Znaleziono 0 artykułów
14.02.2018

Phillip Picardi: Nie warto być obojętnym

14.02.2018
Phillip Picardi na konferencji #BoFVOICES ( Fot.John Phillips, Getty Images)

Kiedy miał 14 lat, „wyszedł z szafy”. Wychowany w konserwatywnej katolickiej rodzinie, obawiał się, że bliscy odrzucą go, bo jest gejem. Dzisiaj pomaga wszystkim tym, którzy w Ameryce pod rządami Donalda Trumpa czują się dyskryminowani ze względu na płeć, kolor skóry, pochodzenie. Phillip Picardi, dyrektor TeenVogue.com, założyciel i szef platformy „them”, przekonuje, że jeśli nie protestujemy przeciwko nadużyciom, to w pewnym sensie jesteśmy za nie współodpowiedzialni.   

Nowy Jork, grudzień 2017 r. Z Phillipem Picardim umawiamy się we wtorek o dziesiątej rano, w siedzibie Condé Nast. Adres: 1 World Trade Center. Redakcje należących do wydawnictwa tytułów przeniosły się kilka lat temu z biur usytuowanych przy Times Square do wieżowca na Dolnym Manhattanie. Wśród nich także zespoły „Vogue’a” i „Teen Vogue’a” oraz cały pion online.

Przyjeżdżam przed czasem, jak zwykle. W tłumie interesantów i kurierów – objuczonych przesyłkami z widocznymi logo największych domów mody – czekam na przepustkę, niezbędną, żeby móc wskoczyć do windy i wjechać na 31. piętro. Niechcący opieram się o Pollock-o-podobny obraz wiszący naprzeciwko wejścia. Napotykam groźny wzrok recepcjonistki. Phillipa podobno jeszcze nie ma na miejscu. Domyślam się, że dopiero biegnie do pracy po treningu. W jednym z wywiadów wyznał, że jedyne stałe punkty w jego kalendarzu to codzienna sesja cross-fitu o poranku oraz wypicie kubka mrożonej kawy po ćwiczeniach.  

Kiedy wjeżdżam na górę – mijając 25. piętro, to, na którym niepodzielnie rządzi Anna Wintour – i trafiam do sekcji online, współpracownicy Phillipa informują mnie, że poprzedniego dnia cała redakcja bawiła się na przedświątecznej imprezie. Zaczynam myśleć, że to może być przyczyna, dla której mój wywiad z Phillipem lekko się opóźnia. Tym bardziej że w tym roku Picardi miał wyjątkowo dużo powodów do świętowania.

Strona „Teen Vogue’a” pod jego dowództwem zanotowała niebotyczne wzrosty zasięgu, branżowe media rozpisywały się o tym, że przyjęta przez niego strategia prezentowania treści zaangażowanych społecznie i politycznie jest genialna, zaś Anna Wintour pomogła mu urzeczywistnić marzenie o uruchomieniu internetowej platformy dla osób LGBTQ, która wystartowała jako „them”. Picardi awansował w strukturze wydawnictwa, a przy okazji trafił do pierwszej ligi światowego internetu i mediów w ogóle, co odnotowało chociażby opiniotwórcze „The Business of Fashion”.

Powtarzam ojcu, że praca powinna dawać radość. Nie wiem, czy kiedykolwiek się ze mną zgodzi. On jest z pokolenia baby boomers, do wszystkiego doszedł sam. Nadal bardzo ciężko pracuje, siedzi w pracy godzinami

Tymczasem Phillip, kiedy go w końcu poznaję, szybko rozwiewa moje domysły. Twierdzi, że wcale nie jest typem imprezowicza (choć jego zdjęcia na Instagramie temu przeczą). A świętować sukcesy woli w domu, nie w barze. Ewentualnie w pracy, w której ponoć spędza mnóstwo czasu (w to akurat wierzę). Oglądam jego zawalony magazynami, wytapetowany wycinkami z gazet i fotografiami gabinet. Właściwie to bardziej jest przeszklony kubik. Nie ma w nim ani mahoniowego biurka, które kojarzy się z dyrektorską funkcją, jaką sprawuje Picardi, ani świeżych kwiatów, które tak lubi jego mentorka z 25. piętra. W pokoju panuje za to przyjazna, bezpretensjonalna atmosfera. Taki jest też sam Phillip, o czym przekonuję się, kiedy tylko zaczynam zadawać mu pytania.

