Kilka lat temu zakup jego tanecznej pracy „Jumpcore” do zbiorów Zachęty dokonał wyłomu w praktyce kolekcjonerskiej polskich galerii. Teraz Paweł Sakowicz na marmurowych posadzkach Muzeum Narodowego w Warszawie pokaże pierwszy wyprodukowany przez tę instytucję performans choreograficzny, swoisty komentarz do wystawy „Stan rzeczy”. Czy taniec współczesny ruszy z posad szacowną, choć nieco zaśniedziałą muzealną strukturę?
Codziennie budzimy się, jemy, pracujemy, bawimy się, myjemy, kładziemy się spać. Wstajemy z łóżka, zakładamy ubrania, podnosimy do ust kubek, dziobiemy widelcem w talerzu, pracujemy w polu, fabryce, przy biurku, czeszemy włosy, szorujemy zęby szczoteczką, nakładamy piżamę. I tak w koło, znowu i znowu, od początku do końca. Choreografia codzienności – znana od tysięcy lat, poddawana zaledwie lekkim korektom przez epoki, kultury i mody. Zawsze w otoczeniu naszych cichych, cierpliwych towarzyszy, przedmiotów codziennego użytku, którym wystawę „Stan rzeczy” poświęciły kuratorki Grażyna Bastek i Monika Janisz. Ułożyły je zgodnie z porami dnia, zaczyna się od porannej toalety, a kończy na szykowaniu się do snu. Niektóre z rzeczy już „wymarły”, bo zamierały związane z nimi czynności – łyżka do poziomek, krynolina zakładana do sukni czy szlafmyca do spania – a inne po prostu zmieniły swoją formę. Są tu lustra ze starożytnego Egiptu i bibeloty z PRL-u, ogromny przekrój przedmiotów, ale podporządkowany temu, jak rzeczy były używane w ciągu dnia. Tym rzeczom zatańczy Paweł Sakowicz, który niczym Mariusz Szczygieł w swojej książce „ma” zamieni w „nie ma”.
– Wystawa jest zbudowana wokół realnych przedmiotów, a ja, jakby na odwrót, pracuję z przedmiotami wyobrażonymi, przywołuję i anuluję te niewidzialne rzeczy w przestrzeni muzeum – opowiada choreograf i tancerz pracujący nad solowym performansem dla muzeum, zatytułowanym „Amando”. Do stworzenia tego dzieła tanecznego zaprosiła go Marta Szymańska, kierowniczka działu wydarzeń kulturalnych, i ma być to pierwsza, choć nie ostatnia, praca choreograficzna produkowana przez Muzeum Narodowe. – Próbuję transformować różne figury i gesty przypominające nasze działania codzienne, bo „Amando” powstaje przecież w ramach wystawy mówiącej o codzienności. Dramaturgia mojej pracy, podobnie jak „Stan rzeczy”, także jest oparta na rytmie dnia i nocy. Zarówno w dźwięku skomponowanym przez Justynę Stasiowską, jak i w choreografii będzie można doświadczyć, jak pewne rzeczy mają inny sznyt, kiedy są skatalogowane jako wieczorne lub jako poranne – mówi Sakowicz.
Taniec o przeżywaniu emocji i udawaniu
Pytam Sakowicza, co właściwie oznacza słowo „Amando”. – To słowo z notesu, w którym zapisuję pomysły na tytuły, licząc, że je kiedyś wykorzystam – śmieje się Paweł i dodaje: – Amando coś udaje, brzmi jak włoskie imię, może to jakiś bohater, a może kraina. Łączy się więc z moją poprzednią pracą choreograficzną, „Dramą”, w której wystąpiłem razem z Karoliną Kraczkowską, i pogłębia tamte tematy. W „Amando” też pytam o to, co jest prawdziwe, a co nieprawdziwe na scenie, ale również o to, co wywołuje autentyczny afekt. „Amando” jest więc o przeżywaniu emocji, ale i o udawaniu, bo tu korzystam wręcz z pantomimy – baletowej, a także takiej z wrocławskiego teatru Henryka Tomaszewskiego. Uciekam od teatru tańca, za którym nie przepadam, ale szukam innych nieoczywistych dróg na styku ruchu i emocjonalności.
