
Wymarzony kawałek ziemi znaleźli pod Warszawą. Dom dopasowali do leśnej działki, a nie na odwrót. Para architektów Maria i Aleksander Oniszhowie, choć on raczej woli się dziś nazywać stolarzem i rzemieślnikiem, wyznaje zasadę, że architektura powinna porządkować przestrzeń, a nie w nią ingerować. Liczy się spójność i harmonia.
Na działce rośnie ponad 50 niemal dwudziestometrowych sosen. Wycięte zostały jedynie te, które znalazły się w obrysie domu. Pnie pocięto na deski, które wykorzystano do budowy dachu, zmielone korony drzew zamieniono w ściółkę i rozsypano dookoła. Drzewa pozostały w tym samym miejscu, tylko w innej formie.

Bryła jest prosta. Dwuspadowy dach, plan prostokąta. Przypomina domek, jaki rysuje dziecko. Elewację tworzą surowe, nieimpregnowane modrzewiowe deski o różnej szerokości. To celowy zabieg, który przy okazji pozwolił uniknąć odpadów. Z czasem będą naturalnie szarzeć, zmienią barwę pod wpływem słońca i deszczu. Za parę lat elewacja kolorystycznie scali się z lasem, dom „zniknie” wśród drzew.
– To nie jest typowa działka. Teren nie jest płaski, różnica wysokości pomiędzy najwyższym i najniższym punktem wynosi aż osiem metrów. Nie dało się tu postawić standardowego domu. Budynek jest w jednej trzeciej ukryty pod ziemią. Wejście znajduje się na poziomie zero, do części mieszkalnej prowadzą schody w górę, a do pracowni w dół. Wiedzieliśmy, że to przedsięwzięcie będzie wiązało się z większymi pracami ziemnymi i z przygotowaniem indywidualnego projektu. Ale to nas nie przerażało – opowiadają Maria i Aleksander Oniszhowie.

Ich ścieżki przecięły się 20 lat temu, poznali się, ale nie utrzymywali kontaktu. Ponownie spotkali się ponad cztery lata temu, po miesiącu już planowali ślub, a po pół roku zostali właścicielami działki, na której stanął opisywany tu dom. Maria ukończyła architekturę na Politechnice Warszawskiej, Aleksander studiował w Wiedniu na Universität für angewandte Kunst. Dziś ona zajmuje się projektowaniem architektury i wnętrz, on jest projektantem i rzemieślnikiem, tworzy w drewnie. – Oboje pracujemy solo. To wybór. Z jednej strony nie powiększamy skali naszych działań, z drugiej mamy pewnego rodzaju wolność. Decydujemy, ile, co i kiedy robimy. Nie musimy trzymać jednego tempa. Czasem możemy zwolnić, czasem przyspieszyć – mówi Maria.
Projekt funkcjonalny wnętrza przygotowała ona, on skupił się na elewacji i pracowni. Jak wspomina Maria: – Olek projektował układy okien, ja przesuwałam wszystko w środku. Tak pracowaliśmy. Od zewnątrz i od środka. Powstawały osie i symetrie. Nie cierpimy na megalomanię, chcieliśmy uszanować otoczenie. Choć według miejscowego planu mogliśmy postawić o wiele wyższy budynek, ma on jedynie 6,5 metra wysokości, po części wkopany jest w ziemię. Na działce nie ma żadnych chodników czy trawników. Zachowaliśmy leśny charakter, priorytetem było dla nas odtworzenie ściółki. Mamy chwasty, własne pole jagodowe, a jesienią grzyby.

Cały tekst znajdziecie w najnowszym wydaniu magazynu „Vogue Polska Living”. Do kupienia w salonach prasowych i online z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.