Historie przedstawione w hicie Netfliksa „Oszust z Tindera” mają też miejsce w Polsce. Choć w mniej spektakularnych okolicznościach – ukochanego, który nagle prosi o dużą pożyczkę, nie ściga mafia, ale jego matka potrzebuje pilnej operacji albo on sam musi wykupić przepustkę wojskową. Ale finał jest podobny do tego z filmu. Po czym poznać oszusta, który kocha tylko nasze pieniądze? Na jakie schematy najczęściej dają się naciągać Polki? Opowiada detektywka Katarzyna Bracław.
Do popularnych oszustw, zwanych „na wnuczka” oraz „na telefon od konsultanta z banku”, dołączył trzeci sposób wyłudzania pieniędzy, który można nazwać „oszustwem na miłość”. Zaczyna się oczywiście w Internecie, gdzie przez ostatnie lata intensywniej poszukiwaliśmy nowych znajomości, zaspokajających potrzebę bliższych relacji, mocno ograniczonych w pandemii. „Oszust z Tindera”, który wciąż jest w czołówce najchętniej oglądanych produkcji Netfliksa, pokazał wyrazisty, skuteczny, a jednocześnie efektowny schemat działania naciągacza, ale także jego ofiar – kobiety ostatecznie źle ulokowały więcej niż setki tysięcy dolarów: swoje uczucia i zaufanie.
O tym, jak oszuści na co dzień wyłudzają od zakochanych Polek spore kwoty, po czym znikają bez śladu – nie mając statusu izraelskiego potentata diamentów, nie posiadając jachtu na Morzu Śródziemnym ani swetrów Gucci – opowiada detektywka Katarzyna Bracław.
Oszuści wykorzystują w swoich działaniach stereotypy dotyczące tego, co lubią kobiety
Pseudonimem najsłynniejszego uwodziciela-oszusta PRL-u, Jerzego Kalibabki (jego losy stały się inspiracją do scenariusza serialu "Tulpian" u w reżyserii Janusza Dymka), w branży detektywistycznej nazywa się mężczyzn, którzy pozorują związki z kobietami wyłącznie po to, by osiągnąć finansowe korzyści. Zwykle działają według określonego schematu, a jeśli się on sprawdza, po prostu go powielają. – Kobieta, która zgłosiła się do nas po tym, jak została oszukana na 56 tysięcy złotych, opowiedziała, jak wyglądały początki ich znajomości. Mężczyzna zabrał ją na romantyczny wyjazd do Sopotu, gdzie spacerowali po molo, odwiedzili konkretną restaurację, zatrzymali się w konkretnym hotelu (to ważne), wspólnie snuli plany dotyczące ich przyszłości: ślubu, założenia rodziny i życia „długo i szczęśliwie”. Jednym słowem mężczyzna dawał wszystko, czego kobieta potrzebowała, bo doskonale odczytał jej potrzeby, zaspokajał je i w ten sposób zmanipulował, uzależnił od bliskości emocjonalnej. Po około dwóch miesiącach relacji – w tym temacie oszuści bardzo uważają na timing, zbyt szybkie działanie mogłoby ich zdradzić – w rozmowach zaczął pojawiać się temat chorej matki i kwoty 56 tysięcy złotych, potrzebnych na jej skomplikowaną operację. Oczywiście kobieta dała mu te pieniądze, a on momentalnie zniknął – opowiada detektywka Katarzyna Bracław. W toku prowadzenia sprawy szybko udało się namierzyć kolejną ofiarę tego „Tulipana”. – Została oszukana dokładnie w ten sam sposób, dosłownie, bo byli w tym samym hotelu, w tej samej restauracji, chodzili na spacery po tym samym molo w Sopocie – mówi detektywka. Ostatecznie takich kobiet udało odnaleźć się na początku trzy, a na końcu dotrzeć do czwartej. – Ta ostatnia nie chciała wierzyć, że została oszukana. Nie chciała nawet z nami rozmawiać, dopóki nie powiedzieliśmy jej, że znamy miejsca, w których byli, a nawet rodzaj kwiatów, jakie otrzymywała. Dopiero wtedy uwierzyła – dodaje ekspertka. Od każdej wyłudził dokładnie tę samą kwotę na ten sam cel. Raz wykorzystany schemat był leniwie powielany. Tym sposobem oszust w ciągu półtora roku zarobił kilkaset tysięcy złotych. Ile miał wspólnego ze słynnym rybakiem-amantem z Kamienia Pomorskiego? Niewiele. Gdy udało się go znaleźć, okazało się, że oprócz tego, iż zaczynał realizować przestępstwa jako człowiek bez pieniędzy, nie wyróżniał się szczególnie urodą, miał za to niezwykle zmysłowy, niski i spokojny radiowy głos, którym najwidoczniej hipnotyzował kobiety. – Poza tym był świetnym manipulatorem, bazującym na stereotypach dotyczących kobiet – na przykład że lubią dostawać kwiaty, być rozpieszczane, zaopiekowane. To drobne rzeczy, którymi oszust zdobywa zwykle nasze zaufanie – dodaje detektywka.