Pantomima, która z punktu widzenia tańca współczesnego może wydać się nurtem skompromitowanym czy zbyt dosłownym, staje się jednym ze sposobów szukania tego, jak można przedstawiać i naprawdę przeżywać rzeczy na scenie czy – w tym przypadku – w muzeum. Po „Dramie” Sakowicz w „Amando” idzie dalej, bo poza czerpaniem z kodu gestów wziętego z baletu, który opowiada o konkretnym emocjach czy zdarzeniach (tzw. pantomima baletowa wymyślona w połowie XIX wieku przez Augusta Bournonville’a), miesza go z elementami gestykulacji zaczerpniętymi ze świata internetu oraz korzysta z nurtu postmodern, który głosił, że wszystko jest tańcem. Miał być to ruch „bezstylowy”, abstrakcyjny, ale po 60 latach wydaje się również rozpoznawalną, charakterystyczną stylizacją. Jak głosi opis nadchodzącego performansu, zobaczymy w nim, jak „w swojej choreografii Sakowicz buduje i rozpuszcza znaczenie gestu oraz naprzemiennie stylizuje taniec i pozbawia go stylu”.
W poszukiwaniu stylu (tańca)
– Mieszam różne porządki, bo drugim tematem pracy jest styl w tańcu – przyznaje artysta, który pierwszy raz tworzy pracę dla muzeum, będącego wszak swoistym „katalogiem stylów”, zbiorem rozmaitych sposobów odzwierciedlania rzeczywistości w sztuce na przestrzeni wieków. Sakowicz od lat porusza się między różnymi stylistykami. Jako dzieciak zdobywał laury w turniejach tańca latynoamerykańskiego, potem studiował taniec współczesny w Londynie, ale też badał na własny użytek historyczne rodzaje tańca. – Stawiam pytanie: co sprawia, że coś zyskuje styl? Sam obrót czy położenie się na podłodze jest zwykłą akcją fizyczną, dopiero naddatki powodują, że mówimy: to jest figura w określonym stylu. Dlaczego na przykład ułożenie delikatnie wygiętych dłoni przywołuje pozycje tańca klasycznego? Żeby badać takie reakcje, wystawiam się też na widok publiczności z tańcem, który nie jest sceniczny, nie do końca atrakcyjny, przynależy bardziej do bycia na imprezie czy spontanicznego tańca w domu.
W świecie karmionym reklamami i cyfrową ułudą, narzucającym dążenie do niemożliwego ideału w każdej dziedzinie (wydajności, ciała, urody), nieustanna stylizacja, „robienie siebie”, staje się upiornym obowiązkiem. Tym bardziej scena taneczna – tradycyjnie zbudowana na perfekcji ruchu i wytrenowanych ciał – dziś docenia siłę błędu, pociągającą moc zwyczajności. To bunt wobec opresji doskonałości. – Czy ciało doskonałe albo taniec doskonały są w stanie wywołać autentyczne emocje? – pyta Sakowicz.
Tak jak nasze życiowe czynności wspomagamy określonymi przedmiotami i narzędziami w zależności od tego, czego wymaga od nas dana epoka, tak w „Amando” choreograf/tancerz/badacz obserwuje swoje ciało w ruchu, na które zakłada kolejne warstwy kultury i zdejmuje je. Ruchy naturalne, codzienne, zwykłe są na naszych oczach „ubierane” w kolejne kostiumy stylów, a potem ich pozbawiane. W towarzyszącej warstwie dźwiękowej też pojawiają się elementy, które coś sugerują, nawiązują do codzienności, pory dnia, czynności, ale nie są dosłowne.
