– Lata osiemdziesiąte, okres działania Solidarności to moment prawdziwego klasowego zjednoczenia, okres silnej współpracy między robotnikami i inteligencją. Ani przedtem, ani potem polskie społeczeństwo nie było tak zjednoczone i tak sobie bliskie – mówi Marcin Różyc. Podczas gdy w Gdańsku trwał kameralny wernisaż wystawy „Gdania”, której jest kuratorem, w Białymstoku fruwały kamienie. W tym kontekście pytania artystów o wolność wybrzmiewały jeszcze głośniej i bardziej dramatycznie.
Dolne Miasto było do niedawna zaniedbaną częścią gdańskiego Śródmieścia. Rzadko docierają tu turyści. Trudno się dziwić, bo poza filią Łaźni, gdańskiego Centrum Sztuki Współczesnej, brakuje typowych atrakcji. Jest za to dużo autentyzmu – małe lokalne sklepy, na ławkach stali bywalcy i tkanka dawnego miasta: zaniedbane kamienice z XIX i początku XX wieku, ceglane zakłady przemysłowe. Ta zapomniana przestrzeń stwarza idealne warunki dla deweloperów, którzy rozstawiając ogrodzenia na miejscach budowy, powoli zaznaczają nową strefę wpływów. Choć w okolicy panuje jeszcze klimat sielskiej nostalgii, już za kilka lat można się spodziewać potężnej fali gentryfikacji. Charakter okolicy zmieni się wtedy nie do poznania. To dziś ciekawa sceneria dla artystycznego festiwalu. A właściwie Niefestiwalu, bo tak gdańska Łaźnia nazwała swoje nowe cykliczne wydarzenie, którego premiera miała miejsce w ostatni weekend.
Lista 23 wystawiających się artystów może sprawiać wrażenie, że wybieramy się na duże wydarzenie. Otóż nie. Artyści pokazują tu najczęściej pojedyncze prace, czasami bardzo subtelnie wtopione w przestrzeń miasta. Bo według zamysłu sześciu kuratorów dzieła, odpowiadając na hasło „sztuka wychodzi z galerii”, żyją tam, gdzie zupełnie się ich nie spodziewamy. W lokalnej kwiaciarni Małgosia znajdziemy grafikę Luki Rayskiego w formie papieru do pakowania kwiatów. W szczelinie dylatacyjnej między przemysłowymi budynkami odkryjemy wielki kwiat z papieru Mirelli von Chrupek. A przy jednym ze skrzyżowań – plakaty znanych grafików, m.in. Edgara Bąka, Oli Niepsuj czy Dawida Ryskiego. Żeby zobaczyć wystawę, trzeba chodzić po okolicy, przyglądać się szczegółom i rozmawiać z miejscowymi, bo mapki okazują się niewystarczające.
„Moja wolność” to punkt wyjścia, z którym mieli się zmierzyć wszyscy twórcy, jednak Marcin Różyc, kurator kontenerowej wystawy „Gdania”, poszedł o krok dalej. Zaproponował artystom stworzenie współczesnej apoteozy Gdańska – polskiego symbolu wolności. Dwie prace ustawione w kontenerze nad malowniczym kanałem miały swój wernisaż w sobotę 20 lipca. Tego samego dnia, po raz pierwszy w historii, ulicami Białegostoku przeszedł Marsz Równości. Wydarzenie miało pokazać rosnącą tolerancję społeczeństwa, a zamienił miasto w pole bitwy z mową nienawiści i latającymi kamieniami. W świetle tego wydarzenia pytania kuratora i artystów wybrzmiewają jeszcze głośniej i bardziej dramatycznie. Czy wolność może rozwijać się bez równości i tolerancji? Jak odzyskać solidarność, która jak egzotyczny kwiat zakwitła na chwilę w 1989 roku, po czym zniknęła? Co stanie się z mieszkańcami polskich miast za kolejne 30 lat? Mamy już wolność, ale gdzie podziały się równość i braterstwo?
