Zaistniał dzięki „Grze o tron” i „Narcos”, a za sprawą „The Last of Us” i nowego sezonu „The Mandalorian” – najbardziej wyczekiwanych produkcji 2023 roku. – Pedro Pascal awansował do hollywoodzkiej pierwszej ligi. – Przydarzyło mi się to dzięki szczęściu, a nie dlatego, że jestem tytanem pracy – mówi aktor. Trzeci sezon „The Mandalorian” można już oglądać na platformie Disney+.
Jak to jest grać w najbardziej oczekiwanych serialach 2023 r.?
Wspaniale. Szczerze mówiąc, nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Czuję się niesamowicie uprzywilejowany. Jestem szczęściarzem.
A co z presją? Fani „The Last of Us” mieli w stosunku do serialowej adaptacji gry ogromne oczekiwania, tak samo jak fani „Gwiezdnych wojen” wobec „The Mandalorian”.
Z presją musieli się na pewno mierzyć twórcy tych produkcji. W przypadku „The Mandalorian” cała odpowiedzialność spoczywała na Jonie Favreau i Davie Filonim, scenarzystach i reżyserach większości odcinków. Ja miałem znacznie łatwiej, bo kiedy wchodziłem do serii, tekst scenariusza był gotowy. Mogłem go więc przeczytać i przekonać się, że jest świetny. To ułatwiło mi decyzję o przystąpieniu do projektu. Szybko okazało się, że nasza produkcja zatrudnia najlepszych specjalistów w każdym dziale. Ci fachowcy zadbali o to, żeby powstała jak najciekawsza opowieść, żeby stworzyć świat, który robi wrażenie.
Efekty specjalne w poprzednich sezonach „The Mandalorian” były imponujące. Jesteście w stanie nas jeszcze czymś zaskoczyć pod tym kątem w trzeciej serii?
Mogę śmiało pochwalić się, że poszliśmy jeszcze o krok dalej. Słowem, którego chętnie używam do opisywania nowego sezonu, jest: „epicki”. Niesamowite są zwłaszcza pojedynki. Nie mogę zbyt wiele powiedzieć na temat fabuły, ale zdradzę, że zobaczymy więcej Mandalorianinów i przekonamy się, do czego są oni zdolni. Zresztą nie ma co mówić – to po prostu trzeba zobaczyć.
Jaka jest twoja osobista relacja z „Gwiezdnymi wojnami”? Jesteś fanem czy odkrywałeś to uniwersum dopiero na potrzeby serialu?
Urodziłem się w 1975 r., a pierwsza część „Gwiezdnych wojen”, czyli „Nowa nadzieja”, weszła do kin dwa lata później. Grali ją tak długo i była tak popularna, że moi rodzice zabrali mnie na nią do kina, kiedy miałem trzy lata. Wydaje mi się, że mam nawet jakieś przebłyski z tego seansu. Pamiętam już za to całkiem dobrze, jak chodziłem do kina na „Imperium kontratakuje” i „Powrót Jedi”. Mam też wspomnienia z całej machiny promocyjnej – tych wszystkich gadżetów, które wtedy pojawiły się na rynku. To wszystko mocno wpłynęło na rozwój mojej dziecięcej wyobraźni. Odcisnęło na mnie piętno i niezmiennie kojarzą mi się właśnie ze światem dzieciństwa. Kiedy tylko słyszę o „Gwiezdnych wojnach”, natychmiast cofam się tam pamięcią.
Dla wielu osób „Gwiezdne wojny” są świętością. Słyszałem wypowiedzi aktorów, którzy mówili, że mieli obawy przed braniem udziału w spin-offach, bo fani mają swoje wyobrażenia i nie akceptują niektórych rozwiązań artystycznych, które proponują twórcy. Ty nie miałeś takich obaw?
Wypełnianie czyichś oczekiwań zawsze generuje presję. Sztuka polega jednak na tym, żeby sobie przypominać, że mnie na dobrym efekcie zależy przecież tak samo mocno, jak wszystkim fanom. Że gramy do jednej bramki. Stałem się częścią ekipy, która troszczyła się, żeby powstało coś, co ma wysoką jakość i przynależy do uniwersum „Gwiezdnych wojen”. Ten serial był robiony przez zagorzałych fanów. I ja o tym wiedziałem. Ale miałem też świadomość, że nie jesteśmy w stanie wszystkich uszczęśliwić. Starałem się o tym pamiętać, bo wyznaję zasadę, że jeśli robi się coś z myślą, że będzie się wszystkim podobało, to ryzykuje się porażką.
Nie robisz sobie urlopów, z jednego planu zdjęciowego przeskakujesz na kolejny. Czy to już pracoholizm?
Postrzegam siebie raczej jako człowieka dość leniwego. Ja bym raczej powiedział, że to, co osiągnąłem, przydarzyło mi się dzięki szczęściu, a nie za sprawą tego, że jestem jakimś tytanem pracy. Popularność zarówno „The Last of Us”, jak i „The Mandalorian” to nie jest zasługa moja, tylko tego, że w ekipie są jedni z najbardziej utalentowanych scenarzystów i reżyserów w przemyśle filmowym. Jestem tylko małym puzzlem, który musi się ułożyć z innymi, żeby suma kawałków złożyła się na atrakcyjną dla widza układankę.
Czego nauczyłeś się od swoich bohaterów?
Jest tyle rzeczy, które od nich dostałem… Bardzo ciekawa wydaje mi się zwłaszcza relacja ochraniającego i ochranianego. Wcześniej się nad nią nie zastanawiałem. Dopiero „The Mandalorian” uświadomił mi, jak bardzo dynamika tej relacji się zmienia, jak wiele rzeczy na nią wpływa. I przede wszystkim, jak bardzo jest się zależnym, kiedy jest się częścią takiego układu. I ile się wtedy potrzebuje.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.