Mówi się, że Lynn Yaeger została uszyta z tej samej tkaniny co Isabella Blow, Anna Piaggi i André Leon Talley. Tak jak oni, amerykańska dziennikarka znana jest z lekkiego pióra, ciętego języka i wyczulonego na piękno oka. Łatwo rozpoznać ją po ekstrawaganckiej aparycji, a przede wszystkim – po jej artykułach słynących z rozbrajającej szczerości i kontrowersyjnych opinii.
– W makijażu à la marionetka, czerwonorudym bobie w stylu Louise Brooks i z grzywką jak Mamie Eisenhower wyglądała przesłodko. Jednak wrażenie to szybko zostało rozwiane. Lynn okazała się skomplikowaną, bardziej lewicową niż sam Trocki, orgiastyczną pożeraczką mody i jej nieznoszącą sprzeciwu komentatorką – tymi słowami Harold Koda, były kurator Costume Institute, wspominał pierwsze spotkanie z Lynn Yaeger, wręczając jej w 2019 roku CFDA Media Award. Amerykańska dziennikarka otrzymała tę prestiżową nagrodę za „przenikliwe spojrzenie, bystry umysł i kąśliwe uwagi naznaczające pisarstwo o polityce, kulturze i modzie”, które uprawia od ponad 40 lat.
Kiedy w latach 70. przeprowadziła się z ospałej miejscowości Massapequa Park do roztętnionego Nowego Jorku, sprawiała wrażenie filmowej postaci z lat 30. XX wieku. Na głowie nosiła turban, na ramionach futrzaną etolę, a w starej skórzanej walizce mieścił się jej cały dobytek. Jak wielu przed nią, Yaeger przyjechała do Wielkiego Jabłka, marząc o karierze, choć nie do końca wiedziała jakiej. Porzuciła socjologię na rzecz historii sztuki, twierdząc, że czułaby się lepiej w artystowskim berecie i czarnej spódnicy. Częściej niż na uczelni widziano ją jednak krążącą po pchlich targach, gdzie znajdowała białe kruki: kufry Louis Vuitton, broszki art déco, sukienki brytyjskich flapperek [inne określenie wyznawczyń stylu na chłopczycę z lat 20. – przyp. red.] i barwne apaszki Hermès. Jej czujne oko potrafiło wypatrzyć secesyjne krzesła, radzieckie uszanki, metalowe przypinki z protestów sufrażystek, XIX-wieczne szmaciane lalki, modernistyczne obrazy i designerskie kreacje, które dziś nazywamy vintage. Kiermasze staroci okazały się dla Yaeger bogatszym źródłem wiedzy niż uniwersytet. Nawet w New School, gdzie później studiowała ekonomię marksistowską, nie przestawała myśleć o modzie. Za pieniądze z kredytu studenckiego kupiła sobie sześć francuskich sukienek, przez co została bez grosza przy duszy. – Pamiętam je do dziś. Były piękne – wspominała bez żalu.
Lynn Yaeger: O modzie raz z czułością, raz z ciętym językiem
W 1978 roku, aby podreperować budżet, Yaeger zatrudniła się w redakcji „The Village Voice”, gdzie (nomen omen) odnalazła swój głos. – Miałam pełną wolność. Mogłam pisać, o czym mi się żywnie podobało. To była oaza dla ekscentrycznych autorów i osobistego dziennikarstwa – mówiła. Pierwszy artykuł sporządziła nieśmiało na karteczce samoprzylepnej. Już następnego dnia trafił do druku. Od tamtej chwili pojawiała się regularnie na łamach magazynu. W rubrykach „Elements of Style” i „Land of the Flea” teksty o haute couture oraz relacje z wybiegów przeplatały się z opowieściami o osobliwych znaleziskach z pchlich targów i osiedlowych sklepików. Nie bała się pisać o zaletach podróbek, katuszach fashion weeków ani o plagiatorstwie wśród projektantów. Wprawdzie znajdowała się w epicentrum modowego świata, ale potrafiła spojrzeć nań z dystansem. – Cały ten mit o modzie jako ekskluzywnej prowincji dla kilku chudych ludzi z pieniędzmi… miałam nie lada ubaw, dziurawiąc tę bańkę – wyznawała. Z niegasnącym zaangażowaniem pisała dla „The Village Voice” aż do 2008 roku, kiedy to niespodziewanie została zwolniona.
