– Nie było w naszej ekipie osoby, która nie chciałaby zobaczyć na stanowisku prezydenta kobiety, ale nasz film to nie agitka. To, że Charlotte mierzy się z mizoginią, mówi wystarczająco dużo o świecie, w którym żyjemy – opowiada nam reżyser Jonathan Levine o swoim filmie „Niedobrani”, w którym Charlize Theron z pomocą swojego przyjaciela, niewydarzonego dziennikarza, pnie się na szczyty władzy.
– Strasznie się jej bałem – mówi o Charlize Theron reżyser Jonathan Levine, kiedy spotykamy się w Los Angeles. – Jest niekwestionowaną gwiazdą, więc można się po niej spodziewać kaprysów. A ja na planie wyciskam z aktorów siódme poty. Na samą myśl, że mam powiedzieć Charlize, żeby zrobiła dubel, jeżył mi włos na głowie – dodaje.
Theron pozytywnie Levine’a zaskoczyła. Na plan przyszła wyluzowana i zaangażowana w pracę profesjonalistka, która znała swoje miejsce, a reżysera traktowała jak przyjaciela, a nie wroga. Wspólnie dyskutowali nad rozwiązaniami fabularnymi, razem zastanawiali się, jak wygrać poszczególne sceny, żeby nie przeszarżować. Granica dobrego smaku była naprawdę cienka.
Theron gra Charlotte, amerykańską sekretarz stanu, która ma grafik wypełniony od rana do nocy. W ogóle nie potrafi odpoczywać. Z pomocą przychodzi jej Fred Flarsky, grany przez Setha Rogena, bezrobotny dziennikarz polityczny, który zabiera ją na ostrą imprezę. Bawią się świetnie, dopóki sekretarz stanu nie zostaje w trybie pilnym wezwana do pracy. Kompletnie naćpana musi prowadzić negocjacje, od których zależy życie człowieka.
To, co przed kamerą wyprawia aktorka – jej ruchy, reakcje na dźwięk i światło, sposób obchodzenia się z przedmiotami – to slapstick w czystej postaci. Mniej utalentowana aktorka popadłaby w błazenadę. Theron w inteligentnym humorze sytuacyjnym odnajduje się doskonale.
Początki „Niedobranych” sięgają wielu lat wstecz, kiedy Charlize Theron i Seth Rogen rozmawiali o wspólnym projekcie. Znali się, lubili, chcieli razem pracować. Pomysł był taki, żeby ona zagrała kogoś wysoko postawionego w polityce, a on nieprzystającego do niej klasą ani funkcją idealistę. Bo przecież miłość łączy ludzi ponad podziałami, a komedia romantyczna rządzi się swoimi prawami, więc najbardziej niedobranych może ze sobą zbliżyć. Postawili na sekretarz stanu i kąśliwego dziennikarza politycznego.
Polityk też człowiek
Oboje byli jednak na tyle zajęci, że nie mogli się w pełni poświęcić pracy nad projektem. Po drodze przydarzyły się wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, które wygrał Donald Trump (Bob Odenkirk gra w filmie ustępującego prezydenta Chambersa. Znudzony polityką, postanowił wrócić do aktorstwa. Przed wyborami na Ukrainie można było czytać jego postać jako hiperbolę Donalda Trumpa. Dziś okazuje się, że to metafora o wiele bardziej pojemna), w co żadne z nich nie mogło uwierzyć. Wtedy zorientowali się, że to idealny moment na film o kobiecie pnącej się na szczyt. Oddali pomysł na scenariusz Danowi Sterlingowi i Liz Hannah, z którymi Seth wcześniej pracował nad „Wywiadem ze Słońcem Narodu”, komedią o Kim Dzong Unie, z instrukcją, że chcą ciekawiej historii z mocnym komentarzem społecznym w tle. I tak się stało.
Wkrótce na pokładzie pojawił się także Jonathan Levine, który z Sethen pracował już nad „Pół na pół” i „Cichą nocą”. Panowie przepadali za sobą, ale Levine i tak stresował się mocnymi scenami. – Scenariusz był nimi naładowany. Gdy wycieka sekstaśma bohaterów, scenariusz mógł szybko stać się wulgarny. A ten film, mimo że jedzie po bandzie, miał być od początku do końca elegancki. Chcieliśmy pokazać, że politycy, choć mają swoje za uszami, prowadzą też życie prywatne, które przecież niewiele różni się od naszego – zaznacza Levine.
