Znaleziono 0 artykułów
05.04.2019

„Pani Stevens”: Dobre wychowanie

05.04.2019
Timothée Chalamet, Lily Rabe, 
Anthony Quintal i Lili Reinhart (Fot. materiały prasowe)

Na chwilę przed zapowiadanym strajkiem nauczycieli oglądamy debiut reżyserki Julii Hart o pani Stevens, która pomaganie swoim uczniom traktuje jak misję.

Nie znam aż tak dobrze sytuacji w Polsce, ale jedno wiem na pewno: jeśli nauczyciele protestują, to państwo musi zareagować natychmiast. To od nich przecież zależy, jakie pokolenie wychowamy – grzmi reżyserka, gdy wspominam jej o strajku nauczycieli. Julia Hart wie, co mówi. Zanim zaczęła karierę w filmie, pracowała w szkole. Miała wtedy 25 lat, a jej uczniami byli licealiści u progu dorosłości. Zaznacza, że będąc zaledwie o kilka lat od nich starsza, wcale nie uważała się za wiele od nich mądrzejszą. Czuła za to, że jest między nimi zasadnicza różnica w podejściu do edukacji.

Siedząc w szkolnej ławce, jest się przekonanym, że nauczyciel nas nie rozumie. Dopiero kiedy stoi się na katedrze, człowiek uświadamia sobie, co to znaczy być po drugiej stronie i dlaczego pewne decyzje, które się podejmuje, wydają się uczniom krzywdzące. Dystans, którym ochrania się nauczyciel, jest dla ucznia niezrozumiały. Powoduje, że chętniej myślimy, że belfer nas po prostu nie lubi – kontynuuje Hart.

Lily Rabe (Fot. materiały prasowe)

Dla nauczyciela najtrudniejsze jest natomiast znalezienie granicy między pracą a życiem prywatnym. – Drinkowanie w weekendy, szwendanie się po klubach, palenie papierosów i robienie szeregu innych rzeczy, za którymi przepadają młodzi, w przypadku tej grupy zawodowej nie wchodzi w grę. Doskonale pamiętam strach, jaki mnie dopadał, kiedy pomyślałam, że w sobotni wieczór uczeń albo jego rodzic mogliby zobaczyć mnie w szampańskim humorze – zwierza się Hart.

Reżyserka tamte niepokoje przeniosła do filmu, w którym tytułowa pani Stevens zapija ból po stracie matki. Poznajmy ją, kiedy zgadza się zostać opiekunką grupy trzech uczniów, którzy ruszają na konkurs aktorski za miasto. Już komiczny moment, kiedy wsiadają razem do samochodu, daje do myślenia. Dzieciaki natychmiast krytykują stary samochód nauczycielki.

Chciałam, żeby widz musiał się skonfrontować z trudną rzeczywistością, w której szkoły nie stać na zapewnienie dowozu na pozaszkolną aktywność. Taka właśnie jest rzeczywistość. Często myślimy, że dzieciakom uniemożliwia się rozwijanie zainteresowań, bo nauczyciele nie chcą się przemęczać. Poznałam wiele osób, takich jak pani Stevens, idealistki i idealistów, którzy chcą, żeby podopieczni mogli rozwijać się w kierunku, który ich interesuje. Jednak z braku środków nie mają możliwości im tego zapewnić – wspomina Hart. W jej filmie uczniowie nie mogą tego pojąć. Uważają, że nauczycielka nie pomaga im, tylko wręcz przeciwnie, naraża na niebezpieczeństwo.

Timothée Chalamet, Lily Rabe (Fot. materiały prasowe)

Ciche superbohaterki 

Sama Hart uczyła angielskiego i prowadziła kółko teatralne. Szybko odkryła, jak wiele osób realizuje się na tych zajęciach. Chciała, żeby dyrekcja wyciągnęła do nich rękę, pomogła im szlifować talent, wspierała ich rozwój, ale nie było na to budżetu. Mogła robić tyle, na ile sama była w stanie sobie pozwolić. Choć nigdy nie pojechała na wycieczkę, którą opisała w scenariuszu, to spotkała nauczycielki, które dokonywały podobnych poświęceń.

Byłam pod wielkim wrażeniem tego, że można mieć 30 lat doświadczenia zawodowego i nadal nie być obojętnym na los poszczególnych uczniów. Miałam kilka koleżanek, które powinny obrosnąć grubą skórą. Chowały już przecież drugie pokolenie, w którym były dzieci ich niegdysiejszych podopiecznych, a i tak pozostawały zaangażowane i walczyły o każdy grosz na rzecz uczniów. To prawdziwe superbohaterki, które, choć same nigdzie nie były, nie żałowały ani nie zazdrościły tym, za których rozwój i wychowanie odpowiadały. Nie mogłam znieść myśli o tym, że prawdopodobnie nikt ich za ich poświęcenie nigdy właściwie nie doceni. Sama ruszyłabym z nimi, gdyby przyszło im strajkować – deklaruje Hart.

