Delfiny w cukrze, meduzy w galarecie, sny o kwitnących wodorostach – świat Agaty Wojtczak, projektantki biżuterii, dziennikarki i graficzki, to świat niedokonany. Ciągle powstaje, co rusz wypełnia się dziwnymi przedmiotami w najpiękniejszych kolorach świata. Współtwórczyni marki Maar miesza nie tylko style, ale także wzory, stopnie połysku, kontrastujące albo komplementarne odcienie ulubionych różów i błękitów.
Agata Wojtczak mieszka na poddaszu przedwojennej kamienicy w północnej części warszawskiej Pragi. Codzienną wspinaczkę wynagradzają jej widoki na srebrne dachy miasta, pastelowe rysunki na niebie i kwitnące kolorami wnętrza, w których łatwo oderwać się od ulicznej szarzyzny.
Wojtczak wprowadziła się tu trzy lata temu – na dwa tygodnie. Tyle miał trwać lockdown podczas zaostrzającej się pandemii, a ona chciała go spędzić ze swoim chłopakiem Antonim Bielawskim. Została na stałe. Antoni zaadaptował dawną pracownię ojca, sąsiadującą drzwi w drzwi z ich rodzinnym mieszkaniem. Wówczas przestrzeń wypełniały przedmioty, które kiedyś wstawił tam jego tata: fotografie, dzieła sztuki, tomy książek i narzędzia. Ich skromna część została tu do dziś, ale wnętrze przeszło estetyczny i funkcjonalny lifting. Przede wszystkim znów stało się warsztatem z dwoma stołami do pracy, bo przeprowadzka Agaty zaowocowała większą życiową zmianą dla obojga. Para postanowiła założyć autorską firmę biżuteryjną. Oboje kończyli wzornictwo przemysłowe na Akademiach Sztuk Pięknych – w Warszawie i Gdańsku, Antoni miał za sobą kurs jubilerski i pokaźne doświadczenie scenograficzne, Agata karierę w mediach. Przez lata pracowała dla największych polskich portali o modzie i stylu życia, w tym dla Vogue.pl.
Swoją markę nazwali Maar – dwie samogłoski „a” wskazują pierwsze litery ich imion. Wspólnego mają więcej, w tym datę urodzin. Astrolog mógłby stwierdzić, że tendencje do zbieractwa oraz wrażliwość na kolor i formę determinujące ich projekty oraz przestrzeń, w której żyją, zapisane są w ich kosmogramach. Psycholog powiedziałby raczej, że indywidualne skłonności do dziwnych, specyficznych i abstrakcyjnych przedmiotów nawzajem u siebie wzmocnili, przy okazji tworząc żywe, fascynujące wnętrze.
Czerni i beżu – tak częstych we wnętrzach opisywanych w tym cyklu – próżno tu szukać. To, że czeka nas mocne barwne uderzenie, zwiastują już wściekle mandarynkowe drzwi wejściowe. Gdy się je otworzy, gości wita plastikowa tancerka hula przywieziona z Hawajów, która buja biodrami pod parasolem z różowego anturium – ulubionego kwiatu Agaty. Obok na małej szafce vintage w kolorowych skrzynkach skandynawskiej marki Hay piętrzą się akcesoria. Torebki hiszpańskiej marki Bimba y Lola – seledynowa z mocnym połyskiem w rozmiarze mikro, mini w wisienki i midi z niebieskiego sztucznego futra. Kolejne to: model Bumper JW Andersona z zieloną napompowaną lamówką-zderzakiem i kopertówka Chylak z błękitnej tkaniny wykończona falbanką. Te dwie można wziąć za poduszki. Pomiędzy nimi leżą wielkie mitenki Helmstedt w abstrakcyjny wzór, który trochę przypomina żyłki na marmurze, a trochę malarstwo na wodzie turecką techniką ebru.
Zgromadzone dodatki zapowiadają inną słabość Agaty – do ubiorów à la kołdry, wielkich bawełnianych kurtek i płaszczy z patchworkowych pikowanych materiałów, co chwilę ich przybywa i już ledwo mieszczą się wciśnięte za wielką kotarę przy wejściu. Te ulubione mają metkę amerykańskiej marki Sea New York. – Więcej zapłaciłam za cło niż za te płaszcze – marszczy się Agata i dodaje, że te dekoracyjne kołdry towarzyszą jej w codziennym biegu, gdy z ulubionej knajpy z bajglami przemieszcza się do urzędu probierczego czy jednego z zaprzyjaźnionych butików, w którym sprzedaje biżuterię. Wielkie okrycia łączy z pasiastymi moherowymi beretami z antenką Bereniki Czarnoty, fuksjową czapką z daszkiem od Rotate albo kapeluszem typu bucket w kolorze lodów jagodowych.
Cały tekst znajdziecie w majowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.