Czułam, że nie mogę synów męża krytykować. Tak długo tłumiłam w sobie złość, że wylądowałam na terapii – mówi 35-letnia Julia. Współczesna macocha opowiada o tym, jak działa rodzina patchworkowa, jakie ma relacje z przybranymi synami i jak wychowuje swoją córkę.
Na początku była szalona miłość. Zakochałam się w Tomku, koledze z pracy. On wychodził z małżeństwa, moje się rozpadało. Zawsze chciałam mieć rodzinę. Z mężem przez kilka lat staraliśmy się o dziecko. Zdążyłam się już poddać. Wiedziałam, że Tomek jest zaangażowanym tatą dwóch synów. Po rozstaniu z ich mamą chłopcy mieszkali częściej z nią, ale z nami też spędzali dużo czasu. Zwłaszcza na początku, gdy byli jeszcze mali. Tomek nie chciał, żeby rozwód odebrał synom tatę, a oni bardzo go potrzebowali. Cieszyłam się na to wyzwanie.
Jako macocha szłam na ustępstwa i dawałam czekoladki
Rodzice dobrze wychowali chłopców. I przygotowali na swoje rozstanie. Synowie Tomka nigdy nie okazali mi wrogości, ani nawet nieufności. Wręcz przeciwnie, ciekawość, otwartość i sympatię. Wobec chłopców grałam dobrą policjantkę. Gdy ich tata był wymagający, ja szłam na ustępstwa. Dawałam im na boku czekoladki, pocieszałam, tłumaczyłam surowe reguły taty. Nigdy jednak nie podejmowałam kluczowych decyzji dotyczących wychowania – nie wchodziłam w rolę matki. Chłopcy mówią do mnie „ciociu”, czasami po imieniu, nigdy „mamo”.
W pierwszych latach związku mieszkaliśmy na 40 mkw., w weekendy we czwórkę. A potem zaszłam w ciążę. Gdy urodziła się Marysia, chciałam ją za wszelką cenę chronić. Przy chłopcach się nie dało. Biegali, bawili się, krzyczeli. Byli za mali, żeby wiedzieć, że muszą być ostrożni.
Ale od pierwszej chwili pokochali Marysię. Cieszyli się na narodziny siostry, a potem od razu chcieli się z nią bawić. Właściwie nigdy nie byli o nią zazdrośni. Teraz, gdy są już starsi, potrafią się nią niesamowicie opiekować. Patrzenie na ich relację dużo mi dało – zbliżyło mnie do chłopców. Sama jestem jedynaczką, więc widzę ogromną wartość w tym, że Marysia ma braci.
Rola macochy nie przygotowała mnie do bycia mamą
W pierwszym roku życia Marysi pomagała mi mama, bo Tomek angażował się mocno w pracę i w życie chłopców. Nie opuścił ani jednego treningu koszykówki, ani jednej wywiadówki. Do domu wracał wieczorem.
Ale jego doświadczenie jako rodzica dawało mi poczucie spokoju. Kiedy Marysia czegoś potrzebowała, załatwiał to nawet w środku nocy. Gdy ja zamartwiałam się drobnostkami, on mnie pocieszał. Bycie macochą nie przygotowało mnie do roli mamy. Obawiałam się noworodków, jak pewnie wiele młodych mam. Nie chciałam nawet zostawać z Marysią sama w domu, bo bałam się, że sobie nie poradzę.
Momentami czułam, że Tomek oczekuje ode mnie, żebym idealnie wpisała się w rolę. Nasza patchworkowa rodzina miała po prostu działać. Czułam się winna, że nie spełniam tych oczekiwań. Było głośno, chaotycznie, bez rutyny, a ja potrzebowałam spokoju. Gromadziłam w sobie złość. Nie mogłam rozładować frustracji. W końcu nie wytrzymałam. Wybuchłam. Z dobrej cioci przeobraziłam się w złą macochę. Napięcie przypłaciłam zdrowiem.
Postanowiłam sobie pomóc terapią. Psycholog poradził, żebym dała sobie przyzwolenie na złość, na stawianie granic, na to, żeby troszczyć się o Marysię tak, jak chcę. Zrozumiałam, że czasami jestem zła, a nie wiem do końca, o co mi chodzi. Zanim dojdę do źródła problemu, wyładowuję się na innych. Stawianie granic nie rozwiązało wszystkich problemów, ale teraz jest o wiele łatwiej – chłopcy są starsi, mają swój świat, nawet gdy jesteśmy razem, znikają w pokojach albo wychodzą z kolegami na boisko. Uwielbiają bawić się z Marysią. Ona uczy się od nich tego, co dobre – samodzielności, i oczywiście tego, co zakazane, choćby brzydkich słów. Imponują jej, kocha ich, ale potrafi się odgryźć, powiedzieć „nie”. To ona stawia granice. Dzięki relacji ze starszymi braćmi jest o wiele bardziej asertywna niż jej rówieśnicy.
Przez tę sytuację dużo się o sobie dowiedziałam – ile jestem w stanie znieść, ile mam cierpliwości, ile zrobię dla miłości. Kochaliśmy się z Tomkiem bardzo, ale wejście w rodzinę to zupełnie coś innego niż w związek. Mieliśmy sielankową wizję rodziny patchworkowej, a to się nie do końca sprawdziło. Wygrało prawdziwe życie z prawdziwymi emocjami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.