Kevin Hart miał poprowadzić tegoroczną galę rozdania Oscarów. Ale Internet nie zapomina. Komikowi wypomniano homofobiczne żarty, za które niespecjalnie chciał przeprosić.
Na początku było miło i radośnie. Zawsze tak jest, gdy dzwonią z amerykańskiej Akademii Filmowej z propozycją poprowadzenia gali wręczenia Oscarów. To niemiłosiernie długie wydarzenie ogląda przecież pół świata. Kasa też niezła, więc to host the Oscars jest nie lada wyróżnieniem. Tym razem radował się Kevin Hart, znany komik i aktor, ale także producent, którego stand-up specials mogą oglądać na Netfliksie także polscy widzowie. Hart w ostatnich latach idzie jak burza. Kilkakrotnie zaproszono go do wystąpienia w kultowym „Saturday Night Live”, kręci kolejne udane komercyjnie filmy, prowadził galę MTV Video Music Awards, a magazyn „Time” umieścił go na swojej słynnej liście stu najbardziej wpływowych ludzi na świecie. I jak się do tego doda trzydzieści cztery miliony obserwujących na tłiterze i sześćdziesiąt pięć milionów na insta, to wyłania się obraz całkiem potężnej postaci show-biznesu. Przyszedł więc czas na Oscary.
Radość nie trwała jednak długo, bo dwa dni po ogłoszeniu tej jakże miłej propozycji, w internetach się zagotowało. A wszystko za sprawą tłitów (ach, to ciągłe ćwierkanie!) sprzed kilku lat, w których Hart dzielił się z ludzkością swoimi spostrzeżeniami na temat gejów. „Gdyby mój syn wrócił do domu i chciał się bawić domkiem dla lalek córki, rozwaliłbym mu go na głowie, mówiąc: przestań, to jest gejowskie!” – pisał dla przykładu. Z jego homofobicznych żarcików Netflix zrobił nawet zwiastun „Seriously Funny”, jednego ze stand-upów, w którym Hart mówi, że „każdy dzieciak ma swój gejmoment”, ale wtedy „musisz go natychmiast powstrzymać i krzyknąć: stop! to jest gejowskie!”. Widownia pokłada się ze śmiechu. Także wtedy, gdy Hart opowiada o tym, jak jego syn na urodzinowej imprezie tańczył z kolegą zbyt blisko, więc on – ojciec – owego kolegę pchnął na ziemię. Znowu śmiech.
Śmiesznie być jednak w końcu przestało, bo krytyka Harta rozlała się w mediach. Pod jej wpływem dwa dni po telefonie z Akademii Filmowej komik ogłosił, że rezygnuje z prowadzenia gali. Ale zaraz w nowym roku zaprosiła go do swojego programu Ellen DeGeneres, jedna z najbardziej wpływowych lesbijek Ameryki, której kariera kiedyś, po coming oucie, zawisła na włosku. Potem wróciła w wielkim stylu, by nieraz prowadzić oscarową galę. Ellen zaprosiła Kevina, żeby go rozgrzeszyć, bo, jak wielokrotnie powtarzała w rzeczonym programie, jest cudownym i bardzo utalentowanym człowiekiem. Problem polega na tym, że nikt talentu Harta nie podważa, tak jak nikt nie podważał talentu Mela Gibsona, gdy ten nazwał zatrzymującego go do kontroli policjanta drogówki – pardon le mot – „pierdolonym Żydem”. Za antysemickie tyrady Hollywood, bardzo słusznie, zesłało Gibsona do czyśćca, by po kilku latach pozwolić mu powrócić jako reżyserowi natchnionych chrześcijańskim duchem filmów, takich jak „Pasja” czy „Przełęcz ocalonych”. Hart boi się teraz, że jego może spotkać to samo, więc przyjął przy pomocy swojej przyjaciółki rolę ofiary, którą chcą zaszczuć „hejterzy” i „trolle”. Tych słów w stosunku do krytyków homofobicznych żartów Harta użyła sama DeGeneres, kończąca przecież każdy swój program słowami: „be kind to one another”, czyli: „bądźmy dla siebie mili”. No właśnie, bądźmy.
Problem z przeszłością Kevina Harta nie polega dzisiaj na tym, że opowiadał homofobiczne żarty, które szczególnie silnie rezonują w społeczności czarnych Amerykanów (wskazują na to wszelkie od lat prowadzone socjologiczne badania i statystyki), ale na tym, że odmówił przeproszenia za nie. Choć w „The Ellen Show” powtarzał wielokrotnie i nieprawdziwie, że to zrobił. Udowodniło mu to ponad wszelką wątpliwość co najmniej kilku dziennikarzy, szukając dowodów na rzekome przeprosiny. Jednym z nich był gwiazdor CNN, Don Lemon, który sam jest – co ważne w tej historii – czarnoskórym gejem. Prawda jest taka, że Hart nigdy nie przeprosił, bo nie można uznać za przeprosiny jego wypowiedzi dla „The Rolling Stone”. Na łamach magazynu mówił: „Dzisiaj już nie opowiadałbym tych żartów, bo kiedy je opowiadałem, czasy nie były takie wyczulone, jak dzisiaj”. Komik wyznał tym samym, że nie opowiada homofobicznych dowcipów, bo nie ma już na nie społecznego przyzwolenia, a nie dlatego, że sam uważa je za niestosowne. To mają być te przeprosiny?
Ktoś może spytać, o co to całe wielkie zamieszanie. Żarty to żarty. To już nie można się pośmiać z gejów? Odpowiedź jest taka, że oczywiście, można. Dowcipy o gejach opowiada całe mnóstwo komików: od Kathy Griffin zaczynając (ostatnio sama musiała przepraszać za żart z odciętą głową Trumpa), przez Dave’a Chapelle’a i Margaret Cho, na Azizie Ansarim kończąc. Jest jednak zasadnicza różnica między gejowskim dowcipem, a dowcipem homofobicznym. Taka sama jak między szmoncesem, a dowcipem antysemickim. I jeśli ktoś tego nie rozumie, to wcześniej czy później popadnie w kłopoty. Niczym nowy polski wiceminister cyfryzacji, którego największym obecnie koszmarem są nagrania z troglodycznymi zawodzeniami o „pedalskiej warszawce”. Internet nie zapomina.
Kevin Hart pokajał się przedwczoraj. Napisał na tłiterze: „Przepraszam za wyrządzone krzywdy. Zmieniam się. Moim celem jest łączenie ludzi, a nie dzielenie”. I jeszcze: „Serdecznie przepraszam społeczność LGBTQ za moje niewrażliwe słowa z przeszłości”. I te przeprosiny należy przyjąć, bo nie chodzi o to, żeby człowieka zgnoić, ale żeby komuś, kto popełnia błąd i szczerze go żałuje, podać rękę i zacząć od nowa. I jeśli o mnie chodzi, Kevin Hart może ten nowy rozdział zacząć od poprowadzenia gali Oscarów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.