Myślałem, że mam nad tym kontrolę – mówi Michał „Mata” Matczak o paleniu marihuany. Jego bezkompromisowa, ponad 80-minutowa rozmowa z terapeutką Marią Banaszak „Mixtape 420” trafiła do sieci 20 kwietnia i zmieniała dotychczasową powszechną narrację na temat działania konopi indyjskich. O tym, jak wpływają na codzienne funkcjonowanie po krótszym i dłuższym stosowaniu, kiedy możemy mówić o uzależnieniu i jak się z niego leczyć, rozmawiamy z Marią Banaszak.
Jaki procent twoich pacjentów to osoby uzależnione od marihuany?
Na co dzień pracuję w ośrodku stacjonarnym, jeśli ktoś tu trafia na roczne leczenie, to znaczy, że mierzy się z poważnym problemem, zupełnie utracił kontrolę nad swoim codziennym funkcjonowaniem. Osoby uzależnione tylko i wyłącznie od przetworów konopi częściej podejmują leczenie w placówkach ambulatoryjnych, w ośrodkach najwięcej przypadków dotyczy uzależnienia krzyżowego. Co nie zmienia faktu, że również u nas około połowy pacjentów paliła marihuanę w sposób nałogowy.
Co to w ogóle znaczy być uzależnionym od marihuany?
Na przykład że budzisz się rano i potrzebujesz zapalić; że jeśli nie zapalisz wieczorem, to masz problem z zaśnięciem lub wybudzasz się z nocy; że przy próbie odstawienia towarzyszy ci silny dyskomfort emocjonalny, ale również fizyczny. Przymus sięgnięcia po skręta pojawia się w reakcji na stres, ale też w sytuacjach towarzyskich. Palenie kojarzy się z zabawą albo wręcz przeciwnie – „palę, bo potrzebuję się uspokoić i wyciszyć”. Może być też sposobem na radzenie sobie z nudą czy podejmowanie relacji intymnych. Kluczem jest regulowanie emocji. I nieważne, czy są to emocje trudne, od których chcemy uciec, czy przyjemne, które chcemy wzmocnić.
Często słyszę i czytam o tym, że marihuana nie uzależnia fizycznie.
To nieprawda. Choć marihuana obok np. MDMA, LSD czy psylocybiny należy do halucynogenów, które z zasady mają relatywnie niski potencjał uzależniający i zazwyczaj nie powodują fizycznych objawów odstawiennych, to w swojej grupie jest wyjątkiem. Popularny stał się fałszywy pogląd, że „jest bezpieczna”, co wynika m.in. ze specyfiki objawów, które wyglądają znacząco inaczej niż w przypadku uzależnionych od substancji powodujących również silną zależność fizyczną, takich jak np. o alkohol czy heroina. W przypadku długotrwałego nadużywania marihuany po odstawieniu ciało nie będzie zwijało się w konwulsjach, ale już np. przewlekłe bóle głowy, mdłości, objawy podobne do grypy czy przewlekłe problemy ze snem są normą. Nie są jednak charakterystyczne, więc ludzie często ich nie łączą z marihuaną. Co wcale nie znaczy, że znacząco nie obniżają jakości życia. Co ciekawe, fizyczne objawy odstawienia marihuany mogą się utrzymywać nawet przez wiele tygodni (psychiczne oczywiście znacznie dłużej).
Wczoraj dostałam anonimowe pytanie w mediach społecznościowych: „Nie palę od dwóch tygodni i nie jestem w stanie spać, najgorsze jest wybudzanie się w nocy i koszmary senne. Czy to może mieć związek z tym, że przez ostanie pięć lat paliłam marihuanę?”.
Często też po odstawieniu organizm zachowuje się, jakby był podziębiony – odczuwane jest fizyczne zmęczenie, gorsze samopoczucie. Do tego dochodzą huśtawki nastroju i rozdrażnienie.
Kiedy do twoich pacjentów zaczyna docierać, że mają problem i potrzebują pomocy?