Pamiętasz swój pierwszy dzień w „Teen Vogue’u”?

Miałem 18 lat, dostałem się na staż do redakcji internetowej, która wtedy liczyła dwie osoby. Wrzucałem notki na stronę, historie typu: co na ostatniej imprezie miała na sobie Vanessa Hudgens (amerykańska aktorka i piosenkarka – przyp. red.). Nie ukrywam, że nadal piszemy podobne teksty. Ale wiele się od tego czasu zmieniło.

Gdyby ktoś powiedział ci wówczas, że w ciągu kilku lat zostaniesz dyrektorem TeenVogue.com, a Anna Wintour będzie wspierać start założonej przez ciebie platformy „them”, to jak byś zareagował?

Pewnie bym się roześmiał. W wieku 18 lat nie miałem sprecyzowanego planu na życie, również to zawodowe.

Za pracę zabrałeś się jednak wcześnie. Miałeś 14 lat, kiedy ojciec podwiózł cię pod restaurację McDonald’s w pobliżu waszego domu. Powiedział, że masz sprawdzić, czy nie szukają kogoś do pomocy.  

Uznał, że wakacje to świetny czas, żebym nauczył się czegoś o życiu. I tak zacząłem smażyć hamburgery. Nie była to praca moich marzeń, ale ojciec stwierdził, że jeśli chcę stamtąd odejść, to muszę znaleźć zastępcze zajęcie. Zależało mu, żebym się nie obijał. 

W McDonald’s obowiązywało wtedy hasło: „If you have time to lean, you have time to clean” (Jeśli masz czas odpocząć, to masz czas też posprzątać – przyp. red.). Coś z tego we mnie zostało. Potrafię wykonywać wiele zadań naraz. Wtedy byłem jednak zły na ojca, że zmusił mnie do pracy, która kompletnie mnie nie interesowała. Obiecałem sobie, że w przyszłości znajdę zajęcie, które będzie dla mnie czymś więcej niż tylko obowiązkiem. W ten sposób trafiłem do studia tańca, a potem do salonu fryzjerskiego.

Phillip Picardi odbiera nagrodę w imieniu TeenVogue.com (Fot. Paul Morigi, Getty Images)

Chciałeś coś udowodnić ojcu?

Oczywiście. On zawsze powtarzał, że praca to praca, a nie przyjemność. Bo przyjemności czekają na nas w domu. Nie potrafiłem tego zaakceptować. Teraz ja powtarzam ojcu, że praca powinna dawać radość. Nie wiem, czy kiedykolwiek się ze mną zgodzi. On jest z pokolenia baby boomers, do wszystkiego doszedł sam. Nadal bardzo ciężko pracuje, siedzi w pracy godzinami.

To zupełnie tak, jak ty.

Masz rację, pod tym względem jesteśmy do siebie podobni. Jednak cele, które sobie stawiamy, są inne.

Po stażu w „Teen Vogue’u” przeniosłeś się do działu urody, pracowałeś tam między innymi z Evą Chen. Co jako początkujący dziennikarz myślałeś o branży mody? Czy coś ci się w niej nie podobało?

Nie. Byłem podekscytowany. Moda fascynowała mnie już wtedy, kiedy chodziłem do college’u. Mieszkałem w Bostonie, ale zdarzało mi się jechać ze znajomymi cztery godziny do Nowego Jorku, tylko po to, żeby zobaczyć jakąś wystawę w Met (Metropolitan Museum of Art – przyp. red.). Obejrzałem też filmy „Diabeł ubiera się u Prady” i „Wrześniowy numer”. Czytałem mnóstwo magazynów o modzie. Dlatego, kiedy znalazłem się tutaj, w Nowym Jorku, w centrum tego wszystkiego, czułem, że wygrałem los na loterii.