Gdy jedne drzwi się zamykają, drugie stają otworem. Amerykańskie porzekadło dobrze oddaje dalsze losy kariery Lynn Yaeger. Niedługo później o choćby krztę jej przebojowego stylu zaczęły rywalizować redakcje „Wall Street Journal”, „The New York Times” i „The New Yorker”. Współpracowała ze wszystkimi. Najmocniejsza więź połączyła ją jednak z biblią mody. Do „Vogue’a” trafiła za sprawą Sally Singer, ówczesnej dyrektorki kreatywnej magazynu. – Sally powiedziała mi kiedyś, że klucz do dobrego dziennikarstwa modowego to zainteresowanie wszystkim z wyjątkiem mody: muzyką, filmem, literaturą, nawet polityką. Wzięłam sobie tę radę do serca – wspominała Yaeger, która w recenzjach pokazów i artykułach o najświeższych trendach nakreślała ich kulturowy kontekst, krążąc po orbitach sztuki, telewizji, historii czy ekonomii. Pisząc o sukniach w kwiatowe desenie, wspominała powieści Oscara Wilde’a i malarstwo prerafaelitów.
Poetyckie metafory Yaeger równoważy kontrowersyjnymi opiniami. W otwartym liście do Elżbiety II nakłaniała monarchinię do abdykacji: „Odejdź! I zabierz ze sobą wszystkich twoich bezrobotnych i lizusowskich krewnych!”. Nie zostawiła też suchej nitki na Melanii Trump, która w zrujnowanym przez huragan Teksasie zjawiła się ubrana „jak na zakupowe popołudnie na Madison Avenue albo lunch z koleżankami w La Grenouille”. Dziennikarka przyrównała wystawę kreacji Armaniego w Guggenheim Museum do sklepowej witryny, a kolekcję Hediego Slimane’a dla Saint Laurenta do „hulanki w lumpeksie”. Gdy ludzkość (ubrana w dresy i szlafroki) zamknęła się w domach, mówiła o korzyściach, jakie płyną ze strojenia się w dobie pandemii. „Jeśli kochasz modę, to nie przestajesz jej kochać w obliczu przeciwności losu”, notowała. Yaeger nie rzuca słów na wiatr. Jest jedną z najbarwniejszych postaci nie tylko „Vogue’a”, ale i Nowego Jorku.
Yaeger look: Prawdziwie dziwaczny styl nigdy się nie starzeje
Andrew Bolton, obecny dyrektor Costume Institute w Metropolitan Museum, nazwał Lynn Yaeger „porcelanową lalką z Republiki Weimarskiej”. Ona sama mówi, że przypomina raczej „najstarszą francuską sierotkę”. Jej charakterystyczny wygląd to amalgamat przedwojennej mody i współczesnej awangardy. Na obszerne sukienki z kilku warstw tiulu od Simone Rochy i Molly Goddard zarzuca płaszcze Comme des Garçons lub Maison Margiela. Burgundową szminkę kładzie nie tylko na usta (by do ekstremum uwydatnić łuk kupidyna), lecz także na policzki. Do tego: płaskie buty oraz garść biżuterii pamiętającej czasy królowej Wiktorii i Poli Negri. Wyjątkowa estetyka Amerykanki nieraz służyła za inspirację. Marc Jacobs złożył hołd ulubionej dziennikarce w kolekcji jesień-zima 2016, pełnej koronkowych sukienek i przepastnych płaszczy. – Byłam nią na tyle zafascynowana, że zaczęłam ją kopiować – wyznała modelka Karen Elson, która pojawiała się na wybiegach i okładce włoskiego „Vogue’a” w ostrym makijażu i rudym bobie à la Yaeger. Sama zainteresowana nie uważa się za muzę. Ekstrawagancję traktuje jako formę ekspresji o szczególnej zalecie: –Prawdziwie dziwaczny styl nigdy się nie starzeje, więc wszelkie obawy o zmarszczki odchodzą w błogie zapomnienie.
Lynn Yaeger zaskarbiła sobie sympatię czytelników cierpkim humorem, trafnymi metaforami, elokwencją i wyrazistym poglądami – nierzadko dość radykalnymi. Tajemnica jej zawodowego sukcesu tkwi w bezkompromisowych sądach popartych estetyczną erudycją. Amerykanka nie poddaje się fantazjom i fatamorganom świata mody. Obserwuje go krytycznym okiem, twardo stąpając po ziemi. – Ciekawią mnie wszystkie przejawy mody: to, jak uczniowie prywatnych szkół wyrażają siebie w jednakowych mundurkach; jak trendy z ulicy trafiają na wybiegi, a nie odwrotnie – mówi. – Zawsze lubiłam politykę rozumianą jako ekspresję prawdziwych ludzi niezależnie od ich sytuacji materialnej – dodaje. Wszystkie zainteresowania przelewa na papier. Jeśli nie kreśli właśnie słów do nowego artykułu i nie opowiada na Instagramie o zakupie szmacianej lalki do domowej kolekcji, zapewne krąży po jednym z pchlich targów w poszukiwaniu kolejnego intrygującego tematu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.