Z jednej strony to po prostu misa, lampa, stół – funkcjonalne elementy, z którymi można obcować na co dzień. Z drugiej – są tak angażujące, że trudno przejść obok nich obojętnie, bo za formą kryje się opowieść. – Lubię nazywać je obiektami. Sygnalizować, że znajdują się gdzieś na styku świata sztuki i dizajnu. Są unikatowe i kolekcjonerskie – mówi Aleksandra Krasny, współtwórczyni pierwszej w Polsce galerii collectible designu Objekt, po czym dodaje: – Dla mnie Objekt to obiekt pożądania.
– Zaczęło się od wycieczki na 40. urodziny. Zrobiłam sobie prezent i pojechałam do Kopenhagi. Chodząc po galeriach, muzeach, sklepach i butikach, zdałam sobie sprawę, że obserwuję nowe zjawisko. Odnajdywałam miejsca, w których design pokazał mi się jako język do rozpracowywania współczesności na takich samych zasadach, jak dotychczas robiła to sztuka. To było przyjemne, mądre i świeże – mówi Aleksandra, przywołując takie przestrzenie jak Tableau Cph czy Etage Projects. – Każda wizyta w tych galeriach była dla mnie wielozmysłowym przeżyciem. Potem kolejne wyprawy do Mediolanu czy Barcelony tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że chciałabym rozwijać collectible design w Polsce – dodaje.
Gdy pytam o nazwiska, padają te gwiazdorskie: Monika Patuszńska, Jan Ankiersztajn, Aleksandra Zawistowska, Filomena Smoła czy Formsophy. – Interesują mnie artyści i artystki z różnych pokoleń, ale z indywidualną ścieżką. Zanurzeni w konkretnym materiale – porcelanie, szkle czy aluminium. Ale twórczo interpretujący rzemiosło, otwarci na eksperymenty – tłumaczy. Można też dodać, że wybiera twórców działających z sukcesami już na międzynarodowej scenie, ale wciąż niedocenianych w kraju.
Czy sądzi, że młody polski rynek jest już gotowy na taki format? – Wiele wskazuje na to, że tak – odpowiada Aleksandra z przekonaniem, za którym stoi wieloletnia praca w uznanej prywatnej galerii, PR-ze luksusowych marek wnętrzarskich i prowadzenie jednej z największych korporacyjnych kolekcji sztuki w Polsce. – Wśród kolekcjonerów obserwuję otwartość, potrzebę autoekspresji na innych polach. Zmieniają się także luksusowe wnętrza. Mniej w nich rozwiązań „od stempla”, a więcej autorskich, które porzucają bezpieczną „hotelową estetykę”.
Pierwsza wystawa w Objekcie – „Hold me tight” Moniki Patuszyńskiej
Pierwsza wystawa Objektu „Hold me tight” to przegląd najnowszych prac wspomnianej Moniki Patuszyńskiej, projektantki przed laty związanej z Zakładami Porcelitu Stołowego w Pruszkowie, dziś artystki, której porcelanowe rzeźby można znaleźć we wnętrzach butików Chanel w Singapurze, słynnego Tiffany’s w Nowym Jorku (i nowopowstającego w Mediolanie) czy Guerlain w Paryżu.
– Monika zaczyna proces od pracy ze starymi formami pozyskanymi z opuszczonych zakładów. Ale jej metoda jest autorska. Łączy je, dopasowuje, składa na nowo w całość. Szwy, poziome rytmy, ostre krawędzie, które dzięki temu pojawiają się na odlewach, są bardzo charakterystycznym elementem jej języka, ale też wywróceniem stereotypów na temat samej porcelany – mówi Krasny, tłumacząc, że w procesie ogromną rolę odgrywa zarówno intuicja, jak i przypadek. Kluczowym elementem jest odpuszczenie kontroli. Zgoda na to, żeby bryła zaczęła płynąć, zapadać się, zlewać. Żyć własnym życiem. W tak powstałych organicznych formach odzywa się wiele znaczeń.
To rzeźbiarska opowieść o relacjach, a często też zapis osobistych doświadczeń. – Cykl z żółtymi technicznymi trytkami jest dedykowany prababci Moniki – żydówce z Kowna, przechrzczonej na katoliczkę. Monika porusza temat niedopasowania, potem siłowego przystosowania, zastanawia się nad ceną tych zmian – mówi Aleksandra.
