W Miesiącu Dumy przywołujemy pamięć o zamieszkach w Stonewall Inn, nowojorskim barze nieheteronormatywnej społeczności. Był to symboliczny początek walki o równe prawa osób LGBT+ w Stanach Zjednoczonych. Jak swoje pierwsze tęczowe marsze pamiętają osoby LGBT+ w Polsce? – Obok mnie szli geje, szły lesbijki. Nie byłem sam na polskich ulicach. Moja pierwsza Parada Równości była przeżyciem tożsamościowym – mówi Anu Czerwiński.
Podczas Pride Month odbywają się Marsze i Parady Równości, również w czerwcu (choć nie tylko) w wielu polskich miastach powiewają tęczowe flagi. Wielobarwne korowody osób ze społeczności oraz ich sojuszników celebrują wolność i prawo do akceptacji, a także zwiększają widoczność gejów, lesbijek, osób trans, niebinarnych, biseksualnych i queerowych.
Pierwszy kontakt z Marszami i Paradami Równości bywa szczególny. Zwłaszcza w Polsce, gdzie nieheteronormatywna społeczność nieustannie narażona jest na homofobiczne i transfobiczne ataki ze strony rządzących.
A tęczowe pochody dają siłę do przeciwstawienia się nagonce. Pokazują, że nie jesteśmy sami i same. Manifestują: „Byliśmy tu od zawsze. Przyzwyczajcie się wreszcie!”. Osoby LGBT+ i jedna sojusznicza wspominają swoje pierwsze Marsze i Parady Równości.
Krzysztof Tomasik, publicysta i biografista, członek Krytyki Politycznej:
Pierwszy raz na Paradę Równości w Warszawie wybrałem się 1 maja 2002 roku. Wcześniej, w 1996, podczas pobytu w Wielkiej Brytanii, zorganizowano nam wycieczkę do Londynu. Zupełnie przypadkiem trafiliśmy na Gay Pride. Było to wspaniałe doświadczenie. Nagle zobaczyłem, jak może wyglądać świętowanie dumy gejowskiej. Widziałem kolorowy tłum wylewający się z metra i poprzebierane radosne osoby na ulicach. Całe miasto żyło tą imprezą. W Polsce dopiero od niedawna panuje podobna atmosfera. Wtedy, w 2002 roku, wiedziałem, że czegoś takiego na pewno w moim kraju nie doświadczę. Rok wcześniej w Warszawie odbył się mikroskopijny przemarsz sprzeciwiających się dyskryminacji mniejszości seksualnych, w którym – z tego, co słyszałem – wzięło udział może 100 do 150 osób. Data została wybrana nieprzypadkowo. Podczas Święta Pracy pochodów organizuje się kilka, a nawet kilkanaście. Łatwiej było uzyskać zgodę również na ten „tęczowy” , a tym samym w pewien sposób ukryć się.
Z moim partnerem w 2002 roku szliśmy, nie mając żadnych oczekiwań. Równie dobrze mogło pojawić się kilka osób, które zaraz otoczy gromada wszechpolaków. W tamtym czasie w nieheteronormatywnej społeczności mówiono, że parady nie są polską tradycją. Mieliśmy porzucić marzenia o wielkich manifestacjach, bo nasi geje i nasze lesbijki boją się pojawić z odsłoniętą twarzą. Przemarsz miał startować przy pomniku Kopernika na Krakowskim Przedmieściu, a zakończyć się na Placu Zamkowym. Pamiętam, że była piękna pogoda. Świeciło słońce. Warszawa zdawała się wyludniona. Ku mojemu zaskoczeniu na miejscu przywitał nas tłum! Później mówiono, że było 2000 osób. W porównaniu z rokiem poprzednim Parada zdawała się gigantyczna. Napawało nas to optymizmem. Pojawili się przedstawiciele partii politycznych i inne znane osoby. Niewątpliwie było to przełamanie jakiejś niemożności. Wśród postulatów, wtedy jeszcze gejowsko-lesbijskich, dominowały te o głośnej artykulacji naszych praw czy wywieraniu nacisku na polityków. Pojawiły się transparenty „Równość dla gejów i lesbijek”, „Stop homofobii i dyskryminacji”.