Jednak jej film nie ma stawiać nauczycielom pomników. Hart doskonale wie, że część nauczycieli idzie do szkoły nie z powołania, lecz z wygody. – Tu akurat potwierdzał się stereotyp, bo wśród tych, którzy mieli do tego, co robią, duży dystans, było zdecydowanie więcej mężczyzn. Uczniów traktowali bardziej jak kumpli, którym można doradzić, ale co zrobią, to już ich sprawa. Oczywiście, podobne nastawienie miały też niektóre kobiety. Jednak większość z nich zdecydowanie angażowała się emocjonalnie w życie uczniów. Zabierały pracę do domu. Martwiły się, zastanawiały, jak młodzi ludzie poradzą sobie ze swoimi bolączkami i problemami, szukały rozwiązań tego, co ich dręczyło. Nie wiem, jak ktoś może pomyśleć, że nauczyciel jest w pracy 18 godzin w tygodniu. W tej pracy jest się cały czas, za co często płacą bliscy – przekonuje Hart.

Timothée Chalamet, Lily Rabe (Fot. materiały prasowe)

Ze szkoły do kina

Gdy decydowała się na pracę w liceum, wierzyła, że po wyjściu ze szkoły będzie miała możliwość pisania scenariuszy. – To jeden z największych mitów, jakie panują na temat tego zawodu. Przez lata sama w to wierzyłam. W rzeczywistości przez kilka lat pracy nie byłam w stanie zrobić wiele więcej ponad zawodową aktywność. Nawet jeśli udawało mi się zapanować nad biurokracją i inną pracą, jak przygotowanie zajęć, to musiałam jeszcze znaleźć czas, żeby zadbać o swoje zdrowie emocjonalne i jakoś odciąć się od psychicznego ciężaru. To było najtrudniejsze. O tym aspekcie w ogóle się nie mówi w dyskusji o nauczycielach, a powinien być podstawą wszelkich rozmów. Wiele moich koleżanek, które decydowały się na pracę w zawodzie, również było go nieświadomych. Przekonały się, co to znaczy i ile tak naprawdę kosztuje bycie belfrem, dopiero kiedy z dziennikiem w ręku weszły do klasy – zapewnia Hart.

W pewnym momencie wiedziała, że musi dokonać wyboru – szkoła albo kino. Postawiła na to drugie. W branży orientowała się nieźle, na co wpłynęło małżeństwo z Jordanem Horowitzem, utalentowanym producentem, który ma na koncie spektakularny sukces „La La Land” z Emmą Stone i Ryanem Goslingiem. Mąż pomógł jej w pracy nad tekstem, w którym sportretowała typy znane jej z życia szkoły. Jej uczniowie są pogubieni, szukają swojej drogi i pomysłu na siebie, zastanawiają się nad przyszłością i sensem życia, przeżywają zakochania, zdrady, rozczarowania. Jest tu tyleż elementów komediowych, ile dramatycznych, ale choć gotuje się od emocji, Hart opowiada ciszą.

– Właśnie tak wyobrażamy sobie życie nauczycieli: jako trochę stresujące, a trochę nudne. Stąd nastrój mojego filmu. Chciałam, żeby jego najtrudniejsze momenty rozgrywały się bez krzyku. Wtedy widz najdotkliwiej uświadomi sobie, że krzyk nauczycieli też pozostaje często niemy. Bo komu mają krzyczeć o swoich problemach? Uczniom? – mówi trzeźwo Hart.

Żeby właściwie wygrać trudne emocje, reżyserka potrzebowała utalentowanych młodych aktorów, którzy udźwigną rozbicie swoich postaci. W najtrudniejszą rolę Billy’ego, wrażliwego chłopaka, który podchodzi niebezpiecznie blisko swojej nauczycielki, wcielił się Timothée Chalamet. Gwiazdor „Mojego pięknego syna” i „Tamtych dni, tamtych nocy” nie był jeszcze wtedy znany. Hart uwierzyła w jego talent od razu. Jest jedną z osób, która przyłożyła rękę do wypromowania go.

Najtrudniejsze zadanie stanęło jednak przed Lily Rabe. Aktorka dostała za zadanie zniuansowanie postaci nauczycielki, która chciałaby pomóc swoim podopiecznym, ale jednocześnie sama wcale nie jest wiele mądrzejsza od nich. Kiedy homoseksualny uczeń umawia się na randkę przez aplikację gejowską, chciałaby go przestrzec przed angażowaniem się emocjonalnie w relację opartą na seksie bez uczucia. Sama jednak przed momentem zaliczyła taką samą relację, więc czuje się ostatnią osobą, która ma prawo prawić mu kazania. Rabe udźwignęła ciężar tej kreacji. Jako pani Stevens korzysta z pełnej palety emocji – wzbudza empatię, wkurza, wzrusza, irytuje i rozczula.

I to największa siła tego filmu, który do Polski trafia w gorącym czasie protestów nauczycieli. Hart przypomina to, o czym chętnie zapominamy. W dwugłosie na temat sytuacji nauczycieli w kraju słychać powracające jak mantra argumenty o krótszym czasie pracy i licznych dniach wolnych. Hart umożliwia nam podejrzenie drugiej strony, która przypomina nam, że w odróżnieniu od wielu innych grup zawodowych nauczyciele nie kończą swojej pracy po wyjściu ze szkoły. A że robi to bez oceniania, bez ideologizowania i bez wybielania, jej film jest idealną odtrutką na skrajne głosy w polskich mediach.

Premierowa emisja filmu „Pani Stevens” w Sundance TV 5 kwietnia o 22:00. Powtórki 6 kwietnia o 6:00 i 14:00.

Artur Zaborski
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Pani Stevens”: Dobre wychowanie
Proszę czekać..
Zamknij