W głębi galerii, na stalowych półkach pokazuje też mniejsze prace pozostałych artystów, które można traktować jako zapowiedzi kolejnych wystaw. Są tu surrealistyczne szklane łyżki, pierścionki-róże Filomeny Smoły, które pojawiły się w scenografii paryskiej prezentacji Magdy Butrym na sezon wiosna–lato 2025. Tuż obok stoi masywny wazon z polerowanego aluminium Jana Ankiersztajna, który zmienia myślenie o przemysłowym materiale, traktując go z delikatnością i wyczuciem. Dalej „topniejące” misy ze szkła. Ich formy zostały zainspirowane lodowcem na Antarktydzie, gdzie Aleksandra Zawistowska kilka miesięcy temu odbywała rezydencję artystyczną.
Galeria to coś więcej niż sklep ze sztuką
– Używam słowa „galeria”, bo dokładnie takie metody pracy przyjmuję. Traktuję reprezentowanych przez siebie artystów jak partnerów. Moją rolą jest stworzyć optymalne warunki do pracy, zdjąć z nich obowiązek sprzedaży, promocji czy poszukiwania nowych możliwości rozwoju. Z drugiej strony zamierzam działać perspektywicznie, czyli planować kolejne wystawy, projekty, kroki – zapowiada Aleksandra, po czym dodaje: – Dobry galerzysta to też osoba zadająca pytania, znajdująca nowe konteksty i dostrzegająca nowe możliwości.
– A jak powinno wyglądać wnętrze do wystawiania tak różnorodnego dizajnu? – pytam. – Powinno być elastyczne, dawać możliwości – odpowiada. Objekt jest kameralny, wysoki, adekwatny do charakteru budynku, w którym się znajduje – modernistycznego bloku z początku lat 60. – W trakcie remontu usunęliśmy kilka warstw farby ze ścian i płytek z podłogi. Oryginalna mozaika była niestety roztrzaskana, ściany poryte instalacjami – dlatego razem z architektką wnętrz Aleksandrą Hyz zdecydowałyśmy się zacząć od początku – mówi Krasny.Ściany pokryte tynkiem cementowo-wapiennym nie zostały pomalowane, są szorstkie i nieregularne. Odcinają się od nich dwie gładkie płaszczyzny: kremowy sufit i czerwona podłoga. Kolor, który wycina ostrym konturem każdą eksponowaną pracę, to „Signal red”. W próbniku RAL 3003. – Żeby znaleźć odpowiedni odcień, robiliśmy 12 prób. Bo czerwień może wpadać w pomarańcz, fiolet, brąz. Ale tak naprawdę, jeśli nie używamy galeryjnego oświetlenia, zmienia się z każdą godziną, razem ze słońcem – opowiada Aleksandra.
Na słońce reagują też przezroczyste luksfery z seledynowym zabarwieniem – cytat z sąsiedniej kamienicy – i stalowa ściana. – Wyzwaniem były dla mnie meble, które z jednej strony miały być neutralne, niekonkurujące z pracami, a z drugiej – dorównywać im projektową klasą i kunsztem wykonania. Zdecydowaliśmy się na sygnowany vintage – mówi, wybrawszy subtelne projekty taktownie pozostające na drugim planie. Transparentne biurko Gallotti & Radice z lat 70. znika, piaskowa kanapa z fotelem Michela Ducaroya dla Linge Roset kamuflują się na tle ściany, podobnie jak czerwony fotel ze skóry stworzony przez Mario Belliniego. Nie brakuje też takich niespodzianek jak umywalka ręcznie wycięta z piaskowca w kamieniołomie, ukryte schody.
Wisienką na torcie jest kolejny starannie dobrany element, stworzony przez precyzyjnie wybranych twórców: szyld z logo zaprojektowanym przez polsko-duńską pracownię graficzną Hugmun Studio. – Dla mnie Objekt to obiekt pożądania – uśmiecha się Krasny, mówiąc o kolekcjonerskim aspekcie i nawiązując do słynnego cytatu Susan Sontag z „Miłośnika wulkanów”, który wpisuje się w opowieść o galerii: „Kolekcjonerstwo to przykład nienasyconego pożądania, donżuanizm przedmiotów, w którym każde znalezisko wywołuje nowy obrzęk duszy i rodzi dodatkową przyjemność rejestracji i wyliczania”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.