W filmie najważniejszy jest bohater – powtarzają reżyserzy, z którymi rozmawiam. Ale nawet najciekawsza postać nie zatrzyma uwagi widza na dłużej niż kilka minut. Jej historia musi zostać opowiedziana w szerszym kontekście. W idących z duchem czasu dokumentach, nominowanych w tym roku do Oscara, historia bohatera jest punktem wyjścia do refleksji nad istotą ambicji, miłości i wolności. Co więcej, stereotyp mówiący, że takie kino nie przynosi zysków, zostaje wreszcie obalony. W 2019 roku rzeczywistość sprzedaje bilety.
Filmem, który ma bodaj największe szanse na Oscara, jest „Free Solo”, hit jesiennych festiwali filmowych i przebój kinowy. Wchodząca wkrótce na polskie ekrany produkcja zarobiła już prawie 19 milionów dolarów. Jej bohater, Alex Honnold, zwykły gość z Sacramento, wyczynia rzeczy godne obdarzonych nadludzką mocą superbohaterów. Reżyserski duet Elizabeth Chai Vasarhelyi i Jimmy Chin przygląda się amerykańskiemu wspinaczowi podczas przygotowań do tzw. przesolowania (samodzielnej wspinaczki bez jakichkolwiek zabezpieczeń) legendarnej, ponadkilometrowej granitowej ściany El Capitan w parku Yosemite. Widzowie obserwują zmagania niezwykłej jednostki, próbującej przesunąć własne, psychiczne i fizyczne, granice. Ale twórcy oferują widzom także migawki z rodzącej się relacji Aleksa z dziewczyną. Czy ktoś tak skupiony na własnych marzeniach, codziennie narażający życie, będzie w stanie obdarzyć uczuciem cokolwiek innego niż martwą ścianę? Szanse „Free Solo” na nagrodę są duże, a sam Alex dzięki filmowi zyskał status niemalże gwiazdy rocka.
Kolejnym „wyjątkiem”, który podbija box office, jest „RBG”. Portret legendarnej sędzi Sądu Najwyższego USA, Ruth Bader Ginsburg, nominowanej przez prezydenta Billa Clintona i, w wieku 85 lat, wciąż aktywnej zawodowo, zarobił już około 15 milionów dolarów. To opowieść o charyzmatycznej, zdeterminowanej, wyemancypowanej prawniczce, a jednocześnie kronika przemian społecznych, które wciąż nie zaszły wystarczająco daleko, by znacząco zmienić los kobiet. Biorąc pod uwagę tendencje w branży filmowej, ale też nastroje polityczne, tematyka „RBG” jest bardzo na czasie, co w oscarowym rozdaniu może okazać się atutem. Mądry i zabawny film Betsy West i Julie Cohen został zrealizowany przed akcją #MeToo i nominacją do Sądu Najwyższego oskarżonego o molestowanie Bretta Kavanaugh. Nie tłumaczy to jednak, dlaczego unika odpowiedzi na niewygodne pytania.
To jeden z triumfatorów zeszłorocznego festiwalu Sundance, wydarzenia, które co roku przynosi mocnych kandydatów do Oscara, takich jak np. „Ikar” czy „Ostatni w Aleppo”. W tegorocznej stawce jest ich więcej. Swoje pierwsze kroki w Park City stawiał też Bing Liu, który za „Minding the Gap” dostał tam nagrodę dla najlepszego debiutanta. Twórca śledzi losy trzech młodych skateboardzistów z Pasa Rdzy (ang. Rust Belt, potoczne określenie północno-wschodniej części USA) – Keire’a, Zacka i siebie samego. Młodzi ludzie dojrzewają przed obiektywem, coraz boleśniej zderzając się z wyzwaniami dorosłości. Lekiem na całe zło jest deska, której płynny ruch reżyser przetłumaczył na język obrazu. W tym emocjonalnie dojrzałym filmie Liu nie zapomniał o temacie rasy, która w USA potrafi być czynnikiem decydującym. Z czasem okazuje się, że „Minding…” to przede wszystkim studium relacji człowieka z przemocą, której na swój sposób doświadczył każdy z bohaterów, także sam Liu.
