Wielu z nas marzy o tym, żeby odbyć staż w Nowym Jorku. W każde wakacje do metropolii zjeżdżają ludzie z całego świata, którzy próbują przebić się w świecie mody. Staż to świetna okazja, żeby rozwinąć skrzydła. – Staż to najlepsze doświadczenie, jakie do tej pory mnie spotkało. Poznanie czegoś w teorii, a zobaczenie w praktyce – to dwie kompletnie różne rzeczy – przyznają zgodnie nowojorscy stażyści, korzystający z platformy About Interns.
Po pierwsze: apetyt
– Trzeba być jak łyżeczka, zajadać się doświadczeniami i zawsze mieć apetyt na więcej – opowiada mi z rozkosznym uśmiechem Dorshelle Guillaume, która o nowojorskich stażach może opowiadać długo. W końcu ma za sobą doświadczenie pracy jako projektantka aż w czterech domach mody. Ostatni to Marchesa, gdzie prawie od roku zajmuje prestiżową funkcję starszego stażysty. Cóż, nawet w obrębie praktyk można piąć się po szczeblach kariery. Dorshelle ma tego pełną świadomość, dlatego kiedy pytam ją o najważniejszą dla stażysty cechę, to bez zająknięcia odpowiada: cierpliwość. Bez niej pewnie nigdy nie doszłaby tak daleko. – Wychodzę z założenia, że od każdego można się czegoś nauczyć. Na pierwszy staż poszłam pod koniec liceum. Mój nauczyciel polecił mnie firmie zajmującej się tkaninami. Wiedział, że się sprawdzę, bo zawsze opowiadałam na głos o swoich marzeniach i planach. Wydaje mi się, że to najłatwiejszy sposób, żeby coś osiągnąć. Głośno mówić, czego się pragnie – tłumaczy mi młoda projektantka.
Dorshelle doskonale wie, czego chce i na co godzić się nie może. Za pięć lat widzi siebie jako niezależną projektantkę. A żeby to osiągnąć, jest w stanie całymi dniami szukać odpowiednich guzików dla swojej szefowej albo upinać na modelkach sukienki. – Na poprzednim stażu mój szef często prosił mnie o załatwianie jego prywatnych spraw. Bardzo mnie to denerwowało, bo lubię być traktowana profesjonalnie. Jestem w stanie wiele wytrzymać, ale musi to mieć dla mnie większy sens – opowiada mi, kiedy pytam o największe trudności, jakie spotkały ją podczas lat stażowania. Oprócz niepoważnego traktowania wśród największych chorób, które trawią branżę modową, Dorshelle wymienia również dyskryminację i brak otwartości. – Kiedy masz inny kolor skóry, nietypowy rozmiar czy po prostu wyglądasz inaczej niż wszyscy, to musisz się liczyć z tym, że wiele drzwi zostanie przed tobą zamkniętych – tłumaczy, żeby po chwili dodać, że i tak nie można się poddawać, bo mimo wszystko Nowy Jork to najlepsze miejsce na świecie, żeby wybić się w branży mody. – Wszystko tu jest na wyciągnięcie ręki. Wspaniali ludzie, ciekawe projekty, światowa moda. Oczywiście to miasto potrafi czasem dać w kość i trzeba w nim pracować dwa razy ciężej niż gdziekolwiek indziej, ale wierzę, że w końcu to się zwróci – opowiada z nadzieją. Sprzedaje mi też trzy rady, które ułatwią przetrwanie. – Po pierwsze, jedz w domu, a nie na mieście, po drugie, wybieraj metro, a nie taksówki, a po trzecie, poznawaj ludzi. Nie ma nic gorszego niż samotność w Nowym Jorku!
Po drugie: profesjonalizm
Velimar, która obecnie stażuje w dziale marketingu u Caroliny Herrery, do samotności dorzuciłaby jeszcze brak wynagrodzenia za pracę. Niestety bezpłatne staże to w Nowym Jorku dość powszechne zjawisko, więc trzeba przygotować się na taką ewentualność. – Brak pieniędzy i długie godziny pracy to chyba dwie moje największe stażowe zmory, ale pocieszam się faktem, że każdy musi kiedyś przez to przejść – tłumaczy Velimar, która w swoim CV oprócz Herrery ma również staż dla australijskiego „Vogue’a” i bycie asystentką w domu mody Tibi. Żadnego z doświadczeń nie żałuje, choć otwarcie przyznaje, że bywało ciężko. – Trudno jednak narzekać, kiedy najpierw zostało się odrzuconym kilkadziesiąt razy. Zanim dostałam pierwszy staż, wysłałam ponad 50 zgłoszeń. Każdy, kto przez to przeszedł, nauczy się doceniać pracę – tłumaczy. Cóż, to, co dla jednych jest zaletą, dla innych może być wadą. Nowy Jork stwarza olbrzymie możliwości, ale trzeba pamiętać, że konkurencja jest tam absolutnie bezlitosna. A i z atmosferą miasta bywa różnie. – Pochodzę z Meksyku i kiedy pierwszy raz tu przyjechałam, to czułam, że z nadmiaru wrażeń zwariuję. Teraz mocno pracuję nad sobą, żeby nie dać się ponieść energii, która tu panuje. Wiele osób popada w tym mieście w szaleństwo – śmieje się Velimar i podkreśla, że jedną z najważniejszych rzeczy, jakiej nauczyła się na stażu, jest organizacja pracy.