Gdańsk wykluczonych
Ada Zielińska, fotografka, która zaistniała w mediach za sprawą wiralowego zdjęcia z Marszu Niepodległości w Warszawie również w Gdańsku zaaranżowała swoją fotografię. – Bardzo podobało mi się, że tworząc wyrafinowaną sztukę, zręcznie manipulując medium fotografii, zrobiła zdjęcie, które jest dokumentem swoich czasów. To fenomen, że artystka z dyplomem ASP przedostaje się nie tylko do świata fotografii reportażowej, ale też do masowej wyobraźni. Tak wiele osób dyskutowało nagle o dziele sztuki – podkreśla Różyc.
Tym razem Zielińska charakterysyczne dźwigi stoczni zderzyła ze złotym tramwajem – reklamą atrakcji turystycznej – ołtarzem Hansa Memlinga, a do pozowania zaprosiła tłum krzyczących kibiców Lechii Gdańsk.
To grupa, której obecność wszyscy czujemy, ale szybko kategoryzujemy, wrzucając do szufladki „agresja” abo „przemoc” wycinamy z rzeczywistości. Jak twierdzi Różyc – Próbuje się wykopać między nami przepaść. Między różnymi grupami Polek i Polaków. Próbuje się wzniecać nienawiść. Część kibiców Jagiellonii Białystok opluwa uczestników białostockiego Marszu Równości, bo wmówiono im, że są pedofilami. W odpowiedzi jeden z intelektualistów napisał na Facebooku, że dopłaciłby Putinowi, by zajął Białystok. Nienawiść narasta. A my wszyscy musimy sobie razem pomóc, musimy odrzucić nienawiść narzucaną z ambon i obecną w wypowiedziach wielu przedstawicieli partii rządzących. My po prostu musimy spojrzeć sobie w oczy i jakoś się razem, po chrześcijańsku, albo zgodnie z innymi religijnymi czy świeckimi wartościami, ale wbrew Kościołowi Katolickiemu, pokochać. I uczyć się siebie nawzajem, uczyć się świata i patrzeć na siebie uczciwie i ze zrozumieniem. Wszyscy jesteśmy bohaterami i bohaterkami tego samego portretu i pasażerami tego samego tramwaju – dodaje kurator.
Jeden z wybranych przez niego artystów, Marcin Janusz, malując na wystawę obraz „Obecność tłumu była wyrazem solidarności”, za bohaterów przyjął zapomnianych i niedocenianych robotników. Dwumetrowe płótno jest pełne dwuznaczności. Na pierwszy rzut oka przypomina rodzinny portret, ale nawiązuje do znanej fotografii prasowej Marca Bulca z lat 80., przedstawiającej strajkujących stoczniowców. Przed postaciami na pierwszy plan wychodzą kwiaty – zwykłe polne, ale swoją ozdobnością przypominające wieniec.
– W Europejskim Centrum Solidarności Janusz dowiedział się, że w trakcie strajków w Stoczni ludzie przynosili robotnikom dary – kwiaty, jedzenie i pieniądze. Ten gest stał się dla niego symbolem idealnego społeczeństwa – dążącego do wolności, wspierającego się nawzajem. Lata osiemdziesiąte, okres działania Solidarności to moment prawdziwego klasowego zjednoczenia, okres silnej współpracy między robotnikami i inteligencją. Ani przedtem, ani potem polskie społeczeństwo nie było tak zjednoczone i tak sobie bliskie – podsumowuje Różyc, wskazując na kolejne nieoczywiste elementy. Po twarzach rozlewa się tęcza, na ubraniach wyrastają kryształy.
Kryształy mogą być współczesnym MDMA albo zmieniać obraz w drogocenny relikwiarz. Tęcza, dziś jednoznacznie kojarząca się ze społecznością LGBT+, w ołtarzu Memlinga była symbolem przymierza człowieka z Bogiem, a w „Apoteozie Gdańska” Isaaka van den Blocka niebiańskim odbiciem Wisły. – Na obrazie jest Wisła, która łączy miasta. Ona jest w dolnej części, a w górnej tęcza – boskie odbicie tej prawdziwej rzeki. Wisła symbolizuje nierozerwalność północnej i południowej metropolii Rzeczypospolitej – Gdańska i Krakowa. Tęcza nadaje temu związkowi boskiej siły, świętego, nadprzyrodzonego znaczenia – mówi Różyc.
Niefestiwal Miasto i Sztuka organizowany przez Centrum Sztuki Współczenej Łaźnia potrwa do 28 lipca.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.