Byłem szczęściarzem, bo spotkałem na swojej drodze wielu ludzi, którzy chcieli mi pomóc

Byłem szczęściarzem, bo spotkałem na swojej drodze wielu ludzi, którzy chcieli mi pomóc. Laurel Pantin, dzisiaj szefowa w Coveteur.com, bardzo mnie wspierała, kiedy zaczynałem w „Teen Vogue’u”. Podobnie Eva Chen, o której już powiedziałaś. Dzisiaj reprezentuje Instagram, jest dyrektorem ds. kluczowych partnerstw związanych z modą. Zawsze traktowała mnie wspaniale. I wreszcie Amy Astley, która była redaktorką naczelną „Teen Vogue’a” – to ona mnie odkryła i zatrudniła, to ona ściągnęła mnie z powrotem do wydawnictwa, po tym, jak odszedłem na krótko do Refinery29. Pamiętam, że na odchodnym Amy powiedziała: – Daję ci sześć miesięcy. Baw się dobrze. Po pół roku zadzwoniła i przekonała mnie, że Condé Nast to najlepsze dla mnie miejsce.    

Dzisiaj moją mentorką jest Anna (Wintour – przyp. red.).

Widziałam nagranie z konferencji Voices, organizowanej przez „The Business of Fashion”. Brałeś udział w panelu poświęconym walce o prawa osób LGBTQ, w mediach i nie tylko. Opowiedziałeś historię o tym, jak dawno temu przeczytałeś w „Vogue’u” wstępniak Anny Wintour o równości wszystkich ludzi, bez względu na ich płeć, orientację seksualną czy pochodzenie. Jej manifest cię poruszył. Po tej lekturze zrozumiałeś, że kolorowe magazyny mogą promować ważne społecznie treści.

Tak, a podejście Anny zawsze mnie inspirowało. Jest odważna, potrafi walczyć o to, co jest jej bliskie. To sprawia, że my, młodzi redaktorzy, również czujemy, że możemy działać na swoich zasadach. Wsparcie Anny dla „Teen Vogue’a” i jego zaangażowanych politycznie tekstów było kluczowe. Pomysł, żeby oprzeć serwis na szczerych, budujących zaangażowanie materiałach, od razu przypadł jej do gustu.

Być może inny wydawca wystraszyłby się takiej strategii. Dla mnie to ważne, że tutaj nie musimy się bać. Możemy mówić swoim głosem.

Elaine Welteroth, była redaktor naczelna magazynu "Teen Vogue" i Phillip Picardi (Fot. Melodie Jeng, Getty Images)

Wierzysz, że moda naprawdę może zmieniać świat na lepsze?

Tak, ale uważam, że sama branża mody potrzebuje dzisiaj zmiany. Musimy nadać modzie nowy kierunek, sprawić, żeby tworzący ją ludzie poczuli się wreszcie odpowiedzialni za swoje wybory, żeby zobaczyli, że te wybory mają daleko idące konsekwencje.  

Obserwujemy to teraz w branży filmowej i show-biznesie, pod sztandarem akcji #metoo. Tyle że w modzie nie dotyczy to wyłącznie kwestii związanych z seksualnością, przemocą, molestowaniem, walką o równouprawnienie. Pozostają jeszcze wątki zmian klimatycznych, rasizmu, etyki pracy, nadużyć, których dopuszczają się wielkie koncerny. Producenci ubrań potwornie zanieczyszczają środowisko naturalne, nierzadko w okrutny sposób wykorzystują pracowników. O tym również musimy ostrzegać.

Nie możemy działać w branży ponoć walczącej o lepszą pozycję kobiet w świecie, a równolegle udawać, że nic nie wiemy o pracownicach szwalni, które w nieludzkich warunkach na ową branżę harują

Nie możemy działać w branży ponoć walczącej o lepszą pozycję kobiet w świecie, a równolegle udawać, że nic nie wiemy o pracownicach szwalni, które w nieludzkich warunkach na ową branżę harują. To byłaby hipokryzja. Tak jak nie możemy ignorować nadużyć, do których dochodzi regularnie w świecie modelingu. To nie są wcale odosobnione przypadki.

Wierzę, że marki mody muszą się dzisiaj opowiedzieć za podstawowymi wartościami. Dotyczy to zresztą także mediów. Nastały czasy, w których nikt nie powinien liczyć na to, że uda mu się zachować neutralność. Bo na czym by to miało polegać? Jeśli nie robisz nic, jesteś obojętny, nie protestujesz przeciwko nadużyciom, to w pewnym sensie jesteś za nie współodpowiedzialny.

