W „Euforii” Rue wraca do Jules i do narkotyków, a jej licealni przyjaciele robią wszystko, by ktoś ich pokochał. Sprawdzamy, czy warto oglądać drugi sezon serialu HBO.
Gdyby wytypować milenialsa, który najlepiej rozumie generację Z, pewnie należałoby wskazać twórcę „Euforii” – Sam Levinson wie o nowym pokoleniu chyba nawet więcej niż jego przedstawiciele.
W serialu udało mu się wylansować plejadę młodych gwiazd – w Zendayi, wcześniej gwiazdce Disneya, dostrzegł szekspirowski wręcz tragizm, z mdłego przystojniaka Jacoba Elordiego uczynił mrocznego psychopatę, dał szansę zaistnieć aktorom do tej pory drugoplanowym, takim jak Sydney Sweeney, Barbie Ferreira czy Maude Apatow.
Na potrzeby „Euforii” wymyślił też własny wizualny język, będący efektem wielu godzin spędzonych na oglądaniu MTV i klasyki kina, w tym filmów Martina Scorsesego, Quentina Tarantino i, zapewne, swojego taty Barry’ego Levinsona, reżysera „Rain Mana”.
Powstałe pod jego batutą oniryczne, przeestetyzowane, zatopione w mroku obrazy są dziełem operatora Marcella Réva, też milenialsa, tyle że pochodzącego z Węgier, nie z Hollywood. W jaki sposób trzydziestolatkom udało się oddać doświadczenia współczesnych nastolatków?
Drugi sezon „Euforii” powtarza motywy z pierwszego, ale w mocniejszy, głośniejszy sposób
Pierwszy sezon „Euforii” emitowany jeszcze przed pandemią, w 2019 r., nosił wszelkie znamiona przeboju – łączył sex, drugs and rock and roll z odwagą, wrażliwością i brokatowym makijażem, który kopiowały instagramerki. Niemal trzy lata później Levinson wraca do opowieści o uzależnionej od narkotyków Rue (Zendaya), jej dziewczynie Jules (Hunter Schafer) i ich mniej lub bardziej pokręconych przyjaciołach. W międzyczasie „Euforia” stała się kultowa, także za sprawą autobiograficznej szczerości (Levinson sam zmagał się z uzależnieniem).
W ten kultowy status serialu uwierzył sam twórca. W drugim sezonie postanowił więc powtórzyć znane już motywy, podkręcając tylko śrubę. Każdy odcinek jest tak nasycony seksem, że widok kolejnego nagiego penisa prowokuje ziewnięcie, a nie rumieniec. Bohaterowie biorą tyle narkotyków, że miejscowy diler Fezco (Angus Cloud) nie nadąża z zaopatrzeniem (brawurowa pierwsza scena nowego sezonu, nakręcona w konwencji kina gangsterskiego, opowiada, jak trafił do tego biznesu). A muzyka wdziera się w niemal każde ujęcie, zagłuszając dialogi. Nie mówiąc już o makijażu – zamiast brokatowych łez charakteryzatorka Doniella Davy maluje teraz kreski w wewnętrznych kącikach oczu.
Jak w sequelach kinowych hitów, druga odsłona „Euforii” jest głośniejsza, mocniejsza i większa od pierwszej. Twórcy serialu pozwolili sobie nawet na stworzenie metapoziomu. Jedna z bohaterek – wychodząca z cienia Lexi (Apatow) – wystawia szkolną sztukę o swoich kolegach i koleżankach, budząc euforyczny zachwyt publiczności, która – tak jak zapewne Levinson – lubi oglądać samą siebie.
Bohaterowie „Euforii” są uzależnieni od miłości
Fani „Euforii” zarzekają się, że jeszcze nigdy serial dla nastolatków nie opowiadał o uczuciach towarzyszących okresowi dojrzewania w tak rozdzierający sposób. Choć scenariusz bazuje na zgranych motywach, takich jak choćby sekwencja domówki z pierwszego odcinka. Krytycy zarzucają twórcom nadmierną, demoralizującą wręcz estetyzację nadużyć, przemocy i uzależnienia.
W drugim sezonie Levinson zdaje się mówić, że istnieje jeden narkotyk dorastających dzieciaków, który jest gorszy nawet od heroiny. Gdy Cassie (Sweeney) przysięga Maddy (Alexa Demie) – a jednocześnie potajemnie spotyka się z jej byłym chłopakiem Nate’em (Elordi) – że zachowa abstynencję, najlepsza przyjaciółka trzeźwo odpowiada: – Przecież ty kochasz być kochana.
Bohaterowie dopiero uczą się miłości. Mylą ją z obsesją, przyjaźnią, seksem. Ale zrobią dla niej wszystko, bo tylko kochając, potrafią się wyłączyć. Tylko zakochanie gwarantuje im chwilowy choćby detoks od innych uzależnień – od marihuany, mediów społecznościowych czy manipulacji. Gdy przez chwilę kochają, wszystko inne znika.
Tę efemeryczną czystość Levinson uważa za lekarstwo na bolączki generacji Z – nudę, przebodźcowanie, rozkojarzenie. Ale oblekając to proste przesłanie w krzykliwe kolory, gubi wątek. – Ludzie szukają nadziei. Jeśli nie w rzeczywistości, to w telewizji. Niestety, ja im tego nie dam – mówi Rue, narratorka niewszystkowiedząca, niewiarygodna i przewrotna.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.