Obawy reżysera dodatkowo wzmacniał fakt, że Charlize Theron dotąd grała najczęściej w przyciężkich dramatach. W komedii pojawia się pierwszy raz od dłuższego czasu. – Odkąd weszła na plan, sypała żartami. Z Sethem prześcigali się w rozśmieszaniu innych. Ale chociaż wygłupy to ich znak rozpoznawczy, pracowało się z nimi świetnie. Byli solidni, rzeczowi i gotowi na wszystko. Priorytet miała historia, a nie ich ego. Takie podejście cechuje najdojrzalszych aktorów – chwali swoją ekipę Levine.
W „Niedobranych” aktorzy stąpają po grząskim gruncie, ale ich filmowi daleko do głupawych komedii dla nastolatków, a bliżej do dokonań Woody’ego Allena i Spike’a Lee. – Uwielbiam tych reżyserów. Ich filmy znam na pamięć, kocham klimat, w jaki wprowadzają widza. Poza ich dokonaniami maniakalnie oglądałem również „Tootsie” i „Pracującą dziewczynę”. To są filmy, które mają fantastycznych, wyraźnych bohaterów, ale jednocześnie dużo mówią o kondycji społeczeństwa. Nieporadność ludzi, którzy nie wiedzą, jak zareagować, gdy na jaw wychodzi, że Tootsie to mężczyzna przebrany za kobietę, dużo mówił o Amerykanach w momencie, gdy film powstawał. Chciałem, żeby „Niedobrani” też tacy byli – ciągnie reżyser.
Kobieta w Białym Domu
I to się udało. Film niewątpliwie jest zaangażowany politycznie, ale polityka nie wysuwa się na pierwszy plan. Najważniejsze są relacje Charlotte i Freda, a strach przed kobietą na stanowisku prezydenta, zagubienie mężczyzn, gdy pojawia się w pobliżu, czy wreszcie wyraźny kryzys męskości uosabiany tutaj przez Freda, stanowią silne i wyraźne tło.
– Nie było w naszej ekipie osoby, która nie chciałaby w końcu zobaczyć na stanowisku prezydenta kobiety, ale nasz film to nie agitka. Film w najbardziej słusznej sprawie polegnie, jeśli nie ma mocnej historii i intrygującego konfliktu. Powtarzaliśmy to sobie zawsze, kiedy ktoś proponował podbicie wątków politycznych. Moim zdaniem one są wystarczająco wyeksponowane. To, że Charlotte napotyka na mizoginię i uprzedzenia, mówi wystarczająco dużo o świecie, w którym żyjemy – zaznacza Levine.
Dlatego ważniejszy stał się w filmie wątek rozczarowania samym sobą. Charlotte i Fred znają się z dzieciństwa, kiedy ona była jego opiekunką. W kilku retrospekcjach poznajemy młodziutką sekretarz stanu, która okazuje się wyszczekaną i pewną siebie aktywistką ekologiczną. Charlotte czuje się zrealizowana, bo dotarła na wysokie stanowisko, które pozwala jej realnie wpływać na zmianę świata, ale wymaga też od niej wielu kompromisów. Pojawienie się w jej życiu Freda jest jak lustro, w którym będzie musiała się przejrzeć. I odpowiedzieć na pytanie, czy jest tą kobietą, którą planowała zostać jako nastolatka.
– Ja sam jako reżyser zadaję sobie to pytanie przez cały czas. Za każdym razem, gdy podpisuję nową umowę, pytam siebie, czy powstający film będzie moim wyrazem artystycznym, czy tylko pracą na rzecz producentów – mówi Levine.
I właśnie ten uniwersalizm sprawia, że w „Niedobranych” zakochali się widzowie i krytycy na całym świecie. Dzieło Levine’a jest dowodem na to, że mówiąc o sprawach ważnych, lepiej nie popadać w propagandę. Rolą reżysera jest raczej skłonić widzów do tego, żeby się z własnych przekonań pośmiali. „Niedobrani” mają tę moc.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.