Piąty album The Weeknd „Dawn FM” to dowód na to, że nie ma gatunku, z którym artysta by sobie nie poradził. W rytm tanecznych utworów stylizowanych na przeboje retro słuchamy o depresji, uzależnieniu i samotności muzyka na szczycie.
„Słuchacie radia Dawn FM. Spędziliście zbyt wiele czasu w mroku. Czas ruszyć w stronę światła. Boicie się? Nie macie czego. Będziemy towarzyszyć wam w tej podróży. Odprężcie się i cieszcie się godziną wolnej od reklam muzyki” – mówi kojącym głosem Jim Carrey w utworze otwierającym album „Dawn FM”. To piąta płyta The Weeknd, jednego z najciekawszych współczesnych artystów. Podobnie jak poprzednie albumy Abla Tesfayego, jak naprawdę nazywa się Kanadyjczyk o etiopskich korzeniach, „Dawn FM” to zaproszenie do zupełnie nowego muzycznego uniwersum.
Stylizowany na audycję radiową krążek artysty składa się z 16 tanecznych przebojów. Nie są to jednak beztroskie piosenki o wspólnej zabawie do rana. Jak przystało na Tesfayego, nie bez powodu nazywanego „mrocznym księciem popu”, na „Dawn FM” usłyszymy o jego osobistych traumach (m.in. dorastaniu bez ojca czy doświadczeniu bliskim śmierci), depresji, uzależnieniach, samotności i złamanym sercu. Album to ścieżka dźwiękowa towarzysząca bohaterowi w drodze na „tamtą stronę”, stąd motyw starzenia się (na okładce artysta jest niemal nie do poznania) i śmierci w krótkich filmach promujących płytę. Warstwa wizualna jest tradycyjnie ważną częścią twórczości Tesfayego. Dlatego fani z niecierpliwością wyczekują, co przygotował dla nich tym razem.
W „Dawn FM” The Weeknd czerpie z bogatego dorobku muzyki elektronicznej (co usłyszymy, m.in. w „Gasoline” czy „Take My Breath”), ale słychać tu również inspiracje złotą erą disco (np. świetny „Out of Time”). Na albumie gościnnie pojawili się Tyler, the Creator i Lil Wayne, a także wspomniany już Jim Carrey i legendarny producent Quincy Jones. Artysta wielokrotnie podkreślał, że ci ostatni zawsze byli jego idolami, reprezentującymi jego dwie największe miłości – kino i muzykę. Tym razem jednak idole stali się współpracownikami, potwierdzając status Tesfayego w muzycznym świecie.
Nowa płyta to również odpowiedź artysty na powracającą krytykę o sprzeniewierzenie się undergroundowi i „sprzedanie się” mainstreamowi. Po eksperymentach z R&B i popem Tesfaye po raz kolejny udowadnia, że nie ma gatunku, który byłby dla niego wyzwaniem. „Robię to, co chcę. Jeżeli zdecyduję się zaśpiewać o narkotykowym tripie w rytm przeboju disco, to to zrobię. A wy jeszcze do tego zatańczycie” – wydaje się mówić artysta.
Głównym producentem albumu jest OPN, czyli Daniel Lopatin, ulubieniec braci Safdiech, autor eksperymentalnej ścieżki dźwiękowej do „Good Time” i „Nieoszlifowanych diamentów”. Na „Dawn FM” usłyszymy również DaHealę, wieloletniego współpracownika Tesfayego, Maxa Martina, Oscara Holtera i powracające z muzycznej śpiączki trio Swedish House Mafia.
Na „Dawn FM” Tesfayemu udało się coś z pozoru niemożliwego: to muzyka, która porywa do tańca i jednocześnie skłania do myślenia. O ile jednak na poprzednim albumie, „After Hours”, dominuje pesymistyczny nastrój, tu artysta wydaje się dostrzegać promień nadziei. Każde cierpienie kiedyś się skończy – „najciemniej jest tuż przed wschodem” śpiewa. A do tego czasu: „niech spokój będzie z tobą” – żegna nas Tesfaye za pośrednictwem Carreya.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.