Znaleziono 0 artykułów
07.01.2025

„New Yorker” to jeden z najważniejszych magazynów na świecie. Jak pismo zmieniło Amerykę?

07.01.2025
Okładka pierwszego numeru z 21 lutego 1925 roku. Postać dandysa Eustace'a Tilleya wyrysowana przez Rea Irvina na zawsze określiła styl magazynu.

Michał Choiński w swojej książce zaprasza nas do redakcji jednego z najsłynniejszych magazynów na świecie. ,,The New Yorker. Biografia pisma, które zmieniło Amerykę” to dziennikarskie blaski i cienie, fascynujące postaci i artykuły na dobre zapisane na kartach historii.

Gdy słucham cotygodniowego „Critics at Large” krytyka kulturalnego Vinsona Cunninghama oraz krytyczek Naomi Fry i Alexandry Schwartz, marzę, by kiedyś poprowadzić podobny podcast. Albo gdy czytam artykuł Jessiki Winter o tworzeniu współczesnego antybohatera na przykładzie Luigiego Mangione, zastanawiam się, o kim w naszej szarej Polsce taki tekst mógłby powstać (i czy byłbym w stanie go napisać). Wystarczy kliknąć w którąkolwiek z zakładek, by wysypali się z niej Richard Brody, Inkoo Kang czy Alex Barasch (by wymienić tylko garstkę), których kolejnymi akapitami chcę się inspirować. Wszyscy oni są związani z „New Yorkerem”.

Gdy latami zaglądałem na wirtualne łamy magazynu, towarzyszyło mi wrażenie, że jego kamieniem węgielnym są aspiracje. Po lekturze ,,The New Yorker. Biografii pisma, które zmieniło Amerykę” Michała Choińskiego tylko się w tym przekonaniu utwierdziłem. Książkę – z sukcesem chwytającą ideę pisma od niemal stu lat wpływającego na społeczno-kulturalny obraz Stanów i świata – wypełniają barwne przykłady owej aspiracyjności. Mamy Sylvię Plath, która w liście pisała: „Zamieścić coś w »New Yorkerze«, zanim umrę”. Mamy Trumana Capotego stażującego w tygodniku i starającego w nim publikować. Jest John Cheever skarżący się, że tylko ten magazyn potrafi mu „wyrwać spod nóg dywan zdrowego poczucia własnej wartości”. Nie inaczej było z Johnem Updikiem, Kurtem Vonnegutem czy Thomasem Pynchonem. Jest w tym wymienianiu Choińskiego coś z pokrzepiającego poklepywania po plecach, że nikt tutaj nie zwariował, że warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia (nawet jeśli tekstami „New Yorkera” się jedynie inspirujemy).

Okładkę numeru poświęconego w całości Hiroszimie zaprojektował Charles E. Martin (31 sierpnia 1946).

Gratka dla nerdów dziennikarstwa – i nie tylko

Od zarania „New Yorker” zarzucał wędkę nie tylko na pismaków, lecz także na czytelników i czytelniczki. Pierwszy u brzegu był Harold Ross. W złotych latach 20. postanowił założyć magazyn godny wielkości Nowego Jorku, miasta, które właśnie obchodziło trzechsetne urodziny. Pismo, jak zauważa Choiński, miało dawać „poczucie pięcia się po drabinie społecznej w nowojorskiej wersji amerykańskiego snu”. Pierwszy naczelny był dzieckiem swoich czasów. Uprzywilejowany i do tego rasista. Jego drabina była biała, choć poza tym Ross był progresywnym liberałem. Takich też dobierał współpracowników. Jak chociażby Johna Herseya, którego reportaż „Hiroszima” z 1946 roku (zajął cały numer „New Yorkera”) o skutkach zrzucenia bomby atomowej na tytułowe miasto wstrząsnął opinią publiczną. Amerykańscy patrioci odsądzili zarówno autora, jak i Rossa, od czci i wiary, bo artykuł zrobił z Japończyków ludzi.

W książce Choiński wielokrotnie przedstawia kulisy powstawania i publikacji co istotniejszych tekstów. Chociażby „Listu z zakamarka mojego umysłu” Jamesa Baldwina (to już za czasów drugiego naczelnego, Williama Shawna, który stawiał na różnorodność nie tylko w zespole, lecz także, generalnie, w życiu), demaskującego rasizm w Stanach i jego wpływ na całe społeczeństwo. W „New Yorkerze” pojawił się reportaż „Z zimną krwią” wspomnianego Capotego, dzięki któremu został on ochrzczony ojcem współczesnego true crimeu. Jakby tego było mało, Hannah Arendt właśnie tej redakcji złożyła propozycję napisania tekstu o procesie Eichmanna w Jerozolimie, a w 2017 roku Ronan Farrow na jej łamach udokumentował molestowania seksualne Harveya Weinsteina. Wszystko w jednej gazecie!