Czy naprawdę jesteśmy tak naiwne? – zastanawiam się, gdy pytam ekspertkę o to, co poza powieściami o chorej matce potrafi skłonić kobiety, by oddać partnerowi często całe oszczędności życia. – Powody są najróżniejsze i czasami naprawdę absurdalne. Pamiętam sprawę, w której jeden z panów poprosił swoją ukochaną o pieniądze, dla… swojego szefa, który ma problemy w firmie. Poziom naiwności nie zależy od metryki, wręcz przeciwnie, więcej ofiar to kobiety w średnim i dojrzałym wieku, bo trudniej jest im znaleźć miłość i są trochę bardziej spragnione komplementów, bliskości czy czułości. Zwykle w tym wieku mają skąd wziąć pieniądze, choć jedna z naszych klientek sprzedała swój samochód, żeby wesprzeć naciągacza. Zazwyczaj raczej bazują na tym, co mają, i nie zapożyczają się tak jak bohaterki serialu Netfliksa – tłumaczy detektywka. Do drzwi prowadzonej przez nią agencji pukają także mężczyźni, wykorzystywani w trochę inny sposób. – To drobne oszustwa, rozciągnięte w dłuższym okresie. Naciąganie na drobne rzeczy, jak biżuteria czy zakupy. Tworzą długotrwałe relacje, w których powoli „skubią” partnera – dodaje specjalistka. Oczekują też innego finału sprawy, poszukują kobiet, które zniknęły, gdy napełniły już swoje szafy i szkatułki, by wciąż kontynuować znajomość. Naprawdę są w nich zakochani.
Powinniśmy być ostrożni, kiedy ktoś poznany w Internecie dużo pyta, a mało mówi o sobie
Kilka miesięcy temu Polskę obiegła historia mieszkanki Piaseczna, która wpłaciła 600 tysięcy złotych na leczenie Clinta Eastwooda, po tym jak zgłosił się do niej rzekomy syn znanego aktora. Podobny schemat wykorzystują oszuści, których system działania detektywi określają jako „na amerykańskiego żołnierza”. – Wygląda to mniej więcej tak: do pani w średnim wieku, która nie do końca jest biegła w Internecie, ale radzi sobie na Facebooku czy Instagramie, odzywa się przystojny żołnierz w podobnym wieku, zawsze amerykański, który właśnie jest na misji w Syrii lub Iraku. Zaczynają do siebie pisać, powoli zaprzyjaźniać się, zbliżać do siebie, aż w końcu zakochiwać w sobie, choć nigdy nie widzą się na żywo. Mniej więcej na etapie snucia wspólnych planów, które będą mogli zrealizować po tym, gdy on już skończy służbę – stopniowe zdobywanie zaufania trwa miesiącami – nagle okazuje się, że pobyt na misji zostaje przedłużony, a jedyna opcja, żeby się z niej wydostać, to łapówka dla przełożonego lub organizacja skomplikowanego i kosztownego lotu z końca świata. Zwykle pada kwota w okolicach 10 do 20 tysięcy dolarów, która jest natychmiast przelewana, a dalej kończy się tak jak zawsze. Znikają pieniądze i zakochany żołnierz – opowiada Bracław.