Solo na tancerza i cztery głośniki
„Amando” to kolejny solowy popis Sakowicza po głośnym „Jumpcore”, w którym artysta przez 40 minut rozwijał motyw skoku aż do fizycznego wyczerpania. Tym razem porzuca jednak temat eksploatacji ciała na rzecz innego rodzaju kontroli nad organizmem. Artysta stawia sobie zadanie ciągłego bycia w działaniu. To praca z ciałem, które jest cały czas zajęte, choćby mikroakcją. Performer zwykłym gestem sięga po wyimaginowaną filiżankę, by za chwilę zamienić ruch w taneczną stylizację i znów ją porzucić na rzecz innej aktywności. Czy nie tak wygląda zapętlony ciąg naszych małych życiowych aktywności, odtwarzanych wciąż od nowa, raz za razem, w drodze z i do nicości?
Okoliczności są minimalistyczne. W monumentalnym holu muzealnego budynku zaprojektowanego przez Tadeusza Tołwińskiego w 1926 roku – cztery wielkie głośniki, goła marmurowa „podłoga” i jedno ciało ludzkie, tańczące, podlegające nieustannym transformacjom. – To pętla wymiany energii między publicznością a wykonawcą – mówi choreograf. – Także pętla pomiędzy autentycznością a sztucznością, na której zasadza się każda sztuka. Na ile ja, przywołując jakiś gest oznaczający miłość albo śmierć, najczęściej związany z jakimś napięciem mięśniowym lub wielokrotnym powtórzeniem ruchu, mogę naprawdę wywołać w sobie te emocje, do których się odwołuję na scenie? – dodaje Sakowicz.
Czy jest życie w muzeum?
Czy możemy więc oczekiwać, że tancerz podczas performansu „Amando” będzie autentycznie cierpiał albo wpadał w euforię? – Z przymrużeniem oka, ale będę starał się szukać zarówno gestów reprezentujących określone stany, jak i rzeczywistych powodów do tego, żeby tańcząc, przywoływać jakieś emocje w sobie i w widzach. Na przykład tak się skręcać na marmurowej podłodze, niczym barokowa figura serpentinata – w końcu to muzeum! – żeby wywołało to jakiś rodzaj nostalgii – zapowiada twórca.
Jak mówi Sakowicz, zabawa w nowy taniec i choreografię jest działaniem dosyć „zimnym”, wykoncypowanym, trudno w nim uzyskać emocję w stanie czystym, dlatego tak fascynują go próby przełamania tego porządku. Czy statyczna i „zimna” figura muzeum także tego nie potrzebuje? Czy nękana ostatnio personalno-politycznymi napięciami warszawska placówka Muzeum Narodowego jest w stanie nabrać życia, wpuszczając między eksponaty tancerzy, a za nimi – innego rodzaju publiczność, głodną eksperymentów? Czy po okresie stagnacji, konformizmu, odwoływania wielkich wystaw (choćby niedoszłą ekspozycję na 700. rocznicę śmierci Dantego) jest możliwe choćby niewielkie otwarcie na inne niż konserwatywna strategie?
Zanim nadejdą kolejne zapowiadane performanse w muzeum, które być może przyniosą odpowiedzi, czekamy na „Amando”. A czego oczekuje po pokazie sam twórca? – Z punktu widzenia choreografa naprawdę interesuje mnie to, co taniec może mnie i ludziom go oglądającym zrobić. Chciałbym, żeby oglądając „Amando”, co chwilę widzieli elementy, gesty, które im coś przypominają, odnoszą się do skojarzeń. Marzyłbym, żeby ta gra między sztucznością a prawdą opierała się na wymianie energii z publicznością – mówi Paweł Sakowicz.
„Amando”
Choreografia i wykonanie: Paweł Sakowicz
Dźwięk: Justyna Stasiowska
Premiera: 23 kwietnia 2022
Produkcja: Muzeum Narodowe w Warszawie
Performans towarzyszy wystawie „Stan rzeczy”, prezentowanej w Muzeum Narodowym w Warszawie od 29 kwietnia 2022.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.