Czwarty kandydat, „ O ojcach i synach”, to dzieło Berlińczyka Talala Derkiego. Pochodzący z Syrii filmowiec, który wybrał się do swojej ojczyzny, dzięki fortelowi zdobył zaufanie dżihadysty Abu Osamy i jego bliskich, co pozwoliło mu obserwować życie terrorysty przez dłuższy czas. W równoległych wizjach dwóch rzeczywistości widzimy bohatera jednocześnie jako kochającego ojca i bezwzględnego mordercę. Film może wzbudzać kontrowersje ze względu na udział reżysera w wydarzeniach. Widz ma wrażenie, że sama jego obecność daje milczące przyzwolenie na poczynania Osamy. A to bardzo niewygodna świadomość.
Największym zaskoczeniem jest najprawdopodobniej nominacja dla „Hale County: This Morning, This Evening”, impresyjnego, poetyckiego filmu, za którym stoi bardzo ciekawy zespół. Doradcą artystycznym reżysera RaMella Rossa był tajski mistrz oniryczności Apichatpong Weerasethakul. Pośród producentów wykonawczych znajdziemy zaś nazwisko Laury Poitras („Citizenfour”). Ross bada realia życia Afroamerykanów w tytułowym Hale County w Alabamie – młodych koszykarzy i oczekującej na narodziny bliźniąt pary. Twórca nawiązuje bliskie relacje, z uwagą, niemal czułością pokazuje momenty zachwytu, ale także cierpienia. Ubiera ten świat w dźwięki i kadry, nadaje nawet śródtytuły. „Hale…” łączy dokumentalną wartość najbardziej ikonicznych amerykańskich zdjęć z poetycką wyobraźnią. To nie jest film, o którym się zapomina.
KRÓTKO I NA TEMAT
Oscarowe „szorty” to kategoria, którą dość łatwo przeoczyć. Pokazywane w niej filmy są trudniej dostępne, rzadziej trafiają do kin czy telewizji. Warto jednak uważnie przeglądać program projekcji w swoim mieście. Poszczególne kina często organizują przedoscarowe przeglądy. Kilku z tegorocznych kandydatów można też całkiem legalnie obejrzeć w internecie, na zagranicznych stronach lub dostępnych w Polsce platformach streamingowych. Tegoroczne nominowane do Oscara szorty Akademia wyłoniła spośród 104 kandydatów.
Przyjmuje się, nie do końca sprawiedliwie, że szort to rodzaj wprawki przed pełnym metrażem. Tegoroczne zestawienie dokumentalne to najmocniejsza „krótka” kategoria spośród trzech (są jeszcze animacja i fabuła). Film krótki to kompletna artystyczna forma, interesująca także dla mistrzów. A krótki czas trwania seansu bywa prawdziwym błogosławieństwem, na przykład wtedy, gdy temat filmu stanowi wyzwanie dla wrażliwości widza.
Dla niektórych będzie to zapewne przypadek „Końca gry”, zrealizowanego przez doświadczony duet reżyserów, Roba Epsteina i Jeffreya Friedmana („Skowyt”). Amerykanie zapraszają widza do hospicjum i centrum opieki paliatywnej. Śmierć nigdy nie będzie lekkim tematem, żadna porcja ciepła, humoru i dojrzałości nie rozbroi tej bomby. Ale Friedman i Epstein świadomie wybrali placówki, w których proces odchodzenia nie oznacza utraty kontroli czy godności. Znaleźli bohaterów, którzy mądrze i dojrzale opowiadają o tym, co nieuchronne. Niewątpliwą gwiazdą „Końca gry” jest lekarz medycyny B.J. Miller, prowadzący inspirowane filozofią buddyjską Zen Hospice Project w San Francisco. Sam jako młody mężczyzna stanął ze śmiercią twarzą w twarz, stracił trzy kończyny. Dziś pyta swoich pacjentów, jaką relację chcą mieć ze śmiercią. Dostępny na Netfliksie „Koniec gry” w większości rankingów uznawany jest za faworyta. Spośród tegorocznych szortów i na mnie zrobił największe wrażenie.