Zazwyczaj zaczynają zgłaszać się, dopiero kiedy szwankują pamięć i koncentracja oraz pojawiają się problemy natury psychicznej. To zaburza funkcjonowanie na uczelni czy w pracy. Jest frustrujące i widoczne dla otoczenia. Kolejny problem to utrata umiejętności myślenia przyczynowo-skutkowego i to zupełnie niezależnie do ilorazu inteligencji osoby, która się uzależnia. Nie ma już planowania na kilka kroków do przodu czy analizowania rzeczywistości. Jest tylko tu i teraz, nakierowanie na przyjemność i zaspokojenie potrzeby nałogu. Wreszcie przerażającym skutkiem jest utrata motywacji do działania, zastyganie i trwanie w obojętności: „Wszystko mi jedno, czy wyjdę z domu, czy nie wyjdę. A tak w ogóle to nie chce mi się z tobą dłużej gadać”.
Czy te zmiany, które wyliczasz, są trwałe?
Nie lubię generalizować, ale praktyka wskazuje, że dużo daje się rehabilitować. W leczeniu często potrzebne są też leki, np. antydepresanty, żeby poradzić sobie z depresją albo też ze stanami psychotycznymi, które mogą przybierać formę na przykład stanów lękowych.
Bo trzeba podkreślić pewien paradoks: marihuana palona sporadycznie rozluźnia i poprawia nastrój – to prawda – ale palona długo i regularnie działa już odwrotnie. Obniża samopoczucie, a u osób z predyspozycjami rozwija depresję, może przyczyniać się do powtarzania natrętnych myśli, tak zwanych ruminacji i przewlekłego uczucia niepokoju.
Tak samo dzieje się zresztą z kreatywnością czy emocjonalnym otwarciem pogłębiającym więzi. Początkowe uwrażliwienie po czasie zmienia się w otępienie.
Co to znaczy palić długo i regularnie?
To zależy od indywidualnych predyspozycji i towarzystwa innych substancji, ale też wieku i płci. Nie ma sztywnych granic, wyraźnych progów.
Mata powiedział, że zaczął młodo, miał 14–15 lat. W tym wieku układ nerwowy jest jeszcze nie do końca ukształtowany i bardzo wrażliwy. Zmiany w mózgu będą zachodzić więc znacznie szybciej, a leczenie potrwa dłużej niż w przypadku osób, które zaczęły palić jako dorosłe.
Dochodzenie do siebie po długotrwałym paleniu większych ilości, zakładając, że ktoś aktywnie uczestniczy w procesie psychoterapeutycznym oraz w razie potrzeby wspiera się również farmakoterapią, może zająć od pół roku do roku, w skrajnych przypadkach potrwa dłużej. Wpływ marihuany na nasz organizm jest mniej intensywny, a zmiany zachodzą wolniej niż w przypadku innych substancji, ale wbrew pozorom jest bardziej długotrwały. THC znacznie dłużej pozostaje też w organizmie. Wystarczy zobaczyć, jak wychodzi na zwykłych testach narkotykowych z apteki. Większość substancji jest wykrywalna w moczu do 24, maksymalnie do 72 godzin po zażyciu. W przypadku marihuany – do dwóch tygodni, a nawet kilku miesięcy, w zależności od tego, w jakich ilościach i jak często była palona.
Sama marihuana się zmienia. Mówimy o znacznie intensywniejszym narkotyku niż 10, 20 lat temu.
Z roku na rok siła naturalnych substancji aktywnych jest wzmacniana. Na potrzeby rynku selekcjonowane są odmiany z coraz wyższym poziomem THC, przed laty ten poziom wynosił 3 do 5 proc., dziś nawet 30 proc. Jednocześnie obniża się stężenie CBD. Sam kannabidiol nie jest psychoaktywny, ale wchodzi w interakcje z THC i może balansować jego działanie, na przykład obniżając potencjał psychotyczny i uzależniający. Tak działają prawa rynku.