Od 2002 roku – prócz tej odwołanej przez pandemię – nie opuściłem żadnej Parady Równości.
Anu Czerwiński, dokumentalista, operator filmowy, aktor:
Pierwszy raz na Paradę Równości pojechałem w 2005 roku. Wtedy, a był to czas jeszcze przed moją tranzycją, byłem lesbijką. W Poznaniu, skąd pochodzę, społeczność LGBTQ+ pozostawała ukryta. Jeżeli się spotykała, to w obskurnych barach. Tęczowa torba na ulicy była nie do pomyślenia. Gdy zobaczyłem osobę, która mogłaby być lesbijką, moje serce biło mocniej. Potrzebowałem reprezentacji! Dlatego bardzo chciałem pojechać do Warszawy. Niestety, byłem niepełnoletni. Na szczęście już wtedy działałem w różnych grupach feministycznych i tych związanych z Partią Zielonych. Niektóre osoby znajome postanowiły pojechać na Paradę. Wyprosiłem miejsce w samochodzie. Rodzicom powiedziałem, że nocuję u koleżanki.
W 2005 roku Parada była nielegalną manifestacją po ponownym zakazie wydanym przez ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. Nie zdawałem sobie sprawy z powagi tej sytuacji. Byłem nastolatkiem. Jechałem poznać ludzi takich jak ja, by w końcu nie czuć się samotnym. Nie miałem wielu wyoutowanych znajomych. Co prawda w stolicy przywitał nas tłum, ale Paradzie towarzyszyły też regularne grupy bandziorów, które rzucały w nas kamieniami i butelkami. Dwie osoby z naszego samochodu wróciły z zakrwawionymi głowami! Zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Policja nie reagowała. Było to dla mnie traumatyczne przeżycie, które – mimo wszystko – miało też ekstatyczny charakter. Obok mnie szli geje, szły lesbijki. Nie byłem sam na polskich ulicach. Moja pierwsza Parada Równości była przeżyciem tożsamościowym.
Aneta Sulwińska, sojuszniczka, nauczycielka, była dyrektorka szkoły w Błaszkach:
Po raz pierwszy w Marszu Równości w Poznaniu wzięłam udział w 2016 roku. Mój syn Mateusz działa w Grupie Stonewall, która od 2015 organizuje to wydarzenie. Tego wrześniowego dnia miałam mieszane uczucia. Odkąd Mateusz zrobił coming out, do głowy przychodziły mi najczarniejsze myśli. Byłam pewna, że skoro jest gejem, w Polsce na pewno spotka go coś złego. Dlatego postanowiłam zamanifestować moje poparcie dla niego. Wraz ze mną na Marsz pojechał mój mąż i młodszy syn z ówczesną dziewczyną.
Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Mateusz jest mało wylewny. Nie wtajemniczał nas w organizację wydarzenia. Byłam zaskoczona, kiedy zobaczyłam kilkutysięczny tłum. Wcześniej, prócz Mateusza, nie miałam styczności z osobami o odmiennej orientacji. Moje spojrzenie na ten świat było zapośredniczone przez syna. Dopiero jego coming out był bodźcem, by zainteresować się nieheteronormatywną społecznością. Zdziwiłam się, że wśród zgromadzonych na Marszu osób były nie tylko młode, lecz także w moim wieku i starsze. Nie kryły swojej orientacji. Podchodzili do mnie znajomi Mateusza. Serdecznie się witali, przytulali i dziękowali, że syn ma takie wsparcie w rodzicach. Chciałam tym wszystkim osobom pomóc. Zdałam sobie sprawę, jak wiele z nich jest nieakceptowanych w swoich domach. Czego do tej pory nie mogę zrozumieć.
Od 2016 roku wraz z mężem dostosowujemy nasze plany tak, aby pojawić się na poznańskim Marszu Równości. W 2019 roku wzięliśmy też udział w pierwszym wydarzeniu tego typu w pobliskim Kaliszu. Jego współorganizatorem był nasz młodszy syn, który zaprosił brata do wygłoszenia przemowy. Teraz za każdym razem, kiedy wraz z mężem idziemy w Marszu, manifestujemy nie tylko wsparcie dla Mateusza, lecz także dla innych osób LGBTQ+. Chcemy pokazać, że nie są same.