Wiem, że niektóre marki wciąż boją się takiego zaangażowania. Pracujący w nich ludzie obawiają się, że to może odstraszyć klientów. A przecież nasz przykład dowodzi, że jest wręcz odwrotnie: odkąd zaczęliśmy mówić, co myślimy, lojalność naszych użytkowników zaczęła błyskawicznie rosnąć. Staliśmy się bardziej wiarygodni. Ci, którzy nas czytają, doceniają fakt, że o coś nam chodzi.

Phillip Picardi w otoczeniu modelek podczas gali Daily Front Rows Fashion Media Awards (Fot. Zack DeZon, Getty Images)

Anna Wintour powiedziała kiedyś: „Moda jest odbiciem swoich czasów. Wskazuje, co w danej chwili dzieje się na świecie”. Skoro tak, to co moda mówi nam o współczesności?

Kiedy mnie o to pytasz, myślę od razu o pokazie Rafa Simonsa dla Calvina Kleina (wiosna-lato 2018 – przyp. red.). O przypominających zastygłą krew nadrukach na ubraniach z jego kolekcji. Simons stworzył współczesną wersję „American Horror Story”, jak to trafnie ujęła Vanessa Friedman (szefowa mody i krytyczka „The New York Times” – przyp. red.).

Myślę też o tym, co robi Becca McCharen-Tran, dostrzeżona przez CFDA (The Council of Fashion Designers of America – przyp. red.) projektantka Chromat. To marka sportowych strojów dla kobiet wszystkich kształtów, rozmiarów i poglądów. Otwarta na ich potrzeby, autentyczna.

Wreszcie – myślę o sloganach, które pojawiają się na T-shirtach od projektantów, ale również na tych dostępnych w sieciówkach. Myślę o ludziach, którzy je noszą, żeby coś zamanifestować.  

Moda mówi nam dzisiaj wiele rzeczy naraz, ale te komunikaty mają wspólny mianownik. Brzmi on mniej więcej tak: obudźcie się

Moda mówi nam dzisiaj wiele rzeczy naraz, ale te komunikaty mają wspólny mianownik. Brzmi on mniej więcej tak: obudźcie się. Te marki, które cały czas przesuwają granice, które decydują się na odważne gesty, na które nie byłoby stać innych – wygrają. Jestem o tym przekonany.

A jak ty sam zapoczątkowałeś rewolucję w „Teen Vogue’u”? Jak przekonałeś swoich szefów do tego, żeby uwierzyli, że millenialsi są zainteresowani czymś więcej niż plotkami o gwiazdach i zdjęciami kotów? Czy musiałeś im wyjaśniać, dlaczego to takie ważne, żebyście w szczery sposób pisali o emocjonalnych problemach młodych ludzi?

Po prostu zatrudniłem właściwe osoby. Ale najpierw postanowiłem udowodnić Amy (Astley, redaktor naczelnej „Teen Vogue’a” – przyp. red.), że miała rację, kiedy ściągała mnie z powrotem do firmy. Przedstawiłem jej swój plan rozwoju strony. Zrobiłem solidną prezentację, w której zawarłem opisy przykładowych tekstów, prognozy dotyczące liczb, idee, które wydawały mi się kluczowe. Moje pomysły przypadły Amy do gustu, pozwoliła mi eksperymentować. Wdrażanie strategii było już moim zadaniem. Zawsze uwielbiałem jej styl zarządzania; Amy daje kredyt zaufania tym, których zatrudnia. Na szczęście jej nie zawiodłem.

I tutaj muszę powiedzieć o ludziach, których ściągnąłem do wydawnictwa. Zależało mi na tym, żeby pochodzili z różnych środowisk, niekoniecznie z redakcji o kobiecym rodowodzie. Nie szukałem też ludzi ślepo zakochanych w modzie. Nie wierzyłem, że ludzie, którzy są bezkrytyczni wobec branży, będą w stanie złapać nową perspektywę, pomóc mi zredefiniować, czym ma być „Teen Vogue” w sieci.

