i postawić pytanie: czy istnieje możliwość połączenia tych dwóch plemion? Według Vaughana czymś takim może być wypadek, zainscenizowana śmierć Elizabeth Taylor w kraksie, którą wszyscy obejrzą w telewizji. Wierzy, że to może być rodzaj rytuału, który pozwoli ludziom na chwilę oprzytomnieć.
Naiwne?
Ta naiwność jest zamierzona. Książka i mój spektakl jest groteską, w lekkiej formie opowiada o głębokich konfliktach. Pod spodem jest ukryte pytanie o to, czy istnieje jeszcze jakikolwiek dostępny nam rytuał, jakieś katharsis. W świecie narcyzów, gdzie każdy jest sławny, nie ma już prawdziwych ikon i realnych wydarzeń. Musimy szukać gdzie indziej, chyba w najbliższych relacjach.
Bohaterem twojego spektaklu jest artysta, który chce zbawić ludzkość. Ta figura artysty, reżysera dusz, jest mocno zakorzeniona w polskiej kulturze. Pracujesz z nią jakoś w przedstawieniu?
Tak, autoironicznie. Uważam, że przed artystami nie stoją polityczne zadania. Ballard mówił o „zamieraniu wyobraźni”. Techniczny i medialny świat, skrajnie upolityczniony sprawia, że ludzie zaczynają funkcjonować jak tryby w maszynie. Sztuka jest potrzebna po to, żeby rozbijać te wyobrażenia i koleiny, przekonania polityczne i toksyczne relacje. Sztuka ma odczarować nasze życie przez kontrolowane kraksy.
Premiera odbędzie się 12 .03, najbliższe spektakle 13 i 14.03.
Natalia Korczakowska jest dyrektorką artystyczną Teatru Studio im. Witkiewicza w Warszawie, reżyserką teatralną. Ukończyła klasę skrzypiec w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie, Wydział Wiedzy o Teatrze i reżyserię w warszawskiej Akademii Teatralnej. Debiutowała w 2006 roku spektaklem „Pensjonat Madryt” według prozy Agłai Veteranyi. Swoje najważniejsze przedstawienia zrealizowała u Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa oraz na scenach dolnośląskich: w Teatrze Polskim i Współczesnym we Wrocławiu, w Teatrze Dramatycznym w Jeleniej Górze, w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Reżyserowała też w Teatrze Narodowym w Warszawie i w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.