„Oszałamiający triumf”, pisze „The Guardian”, „eleganckie dzieło”, dodaje „Variety”, „ostry w swojej satyrze jak powieść, którą adaptuje”, uważa „New York Times”. Na HBO GO można już oglądać wyprodukowany przez George’a Clooneya serial „Paragraf 22” na podstawie arcydzieła Josepha Hellera, a my rozmawiamy z Kyle’em Chandlerem, odtwórcą jednej z głównych ról.
Jak się udał wyjazd do Włoch?
Przyjechaliśmy na Sardynię półtora tygodnia przed zdjęciami. Całą ekipą mieszkaliśmy w jednym hotelu, więc pobyt przypominał kolonie. Bawiliśmy się jak dzieci, co wprowadziło nas w nastrój „Paragrafu 22”. Chociaż książka Josepha Hellera, którą adaptowaliśmy, opowiada o wojnie, to autor przygląda się głównie jej absurdom. Pokazuje, że okrucieństwo ma w sobie też ogromny ładunek komizmu. Dzięki temu, że mogliśmy się przez ponad tydzień wygłupiać i bawić, weszliśmy idealnie w ten klimat. Gdy stanęliśmy na planie, byliśmy jak chłopcy, którym dano karabiny do zabawy. Tak właśnie wyobrażałem sobie bohaterów powieści.
Przenosiliście swoje emocje na plan?
George Clooney, który nie tylko zagrał w serialu, ale też go wyreżyserował i wyprodukował, pracuje według metody twórczej opartej na łączeniu cech postaci z cechami aktora. Jeśli aktor jest mrukiem, to George nie każe mu się rozgadywać. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej popycha go w milczenie. Mnie z moją postacią połączyła dyscyplina. Robię to, co do mnie należy. Pułkownik Cathcart, w którego się wcielam, też taki jest. Rzecz w tym, że ja kontestuję reguły albo zasady, które nie mają sensu, a on stara się dowieść, że mają swój sens i cel. To nas na pewno różni.
Jak się czułeś ze swoim zdyscyplinowaniem wśród wyluzowanych Włochów?
Ludzie okazali się przemili, pomagali nam na każdym kroku. Niestety , w gronie paparazzich rozniosła się wiadomość o tym, gdzie kręcimy. W serialu jest scena, w której stoję nagusieńki na klifie i wygłaszam długi monolog. Bardzo się w jej kręcenie zaangażowałem. Stoję, wiatr smaga moje nagie ciało z każdej strony, a ja wygłaszam moje kwestie z coraz większą emfazą. Naprawdę mnie wtedy poniosło. Z tego uniesienia wyrwał mnie dziwnie gestykulujący George Clooney.
Dlaczego cię rozpraszał?
Okazało się, że wypatrzył poukrywanych w krzakach paparazzich, którzy się ze mnie nabijali. Słyszałem, że George mówi coś o moich klejnotach, ale nie zwracałem na niego uwagi, bo tak świetnie mi szło. Dopiero kiedy zaczął niemal wrzeszczeć: „Padnij! Padnij!”, udało mu się sprowadzić mnie na ziemię. Nie było wyjścia, musiałem paść na twarz.
Przed rozpoczęciem zdjęć czytałeś dużo o wojnie?
Oglądałem filmy dokumentalne i zagłębiałem się w materiały archiwalne z II wojny światowej. Bardzo ważne było dla nas oddanie poczucia uwięzienia. Mój bohater jest bombardierem, który w powietrzu jest uzależniony od samolotu. We wspomnieniach pilotów często pojawiała się kwestia związku łączącego ich z maszyną. Nie mogłem tego pojąć. Jak człowiek może czuć aż takie przywiązanie do unoszącego się nad ziemią pudła, które w każdej chwili może się rozbić? Dopiero gdy sam wsiadłem do bombowca, zaczęło do mnie docierać, o co chodzi.
O co?
Człowiekowi natychmiast zacieśnia się perspektywa. Świat kurczy się do klaustrofobicznego bombowca, wokół którego śmigają kule. Kiedy maszyna obrywa, ma się poczucie, że samemu się dostało. Świadomość, że bez niej nie przeżyjemy, wiąże nas z nią bardzo mocno. Nie potrafię tego przywiązania do niczego innego przyrównać. Gdy siedziałem w środku, głowa puchła mi od historii, które mogły się w takim miejscu wydarzyć. Niesamowicie inspirująca przestrzeń!
Jesteś dobry w wymyślaniu historii?