W wydaniu z 15 lutego 1993 roku na froncie walentynkowego numeru tygodnika czytelnicy zobaczyli obraz Arta Spiegelmana przedstawiający chasydzkiego Żyda i czarną kobietę – obejmujących się i całujących. 

Jeśli jest się – jak ja – nerdem dziennikarstwa, nie sposób nie ekscytować się, kartując napisaną ze swadą „Biografię pisma, które zmieniło Amerykę”. Każda kolejna osoba na czele magazynu jednocześnie kontynuowała jego tradycję i proponowała coś nowego, co, jeśli nie było rewolucyjne i/lub kontrowersyjne z punktu widzenia poprzedników, to przynajmniej odświeżało fasadę. Każde „władanie” – wspomnianych Rossa i Shawna, a następnie Roberta Gottlieba, Tiny Brown i obecnego Davida Remnicka – to niemal, z mojej perspektywy, światy wyobrażone, zmitologizowane. Światy dziennikarskie, do których – znów – aspiruję. Na szczęście Choiński nie ogranicza się do „the Best of The New Yorker”, wpisów żywcem wyjętych z Wikipedii. Tam, gdzie może – odbrązawia.

Ameryka płynie, „The New Yorker” trwa

Zaprasza nas też do redakcyjnych przestrzeni na Manhattanie. W każdej z nich niemal słychać stukot maszyn do pisania, a później palców uderzających w klawiatury komputerów, dzwoniących telefonów, podniesionych głosów naczelnych, dziennikarzy i dziennikarek. To jednocześnie świetnie oddane życie pismaków i odsłanianie tajemnicy tego, jak powstaje pismo. Dostajemy opowieść o wyborze okładek, tworzeniu satyrycznych rysunków (z których „New Yorker” przecież słynie), zmaganiu się z drobiazgową korektą i fact-checkingiem. Wreszcie też o tym, jak praca naczelnego wpływa na zawartość magazynu. Choiński pisze, że Ross publikował to, co go ciekawiło (fajny autorytaryzm), Shawn i Gottlieb dawali kreatywną przestrzeń swoim współpracownikom i współpracowniczkom, nazywana reformatorką Brown stawiała na nośne tematy kulturalno-społeczne, a Remnick koncentruje się na tekstach komentujących aktualne wydarzenia. Zatem dziennikarze i dziennikarki musieli i muszą chodzić na kompromisy (często ujarzmiając własne ego), o czym również jest ta książka.

Okładka z 24 września 2001 roku w numerze po zamachach terrorystycznych z 11 września, kiedy runęły słynne dwie wieże. Koncepcja wypracowana przez Françoise Mouly i Arta Spiegelman.

Zmiany zachodzące w piśmie są odzwierciedleniem tego, co dzieje się na świecie. Wspomniałem o #MeToo czy „Hiroszimie”, ale na przestrzeni dziesięcioleci takich wydarzeń było znacznie więcej, jak chociażby zamach na WTC z 11 września 2001 roku, ale też (dwukrotny) wybór Trumpa na prezydenta (co oczywiście nie idzie po linii pisma). Wymieniając społeczno-polityczne kamienie milowe Ameryki i świata, Choiński ciekawie snuje opowieść o przemianach zachodzących w samych mediach, podejściu do pisania i wyborze gatunków.

Mniejsze lub większe metamorfozy niemal nieustannie plasują magazyn w czołówkach czytelniczych wyborów i – no właśnie – aspiracji. W „Biografii pisma, które zmieniło Amerykę” czytamy: „Znawca magazynu Ben Yagoda przeprowadził szerokie badania wśród jego czytelników w latach dziewięćdziesiątych i odkrył, że dla większości z nich sam fakt, że widzą egzemplarz »New Yorkera« w poczekalni u lekarza czy w kancelarii prawnej, to wyraźny sygnał przynależności do pewnej wspólnoty metropolitalno-intelektualnej”. Oczywiście możemy powiedzieć, że to bujda na resorach i snucie mitycznego amerykańskiego snu. Tak jak w moim czytaniu, tak w pisaniu Choińskiego da się wyczuć fanowską energię. Jednak nigdy nie przejmuje ona sterów. Niewątpliwie to świetny materiał dla samego „New Yorkera”.

Jakub Wojtaszczyk
  1. Kultura
  2. Książki
  3. „New Yorker” to jeden z najważniejszych magazynów na świecie. Jak pismo zmieniło Amerykę?
Proszę czekać..
Zamknij