W ten sposób sprowadziłem do nas na przykład dziennikarza z „The Wall Street Journal”. Mamy też na pokładzie autorkę, która przeszła do nas z „Vice’a” – to Vera Papisova, która jako pierwsza zrobiła wywiad z Cecile Richards (prezeska organizacji Planned Parenthood, znana działaczka na rzecz praw kobiet – przyp. red.). Nasza redaktor mody, Jessica Andrews, była freelancerką, nim do nas dołączyła. Pracowała między innymi dla „The New York Times” i „Vanity Fair”. Z kolei nasz dyrektor ds. mediów społecznościowych pracował wcześniej w serwisie Gawker. Uwielbiam to, że tworzymy taką nieoczywistą ludzką mieszankę. Różnice między nami gwarantują twórczy dialog w newsroomie.

Phillip Picardi na gali nagród Webby (Fot. Bennett Raglin, Getty Images)

Innym ważnym elementem naszej pracy jest jawność. Każdy wie, nad czym pracują inni. I ma możliwość skomentowania cudzej pracy, zadania pytań, jeśli czuje, że to jest potrzebne.

Pamiętam materiał o Dylannie Roofie (zwolennik skrajnej prawicy, skazany za zabicie na tle rasowym dziewięciu czarnoskórych osób w kościele w Charleston – przyp. red.), który przygotowywaliśmy. Akurat wtedy Roof otrzymał wyrok śmierci. Zapytaliśmy sześciu uczniów college’u, co myślą o takiej karze, a oni w większości uznali ją za sprawiedliwą. Twierdzili, że to etyczne, żeby ukarać Dylanna w ten sposób. W naszej redakcji wywiązała się na tej kanwie gorąca dyskusja. Włączyła się do niej na przykład Jessica Andrews, jak już wspomniałem – nasza redaktorka mody, która jest czarnoskóra. Podsunęła autorowi tekstu nowe tropy – na przykład wątek dotyczący tego, że to czarnoskóre osoby częściej otrzymują w USA wyroki śmierci. Opublikowaliśmy w tamtym okresie całą serię artykułów odnoszących się do eskalacji nacjonalistycznych postaw wśród młodych ludzi. Prezentowaliśmy różne perspektywy, szukaliśmy nieoczywistych odpowiedzi. Uważam, że różnorodny skład redakcji gwarantuje niezależność myślową.      

Marie Suter, Elaine Welteroth i Phillip Picardi (Fot. Stefanie Keenan, Getty Images)

Powtarzasz często, że dorośli nie doceniają ani mediów dla nastolatków, ani samych młodych ludzi. Dlaczego twoim zdaniem tak się dzieje?

Dorastałem w przeświadczeniu, że dorośli mnie nie rozumieją. Czułem, że nie traktują mnie poważnie. Zapamiętałem to uczucie.

Dziś, kiedy rozmawiam z klientami, szczególnie na temat „Teen Vogue’a”, zazwyczaj pytam: – Czy myślisz, że dostałbyś się teraz do college’u, do którego chodziłeś? Dzisiaj jest znacznie trudniej niż kiedyś. Współczesne dzieciaki są mądrzejsze, mają dostęp do wiedzy, są bardziej świadome swojej wartości.  

One może tak, ale media i dorośli postrzegają je jako bandę egoistów wpatrzonych w ekrany smartfonów.

Tak, zainteresowanych tylko fotografowaniem awokado oraz robieniem selfie… Masz rację, i – szczerze mówiąc – nie mam pojęcia, z czego to wynika. Może dorośli nie słuchają młodych? Może, obserwując ich zachowania, szukają tylko potwierdzenia własnych teorii? Albo boją się młodych, bo sami nie potrafią tak sprawnie używać nowych technologii? To, że młodzi zupełnie inaczej korzystają z dobrodziejstw techniki, nie oznacza, że od razu mamy ich dyskredytować. Wręcz przeciwnie: powinniśmy się od nich uczyć.

Można zrobić sobie świetne selfie, a przy okazji mieć poukładane w głowie.

Zdaje się, że nawiązałeś osobisty kontakt z waszą publiką. Rozumiesz ją. Pozwalasz ludziom opowiadać ich własne historie.

Najwspanialsza część naszej pracy właśnie na tym polega. Prezentowanie sylwetek młodych aktywistów, dopuszczanie ich do głosu, pytanie ich o to, czym żyją dzisiaj młodzi Amerykanie – to właśnie kocham w swojej pracy.

Podobnie jak współpracę z niezwykłymi osobami, które współtworzą „them”, takimi jak Miles Loftin czy Quil Lemons. Nagle zaciera się granica między autorem a odbiorcą. Tworzymy jedną społeczność, w której dyskutujemy o ważnych dla nas sprawach.