Wychowałem się na audycji „Yours Truly, Johnny Dollar”, która w latach 70. była prawdziwym hitem. Opowiadane w niej historie kryminalne mroziły krew w żyłach. Nie mogłem się ruszyć, czekałem przed odbiornikiem na każde słowo. Twórcy potrafili zaczarować widza, chociaż posługiwali się wyłącznie dźwiękiem. Wizualizowałem sobie w głowie, jak mogło wyglądać wszystko, o czym opowiadano. I tak mi zostało do dzisiaj. Gdy słyszę, jak ma wyglądać scena, od razu widzę ją w głowie.
A wierzysz, że historie zmieniają świat?
Na pewno są w stanie zmienić nastrój słuchacza albo widza, a to już jest potężna broń. Ludzie mają skłonność do trzymania się emocji. Gdy są szczęśliwi, nie chcą sobie przypominać, że świat jest zły. Kiedy zaś są smutni, nawet najlepsze wiadomości często nie są w stanie wyrwać ich z melancholii. Kino i telewizję kocham właśnie za to, że wkradają się pod ten emocjonalny pancerz. Wiele razy, kiedy było mi źle, projekcja w kinie przywracała mi wiarę w świat. Kiedy natomiast byłem w zbyt błogim nastroju, dawała świadomość, że są też na tym świecie sprawy mniej przyjemne. Gdy zacząłem się zajmować aktorstwem, ważna była dla mnie jedna sprawa: czy potrafię sam siebie wprawić w jakiś nastrój, czy jestem na tyle wiarygodny, żeby siebie samego rozbawić. Dopiero kiedy zaczęło mi się to udawać, poczułem się gotowy, żeby stawać przed innymi.
„Paragraf 22” łączy sprzeczne emocje.
I w tym jego siła. Wojna to temat, którego się boimy. Nasz serial pozwala spojrzeć bestii prosto w oczy, ale ze spokojem. Dzięki temu, że siła ciężkości skierowana jest na absurdy wojny, widz się z nią oswaja. Dostrzega, że poza całym okrucieństwem jest w niej coś potwornie głupiego, niepatetycznego, wręcz żałosnego. Heller, który sam doświadczył wojennej rzeczywistości, doskonale o tym pamiętał. Cieszę się, że to jego demaskatorska książka jest na liście lektur obowiązkowych w szkołach, a nie tylko pozycje, które sławią wojennych herosów, ich poświęcenie i bohaterstwo.
Dlaczego to takie ważne?
Żebyśmy nie powtarzali historii. Uważam, że o takich tematach powinno się jak najczęściej przypominać. Coraz częściej się mówi, że wojna jest potrzebna, żeby ocalić nas przed obcymi wpływami, pomóc nam utrzymać kształt państwa w takiej formie, w jakiej je budowaliśmy. Nie mówi się natomiast o cenie, jaką się za to płaci. W tym sensie „Paragraf 22” jest przestrogą.
Zaskakujące wydaje się, że kiedy Heller pisał książkę, nieznane było jeszcze pojęcie zespołu stresu pourazowego. Jego książka czytana dzisiaj imponuje tym, że opisano w niej traumę w niesamowicie współczesny sposób.
Wiedza medyczna, zwłaszcza w zakresie psychologii, rozwinęła się od 1961 roku, kiedy ukazała się książka. Co nie znaczy, że Heller podskórnie nie przeczuwał, co przeżywają żołnierze, którzy doświadczają ekstremalnych sytuacji. Mieliśmy zresztą na ten temat ciekawą rozmowę. W dobie fake newsów i łatwego wypaczania prawdy politycy posuwają się nawet do tego, że zaprzeczają medycznym faktom. Gdyby zaprzeczyć istnieniu zespołu stresu pourazowego, to wystarczyłoby przeczytać książkę Hellera albo obejrzeć nasz serial, żeby się przekonać, że on istnieje. Nauka idzie pod rękę ze sztuką, bo artyści intuicyjnie opisują to, czego medycyna jeszcze nie zaklasyfikowała ani nie nazwała. Serial jest w tym zresztą lepszy niż kino.
Dlaczego?
Dzięki temu, że jest dłuższy, widz ma okazję m0cniej się związać z bohaterem. Kiedy poznajemy go bliżej, lepiej rozumiemy to, co przytrafia mu się w czasie wojny. Nie jest tylko jednym z okaleczonych albo zabitych bohaterów, tylko konkretnym człowiekiem, z imieniem i nazwiskiem, członkami rodziny, pochodzeniem, wiekiem, marzeniami i ambicjami. To wszystko czyni nas bardziej empatycznymi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.