Kolejnym problemem jest kontekst społeczny. Marihuana funkcjonuje w pewnych rytuałach, symbolice, jest elementem popkultury. Hiphopowcy, hipisi, osoby identyfikujące się jako kreatywne podkreślają, że palą i to jest wpisane w styl życia ich środowisk.
Tak i doskonale swój nałóg uzasadniają. „Mam dystans, wiem więcej, czuję bardziej” – pokutuje takie przeświadczenie o dobroczynnym wpływie palenia, ale już obraz szukającego zaczepki dresiarza, artysty doświadczającego stanów psychotycznych czy młodego człowieka, który zaprzepaszcza swój pierwotny potencjał i osiada na laurach, nie włącza się do repertuaru skojarzeń. A taki rodzaj działania marihuany jest powszechny. Kulturowo mitologizujemy zarówno tę substancję, jak i całe środowisko zwolenników przetworów konopi. Już samo „420” funkcjonuje jako szyfr. Czy jakaś inna substancja ma swoją liczbę? Takie symbole przypisuje się przecież postaciom formatowi Chrystusa.
Tymczasem 420 funkcjonuje na przykład na Tinderze jako oznaczenie osób lubiących uprawiać seks pod wpływem marihuany, dla intensywniejszych doznań. To uchodzi za niewinny rodzaj preferencji, ale jest już przecież chemseksem.
Wychodzenie z nałogu oznacza wiec znacznie więcej niż odstawienie substancji. To praca z emocjami, wartościami, sposobami radzenia sobie z trudnościami, ciałem, a czasem zmiana środowiska czy pomysłu na życie.
Nie wszyscy się na to piszą. Zdarza się, że pacjent, przychodząc do ciebie, mówi wprost, że nie jest gotowy na rozstanie z marihuaną, a ty odpowiadasz, że rozumiesz, że nie musi? Jako psychoterapeutka godzisz się, że wystarczy samo ograniczanie palenia?
Ludziom się wydaje, że terapia, zwłaszcza terapia uzależnień, wiąże się z oceną, że wiem lepiej, co jest dla nich dobre i jakie powinni mieć cele, że będę „wymagać” abstynencji. Tymczasem moją rolą jest pomóc pacjentowi wykonać pracę, na jaką na danym etapie jest gotowy. Czasami to oznacza „nie palić więcej niż obecnie”. Kiedy osiągniemy ten cel, pomogę mu rozważyć nowe wyzwanie w terapii – może palić mniej i rzadziej. By pacjent mógł podejmować takie decyzje, kluczowe jest uświadomienie mu, jaką rolę pełniły nałogowe rytuały w jego życiu, jakie miał z nich realne zyski i straty oraz, przede wszystkim, jakie ma faktyczne możliwości zaspokajania różnych swoich potrzeb. Czasami ludzie nie są gotowi, by wyznaczyć sobie różne cele, bo nie wierzą, że mogłyby one być dla nich możliwe do osiągnięcia.
Często jest tak, że pacjenci podążają za nałogiem ślepo – mówiąc, że coś, co zyskali dzięki marihuanie, zmieniło ich życie, że nie są w stanie bez tego żyć, bez względu na koszty. To może być wyjątkowy seks, sposób na zapomnienie o problemach albo specyficzne spowolnienie, które pozwala im nadążyć za samym sobą. Wtedy możemy zastanowić się razem, czy na pewno nie ma innych, mniej szkodliwych rozwiązań, aby osiągnąć ten sam cel. Substancję psychotyczną można przecież zastąpić psychoterapią, zdrową farmakoterapią pod okiem lekarza, pracą z ciałem i konstruktywnymi przyjemnościami.
Myśląc bardziej obrazowo, narkotyki porównałabym do tak zwanych chwilówek, które dają nam szybko coś na zawołanie – przykrywają deficyty, dają dostęp do emocji, rozładowują stres czy wstyd. Tylko później ten kredyt trzeba spłacić z wysokimi odsetkami.
Jeśli nazwiemy te konkretne elementy problemu, mamy szanse konstruktywnie z nimi pracować. Usuwać przyczyny, a nie tylko zaleczać objawowo.