Iwona Skwarek, piosenkarka, tekściarka, producentka i DJ-ka:
Pierwszy raz na Marszu Równości byłam w Poznaniu w 2015 roku. Na Paradę zabrała mnie moja ówczesna dziewczyna. Kiedy byłam nastolatką, czułam się „the only gay in the village”. Po przeprowadzce z Zielonej Góry do Poznania na studia wcale nie było mi łatwiej poznać osoby LGBT+, nie było mediów społecznościowych. Kluby dla osób queerowych były nieco speluniarskie, trudno było znaleźć miłość. Marsze wydawały mi się niebezpieczne, kojarzyły mi się głównie ze starciami kiboli z osobami uczestniczącymi. Nie wyobrażałam sobie wcześniej, że mogłabym do nich dołączyć. Kluczowe okazało się poznanie innych osób nieheteronormatywnych, poczucie się częścią grupy.
W 2015 roku jednak Marsz Równości zaczęła organizować Grupa Stonewall. W mieście czuło się luźniejszą energię. Mimo to myślałam, że spotkam małe skupiska ludzi, otoczone kontrmanifestantami, którzy krzyczą: „Zboczeńcy!”. Tymczasem weszłam w tłum młodych osób. Panowała dobra atmosfera. Powiewały tęczowe flagi. Widziałam transparenty z zabawnymi hasłami. Ochraniała nas policja. To pozwoliło mi pokonać moje lęki.
Na moim pierwszym Marszu zdarzyły się też przykre momenty. Ludzie rzucali na nas groźne spojrzenia. Wyraźnie pamiętam starszą kobietę, która z okna pokazywała nam „fuckolce”. Później długo to przeżywałam. Od tego czasu poczucie niebezpieczeństwa zawsze towarzyszy mi na tego typu wydarzeniach. Dlatego każde jest dla mnie dość trudne. Mimo to w 2018 roku poszłam w pierwszym Marszu Równości w Zielonej Górze. Przeżyłam szok i wzruszenie, że w moim rodzinnym mieście było nas tak wiele! Poczułam jedność i radość.
Twoja Stara, drag performer, aktywista:
Jest 2011 lub 2012 rok. Listopad, pada. Smutno. Idę na Marsz Równości w Poznaniu. Nawet nie pamiętam, dlaczego. Demonstracja, w porównaniu z tymi dzisiejszymi, nie była zbyt duża. Liczyła może do tysiąca osób. Pamiętam mój ironiczny dystans. Na Marszu skandowałem: „Barszcz Równości”. Tak maskowałem moje zakłopotanie. Wiedziałem, że jestem gejem, ale nie czułem gotowości, by stanąć w szeregu i powiedzieć: „To moi ludzie”.
Po tym pierwszym razie długo nie pojawiałem się na tęczowych demonstracjach. Przełom nastąpił w 2015, po roku od mojej przeprowadzki do Wrocławia, zgłosiłem się do Kultury Równości do współorganizowania Marszu. Poznałem ekipę, która mnie przyjęła i pozwoliła poczuć się częścią społeczności. Znalazłem swoich ludzi. Był to bardzo napięty i specyficzny czas dla osób LGBTQ+. Prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę o uzgodnieniu płci. Niebawem PiS wygrał wybory. Zrozumiałem, że partia będzie chciała jeszcze bardziej utrudnić nam życie. Wtedy tak naprawdę zacząłem moje maszerowanie. Zrozumiałem, że musimy protestować, a nie ma do tego lepszego miejsca niż tęczowe parady. Narodził się we mnie aktywista.
17 czerwca Parada Równości już po raz kolejny przejdzie ulicami Warszawy. W 2023 roku odbywa się pod hasłem „Wróżymy równość i piękność!”. Przemarsz startuje o 14.00 z Parku Świętokrzyskiego.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.