Znaleziono 0 artykułów
04.02.2022

„Oszust z Tindera”: Książę z bajki nie istnieje

04.02.2022
Pernilla Sjoholm / (Fot. materiały prasowe)

Prywatne samoloty, rolls-royce’y, pięciogwiazdkowe hotele – Simon Leviev wydawał się dziewczynom z Tindera mężczyzną marzeń. Okazał się przestępcą, o którym opowiada film dokumentalny Netflixa „Oszust z Tindera”.

– Tinder nie jest tu niczemu winny – mówi w jednej z ostatnich scen filmu dokumentalnego „Oszust z Tindera” Cecilie Fjellhøy, Norweżka pracująca w Londynie. – Znowu randkuję. Nie straciłam wiary w miłość – mówi trzydziestolatka wykorzystana przez seryjnego oszusta Simona Levieva. W kamerę reżyserki Felicity Morris patrzy z naiwnością, nadzieją i ufnością. Z blond włosami, wielkimi oczami i słodkim uśmiechem Cecilie wygląda jak księżniczka z disneyowskich bajek, z których w dzieciństwie uczyła się o miłości. Potem płynnie przeszła do komedii romantycznych kończących się happy endem.

(Fot. materiały prasowe)

Bohater „Oszusta z Tindera” nie tylko uwodził, wyłudzał też pieniądze

W 2018 r. Fjellhøy była pewna, że poznała księcia z bajki. Po setkach randek na Tinderze spodobał jej się Simon. Przystojny Izraelczyk latał prywatnymi samolotami, jeździł rolls-royce’em z kierowcą i nocował w pięciogwiazdkowych hotelach. Na pierwszą randkę zaprosił Cecilie do londyńskiego Four Seasons. – Byłam zdenerwowana, więc wiedziałam, że mam do czynienia z kimś wyjątkowym – opowiada dziewczyna. Po godzinnej herbacie Simon zaprosił ją na kontynuację randki do swojego samolotu. Jako syn miliardera handlującego diamentami interesy prowadził na całym świecie.

Zamiast posłuchać intuicji podpowiadającej, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, i wbrew radom przyjaciółek ostrzegających przed porwaniem, Cecilie posłuchała głosu serca. A Simon wiedział, jak spełnić marzenia kobiety karmionej popkulturowym romantyzmem. Wysłał bukiet róż, zapraszał na kolacje i szybko zaproponował wspólne mieszkanie. Jej wydawało się, że zmierzają ku zaręczynom, on w tym czasie imprezował na Mykonos z prawdziwą dziewczyną, modelką, i przyjaciółką, Szwedką Pernillą Sjoholm, też poznaną na Tinderze, drugą bohaterką filmu.

Z czasem zaczął żądać pieniędzy, uprzednio fingując, że został napadnięty. Gdy jego życiu rzekomo zagrażało niebezpieczeństwo, Cecilie zaciągnęła kredyty w dziewięciu bankach. Za pożyczone 250 tys. dolarów (w sumie od kobiet na całym świecie wyłudził kilkadziesiąt milionów), Simon żył wystawnie przez całe wakacje. Norweżka do dziś spłaca długi, podobnie jak kolejna ofiara Levieva Ayleen Charlotte z Amsterdamu, która też myślała, że spotkała miłość życia.

(Fot. materiały prasowe)

„Oszust z Tindera” to krytyka romantycznych mrzonek

Levieva, który naprawdę nazywał się Shimon Yehuda Hayut, co prawda dosięgła w końcu kara, ale w więzieniu spędził zaledwie pięć miesięcy, a pieniędzy nigdy nie oddał. Oszukiwał od nastoletnich lat – wymyślał nazwiska, fałszował paszporty, wynajmował aktorów, by grali role ochroniarzy. Wychował się w rodzinie ortodoksyjnych żydów w biednej dzielnicy, a nie w rodzinie diamentowego miliardera. Na zdjęciach z młodości wyglądał całkiem przeciętnie, daleko mu było do odpicowanego gogusia z instagramowych fotek. Tak naprawdę dawał kobietom to, czego im brakowało – bliskość, czułość, zrozumienie. Niby nic, a jednak dużo. W tym sensie dokument z Netfliksa opowiada jednak o Tinderze. W dobie internetowych randek, gdy swipe’ujemy, uprawiamy seks, a potem się nudzimy, prawdziwa miłość jest na wagę złota. – Niby wyrosłam z wiary w bajki, ale gdzieś we mnie drzemie jakieś pragnienie, żeby to była prawda… – mówi Cecilie.

I ona, i inne stałe użytkowniczki Tindera sprawdzają potencjalnych partnerów – wpisują nazwisko w Google’a, zaglądają na Instagram, sprawdzają geolokalizację. System daje im dane, ale nie pokazuje prawdy o człowieku. Wszystko można sfingować. Może poza prawdziwą miłością, ale jej rozpoznawania nie jesteśmy uczeni. Zmęczonym mizoginią kobietom wystarcza często, że mężczyzna pyta o ich uczucia, przestaje mówić o sobie. Poprzeczka jest ustawiona naprawdę nisko, a jednocześnie nierealnie wysoko. Reagując na każdy przejaw zainteresowania, poszukiwaczki miłości wierzą, że od pierwszej randki do ślubu niedaleka droga.

„Oszust z Tindera” to więc w mniejszym stopniu przestroga przed aplikacjami mobilnymi (choć zalecana jest ostrożność), a raczej kolejna krytyka wymierzona w romantyczne mrzonki, którymi karmi nas popkultura. Współczesną kulturę randek najlepiej podsumowała kilka lat temu Amy Schumer w skeczu „One Night Stand” – gdy ona po jednym spotkaniu wybiera smak weselnego tortu, on odsypia seks, gra z kumplem na konsoli i pije piwo.

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Oszust z Tindera”: Książę z bajki nie istnieje
Proszę czekać..
Zamknij