Skąd wiedziałeś, że to właśnie społeczny aktywizm będzie kluczem do sukcesu?

Zaczęło się od akcji edukacyjnych skierowanych do młodych kobiet. One dzieliły się z nami swoimi problemami związanymi z seksualnością, molestowaniem, dyskryminacją ze względu na płeć, kolor skóry, orientację seksualną. A my próbowaliśmy im pomóc, wesprzeć je, znaleźć odpowiedzi na nurtujące je pytania.

Dopiero potem spojrzeliśmy szerzej. Postanowiliśmy zainteresować się także problemami innych marginalizowanych społecznie grup.

Walka o prawa osób LGBTQ ma dla ciebie osobisty wymiar. Czy kiedykolwiek spotkałeś się z przejawami homofobii, dyskryminacji ze względu na orientację seksualną?

Niestety tak. Nadal się z tym mierzę. Codziennie ktoś mnie obraża w sieci, nazywa mnie „ciotą” albo „pedałem”. Dostawałem śmiertelne pogróżki, grożono mi również gwałtem. Nie mówiąc już o tym, że zdaniem trolli zrujnowałem „Teen Vogue’a”.

Podczas konferencji Voices, o której już wspominałam, powiedziałeś, że w dzieciństwie byłeś chłopcem o kobiecych cechach. Chciałeś być jak Victoria Beckham. Zdecydowałeś się „wyjść z szafy” w wieku 14 lat, mniej więcej wtedy, kiedy twój ojciec nakłonił cię do pracy w McDonald’s. Powiedzenie rodzicom, że jesteś gejem, nie było łatwe: pochodzisz z katolickiej, konserwatywnej rodziny. Rodzice początkowo próbowali cię zmienić, nakłonić do leczenia. To musiało być dla ciebie potwornie trudne.   

To by było trudne dla każdego. Największy strach, jeśli chodzi o coming out, jest taki, że ludzie, którzy cię dotąd kochali i akceptowali, odtrącą cię, kiedy poznają prawdę. Tego się bałem – że przestaną mnie kochać.

CODZIENNIE KTOŚ MNIE OBRAŻA W SIECI, NAZYWA MNIE „CIOTĄ”

Kiedy „wychodzisz z szafy”, nie czujesz, że dokonujesz jakiejś zmiany. Twoje otoczenie tak to widzi, ale dla ciebie to tylko wypowiedzenie na głos tego, co zawsze w tobie było. Tym bardziej dziwi cię, że ludzie wokół czują się oszukani. Uważają, że może przechodzisz ciężki okres, że to tylko taka faza.

Moi rodzice dużo mówili o bezpieczeństwie, o tym, że się o mnie boją. Za pomocą tego argumentu usiłowali mnie szantażować. Nie dałem się jednak stłamsić.

Rodzice w końcu zaakceptowali to, kim jesteś?

Tak, ale to był długi proces. Najtrudniejszy był pierwszy rok, walczyliśmy ze sobą nieustannie. Dzisiaj jest dobrze, rodzice są ze mnie dumni.

Kiedy byłeś nastolatkiem, nie znałeś nikogo, kto by otwarcie mówił, że jest homoseksualny. Czułeś się inny?

Czułem się jak wyrzutek. Myślałem, że jestem jedynym gejem na świecie. Dzisiaj 14 lat to w USA średni wiek, w którym nastolatkowie „wychodzą z szafy”. Wtedy tak nie było. W mojej klasie, w moim towarzystwie nie było nikogo takiego, jak ja.

Phillip Picardi podczas konferencji #BoFVOICES (Fot. Samir Hussein,  Getty Images)

Spojrzenie młodych ludzi na seksualność zmieniło się w ciągu ostatniej dekady. Jak konkretnie?

Myślę, że to ważne, żeby rozmawiać o tym, jakie jest pokolenie dzisiejszych nastolatków. To najbardziej zróżnicowane pokolenie, jakie możemy sobie wyobrazić. Młodzi ludzie są dzisiaj wystawieni na działanie internetu. Jedno kliknięcie sprawia, że mogą śledzić, jak żyją osoby w innych kulturach, poznawać odmienne punkty widzenia. Na YouTubie oglądają wyznania innych – coming outy, opowieści o seksualnych inicjacjach. Internet sprawia, że są częścią globalnej społeczności, i to, w jakim środowisku żyją w realu, już tak nie determinuje ich postrzegania spraw związanych z płcią.