Moglibyśmy doznania narkotyczne traktować jako narzędzie, które pokazuje możliwości naszego ciała czy emocji. A możemy przecież zajmować się tym, przy odpowiedniej pracy, również na trzeźwo.
Myślę o tym w podobny sposób, zresztą głośnym tematem dyskusji staje się wykorzystywanie substancji psychoaktywnych w terapii, na przykład psychodeliki stosowane są w przypadku leczenia traum. Ale czym innym jest regularne palenie dla rozładowania napięcia, a czym innym zaplanowana sesja pod nadzorem lekarzy, czyli proces zachodzący w kontrolowanych warunkach. Poza tym takie sesje powinny być poprzedzone chociażby sprawdzeniem, czy nie ma przeciwwskazań, takich jak ryzyko wystąpienia chorób psychicznych.
A celem mógłby być na przykład wgląd w trudne emocje, niedostępne dla pacjenta na co dzień. Ale na razie to tylko teoria, być może pieśń przyszłości.
Tymczasem marihuana jest popularna i normalizowana, a edukacja i świadomość ryzyka jej używania kuleje.
Z mojej perspektywy gabinetowej mogę powiedzieć, że mamy do czynienia z epidemią. A ponieważ symptomy nie są charakterystyczne, a według obiegowej opinii „marihuana nie jest narkotykiem” i w dodatku „od marihuany nie można się uzależnić”, ogromna liczba osób cierpiących z powodu skutków jej nadużywania wypiera swoje problemy lub wiąże je z innymi przyczynami i nie podejmuje leczenia. Poza tym ludzie mają również wiele oporów przed podjęciem samej psychoterapii.
Najprostszy test na to, czy rzeczywiście mam kontrolę nad paleniem, można przeprowadzić samemu – odstaw na miesiąc i zobacz, jak będziesz funkcjonować i czuć, kiedy pojawią się stres, impreza albo kiedy będzie nudno.
Czy będziesz mieć natrętne myśli, żeby zapalić? Czy będziesz dobrze spać, a twoje samopoczucie na co dzień będzie wyrównane? Czy pojawi się rozdrażnienie? Jak będzie z twoją koncentracją i czy będziesz mieć ochotę podejmować nowe aktywności?
Rozmowa z Matą to był eksperyment, nie planowaliśmy jego przebiegu. Mieliśmy włączyć nagrywanie i rozmawiać, tak jak się to robi zwykle w gabinecie, a potem zobaczyć, co z tego wyjdzie. Wiesz, co powiedział, kiedy już wyłączyliśmy sprzęt? Że to przyniosło ulgę. I to nie był żaden cud. Czasami proste zatroszczenie się o siebie przynosi widoczne efekty. Jestem pełna podziwu, że zdecydował się na taki szczery i bezkompromisowy krok. Myślę, że jest świadomy fali hejtu, jaka go czeka. Zapewne wiele osób spodziewało się, że usłyszy na tej płycie kolejne rapowe protest songi. Ale to nagranie nie jest od tego, żeby się wszystkim podobać. Ma szansę zmienić pełen półprawd i szkodliwych mitów sposób myślenia o marihuanie oraz samej psychoterapii, i, co za tym idzie, zmienić życie bardzo wielu osób.
dr Maria Banaszak (pani_od_narkotykow) certyfikowana specjalistka psychoterapii uzależnień i psychoterapeutka poznawczo-behawioralna łączącą wieloletnią praktykę kliniczną oraz pracę naukową w zakresie leczenia uzależnień. Terapeutka w Ośrodku Monar w Głoskowie, dyrektor Hostelu dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Pełnomocniczka Zarządu Głównego Stowarzyszenia Monar ds. badań i rozwoju oraz doradczyni naukowa PredictWatch (m.in. Ogólnopolskie Bandanie Nałogów i aplikacja Nałogometr). Współautorka książki "Hajland. Jak ćpają nasze dzieci" oraz projektu „Mixtape 420”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.