Innym filmem dotykającym tematu ciała i fizjologii – choć od całkiem innej strony – jest „Period. End of Sentence” Rayki Zehtabchi. To opowieść o rewolucji wywołanej przez wynalezienie maszyny produkującej niskokosztowe podpaski. Podpaska staje się wehikułem niezależności, który umożliwia kobietom, dotąd podczas menstruacji wyłączonym z życia, normalne funkcjonowanie. Dotychczas większość relacji prasowych skupiała się na wynalazcy, Arunachalamie Murugananthamie. „Period…” dla odmiany kieruje kamerę na kobiety, które obsługują maszynę i sprzedają produkt na terenach wiejskich. Film pokazuje, jak niski jest w Indiach poziom świadomości wokół kobiecej fizjologii i jak coś dla nas oczywistego potrafi odmienić losy mieszkańców drugiego końca świata.
Kilka lat po nominacji dla pełnometrażowego „Fuocoammare. Ogień na morzu” w oscarowym rozdaniu powraca temat uchodźców przypływających do wybrzeża Włoch na rozpadających się pontonach. Znajduje się on w centrum „Lifeboat”, wyreżyserowanego przez Skye Fitzgeralda. Twórca przygląda się zarówno migrantom, jak i tym, którzy usiłują im pomagać – załodze statku Sea Watch, wspieranego przez niemiecką organizację non-profit, i jego kapitanowi, wieloletniemu działaczowi Greenpeace, Jonowi Castle. „Lifeboat” jest rzetelny i poruszający, reżyser uważnie obserwuje w nim świat i unika taniego symbolizmu, ale też, jako propozycja filmowa, zdaje się nie proponować wyjątkowo świeżych wniosków.
„Black Sheep” to poruszająca podróż w przeszłość. Wywiady mieszają się tu z aktorskimi fragmentami, odtwarzającymi minione wydarzenia. Filmowiec Cornelius Walker opowiada o dzieciństwie spędzonym na przedmieściach Essex, gdzie był jedynym czarnym w skrajnie rasistowskiej okolicy, a jego strategią przetrwania było wtopienie się w tłum: wybielanie skóry, farbowanie włosów, a nawet niebieskie soczewki kontaktowe.
Najkrótszy z tegorocznych nominowanych, „A Night at the Garden”, też sięga do tego, co było. Reżyser Marshall Curry odnalazł i zmontował wstrząsające materiały archiwalne, naświetlające przedwojenne relacje Amerykanów i nazistów. Na ekranie obserwujemy momenty z wiecu, który odbył się w 1939 roku w Madison Square Garden w Nowym Jorku. W powietrzu powiewały amerykańskie flagi i swastyki, słuchano przemów o kontrolujących prasę Żydach, a tłum skandował „Sieg heil”. Skóra cierpnie, tym bardziej, gdy wrócimy pamięcią do nie tak odległych obrazków z Charlottesville.
Pamiętajmy też, że na ostatniej tzw. szortliście piętnastu najlepszych tytułów znalazło się miejsce także dla polskiego filmu. Koprodukcja HBO „Komunia” w reżyserii Anny Zameckiej nie została wyróżniona nominacją, ale w niczym nie ustępowała wybrańcom.
Tegoroczna gala Oscarowa odbędzie się w nocy z 24 lutego na 25 lutego polskiego czasu. Czytelnicy vogue.pl będą mogli śledzić na stronie relacje zarówno z czerwonego dywanu, jak i ceremonii.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.