Jak się chronić? – Wystarczy najprostszy research – wrzucenie zdjęcia w wyszukiwarkę grafik Google, by się zorientować, czy dana osoba przypadkiem nie istnieje pod zupełnie innym imieniem lub nazwiskiem albo ma już kilkanaście różnych kont – podpowiada detektywka. Należy także zwracać uwagę na to, jakie informacje o sobie przekazujemy w zwykłej rozmowie, bo choćby wydawały się nam banalne (o takich jak PESEL czy numer karty kredytowej nie wspominamy), dla oszusta mogą być punktem zaczepienia, jaki pozwoli mu się dowiedzieć, gdzie mieszkamy albo pracujemy, i później to wykorzystać na przykład do szantażu.
– Mam wiele klientek, które poznały kogoś przez Internet, dały się podejść i wysłały komuś swoje nagie zdjęcia. Potem pojawią się u nas szantażowane 55-latki, które wolą stracić 40 tysięcy złotych, zamiast tego, by ich „nudesy” trafiły do rodziny lub kolegów z pracy – mówi specjalistka. W wielkich emocjach, gdy w grę wchodzą wielkie uczucia, nietrudno się zapomnieć. Czy istnieją znaki szczególne, po których można się domyślić, że nowo poznany mężczyzna ma nie do końca czyste zamiary wobec nas? – Trudno, ale jest coś, co powinno budzić czujność. Gdy partner poznany w Internecie bardzo dużo pyta i mało mówi o sobie. Oszczędza informacje, a te, które podaje, są nieweryfikowalne – ostrzega detektywka.
Wystarczy jedna, ale prawdziwa informacja, by trafić na trop oszusta
W jakim stopniu osoby, które zgłaszają się o pomoc do detektywa, naprawdę chcą odzyskać pieniądze, a w jakim godność? Biorąc pod uwagę, że w polskich realiach koszt usługi detektywistycznej wynosi od 10 do 20 tysięcy złotych, a pieniądze od oszusta i tak trudno jest odzyskać, można podejrzewać, że częściej chodzi o to drugie. – Kobiety zlecają obserwację, bo chcą wiedzieć o oszuście wszystko: czy była to tylko jednorazowa akcja, czy chora matka naprawdę istnieje, a gdy okazuje się, że oszust ma na przykład żonę, dziecko i prowadzi normalne życie, chodzi o adres – żeby powiedzieć innej kobiecie, co zrobił jej mąż – wyjaśnia Bracław. I dodaje: – Wiele kobiet nie chce się przyznać, że dały się oszukać, niektóre po prostu się wstydzą, inne są w fazie zaprzeczenia i nie przyjmują zebranych przez nas informacji do wiadomości, nawet gdy mówimy im o innych ofiarach. Pada wtedy: „Inne oszukał, ale mnie kocha naprawdę”.
Ile danych potrzeba, by wytropić oszusta? Choć tożsamość takich osób zwykle jest zmyślona, a ślady są skutecznie zacierane, nie ma osób nieomylnych i zbrodni doskonałych, więc wystarczy jedna szczątkowa, ale prawdziwa informacja, by trafić na trop. Jednak sama detektywka nie do końca widzi sens docierania do takiej osoby – zwykle i tak jest niewypłacalna, więc pieniędzy nie da się odzyskać. – Gdy zrozpaczone kobiety przychodzą do naszego biura, zawsze okazujemy im pomoc i przyjmujemy zlecenie, choćby było bardzo skomplikowane. Jesteśmy bardzo skuteczni. Choć równie ważne jest w tej sytuacji sięgnięcie po pomoc psychologiczną. Uważajmy na oszustów i bądźmy czujne, pilnujmy, by uczucia nie wzięły góry nad rozumem, a wszystko dobrze się skończy – mówi ekspertka.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.