– Każdy dzień na stażu wygląda inaczej. To, co jednak jest stałe, to poniedziałkowe spotkania z przełożonym, podczas których przedstawia mi listę zadań do wykonania w danym tygodniu. Dzięki temu uczę się planowania i zarządzania swoim czasem – opowiada stażystka i od razu dodaje, że jeśli miałaby przyszłym stażystom dać jakąś radę, to brzmiałaby ona: „nie oczekuj zbyt wiele”. – Nie ma co się łudzić, że wszystkie zadania będą pasjonujące i inspirujące. Zapewne nadasz i odbierzesz znacznie więcej paczek, niż się kiedykolwiek spodziewałeś. Cóż, na stażu robi się dużo zwykłej roboty, ale nawet jeśli zadanie nie jest ciekawe, to zawsze staraj się zachowywać jak profesjonalista i nie daj po sobie poznać, że staż cię nudzi – dodaje. Velimar mocno wierzy, że dobro zawsze wraca. Tak też buduje relacje z ludźmi w pracy. Nigdy nie wiadomo, kogo znów spotkamy na naszej zawodowej ścieżce i w jakich odbędzie się to okolicznościach. Lepiej więc od początku budować swoją pozycję. – Pokazywać się z najlepszej strony. Jako otwarta, ciężko pracująca i gotowa do podejmowania wyzwań osoba – mówi i tłumaczy, że taka postawa jeszcze nigdy jej nie zawiodła. – Koniec jednego stażu zawsze otwierał mi drzwi do następnego. A każda praca wzbogacała mnie o nowe doświadczenie. Nawet to nieszczęsne wysyłanie paczek – żartuje.
Po trzecie: oryginalność
Podobne artykułyGrasz o staż w Nowym JorkuOlga Święcicka Odporność na stres, umiejętność pracy pod presją czasu i skrupulatność to trzy cechy, które wymienia Sori Hwang, kiedy pytam ją o idealnego stażystę. Sama za takowego się jeszcze się nie uważa, ale po drugim semestrze stażu w dziale e-commerce u Oscara de la Renty jest już bliska ideału. – Staż to najlepsze doświadczenie, jakie do tej pory mnie w życiu spotkało. Poznanie czegoś w teorii, a zobaczenie w praktyce – to dwie kompletnie różne rzeczy. Nie wyobrażam sobie, żeby można było pracować w branży modowej bez zdobywania doświadczeń na stażu. Wykształcenie jest bardzo ważne, ale nauczyć się można tylko w akcji – deklaruje i od razu podkreśla, że rozpoczęcie przygody z modą nie jest łatwe. – Wbrew pozorom środowisko modowe w Nowym Jorku jest bardzo małe. Żeby się przebić, trzeba postawić na networking. Dobrym pomysłem jest chodzenie na wszelkie imprezy branżowe, ale też poznawanie ludzi w szkole. Jako studentka byłam wolontariuszką podczas nowojorskiego tygodnia mody. Tam poznaje się mnóstwo interesujących ludzi – opowiada.
Oczywiście nie każdy ich poznaje. Żeby być zauważonym, trzeba popracować nad swoją widocznością. Sori pochodzi z Korei Południowej i ma poczucie, że to czasem ułatwia jej bycie zapamiętaną. – To, co jednak radziłabym każdemu, kto chce się dostać do świata mody, to popracować nad swoją oryginalnością. Moda to nie jest świat dla przeciętnych ludzi. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, co cię wyróżnia, i uczynić z tego swój niepodważalny atut – tłumaczy i dodaje, że trzeba zrobić wszystko, żeby być niezastąpionym. Cóż, taka postawa na pewno wymaga wielu wyrzeczeń. Kiedy pytam Sori o te najtrudniejsze momenty podczas stażu, opowiada o wnoszeniu wielkiej tafli szkła na trzecie piętro po bardzo krętych schodach. Na moje zdziwienie reaguje uśmiechem. – Sama do końca nie rozumiałam, dlaczego mój szef kazał mi to zrobić. Na miejscu było kilku mężczyzn i inne osoby, które lepiej nadawały się do dźwigania. Ale się uparł. Chwycił taflę z jednej strony i kazał, żebym mu pomogła. Kiedy na górze spytałam się, dlaczego dał mi takie dziwne zadanie, odpowiedział z pewnością w głosie, że po prostu chciał, żebym poczuła pracę. I faktycznie jeszcze przez tydzień miałam zakwasy w rękach – śmieje się.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.