Kiedy ja miałem 14 lat, czułem się sam. Inny. Dzisiaj wszedłbym do sieci i znalazłbym setki takich, jak ja.

Mamy jednak określony kontekst polityczny. Sytuacja polityczna na świecie wskazuje, że nie zawsze wygrywa atmosfera tolerancji i otwartości. Tak stało się chociażby w USA, gdzie do władzy doszedł Donald Trump.

Tak, a zrobił to, głosząc szowinistyczne, przepełnione homofobią hasła. Zdaję sobie z tego sprawę. Ci, którzy są teraz u władzy, próbują polaryzować społeczeństwo, marginalizować potrzeby tych, którzy nie mieszczą się w ich rozumieniu „normy”.

KIEDY JA MIAŁEM 14 LAT, CZUŁEM SIĘ SAM. INNY

A młodzi to widzą i chcą się angażować. Polityka jest dzisiaj – jak nigdy dotąd – tematem rozmów wśród nastolatków. Oni rozumieją, że politycy usiłują decydować o ich przyszłości, wpływać na ich życie, także intymne. Taka polityka rządu sprawia, że w młodych rodzi się duch aktywizmu, co mnie bardzo cieszy.

W jednej z publicznych dyskusji powiedziałeś, że „Teen Vogue” jest symbolem oporu. Przeciwko czemu? A może powinnam zapytać: przeciwko komu? Tutaj pewnie znów powinno paść nazwisko: Trump.

Oczywiście. W trakcie kampanii prezydenckiej opisywaliśmy wszystkie kuriozalne wypowiedzi Donalda Trumpa. Słowo po słowie. Szybko zajęliśmy się też oskarżeniami o molestowanie seksualne, które zaczęły być wysuwane przeciwko przyszłemu prezydentowi USA. Kiedy ujawniono, że Donald Trump posuwał się do dotykania intymnych narządów obcych kobiet i nie widział w tym nic niestosownego, zorganizowaliśmy akcję poświęconą temu, czym jest seksualne molestowanie, jakie prawa mają osoby, które go doświadczyły, i jakich granic w sferze intymnej nie wolno przekraczać. Nikomu, nigdy, pod żadnym pozorem.

Nie sądzisz, że mogli się znaleźć tacy, którym słowa Donalda Trumpa przypadły do gustu? To, co powiedział, było obrzydliwe, jednak obawiam się, że mogło to podnieść jego popularność w skrajnie konserwatywnych kręgach.

Mam nadzieję, że wszyscy poczuli się dotknięci jego ignorancją. Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek mógłby się z nim zgodzić. Jednak przyznaję, że są tacy, którzy dziwnie postrzegają męskość. To zjawisko nie dotyczy tylko USA, jest obecne na całym świecie. Chodzi o przekonanie, że mężczyźnie więcej wolno, a pewne gesty – obraźliwe wobec kobiet – są dla tych ludzi oznaką „prawdziwej męskości”. Takie myślenie jest mi z gruntu obce.

Problemem jest także przekonanie, że pewne odzywki można zaklasyfikować jako żart. Zbagatelizować, jako niegroźne gadanie. Żartowanie na temat seksualnej napaści może do niej prowadzić. W dodatku kreuje atmosferę, która sprzyja seksualnej agresji. Na tego typu żarty nie możemy się godzić.

Martwi mnie, że kobiety – wychowane w kulturze przesiąkniętej szowinizmem – często także nie widzą niczego złego w obraźliwych komentarzach, które padają pod ich adresem

Martwi mnie, że kobiety – wychowane w kulturze przesiąkniętej szowinizmem – często także nie widzą niczego złego w obraźliwych komentarzach, które padają pod ich adresem. Mówią: „Ach, to tylko chłopięce zabawy”. Robimy w „Teen Vogue’u” i „them” wszystko, żeby wyjaśnić im, że nie muszą i nie powinny akceptować tego typu odzywek.

Ale opór, który stawiacie, dotyczy także innych dziedzin.

Tak, sporo pisaliśmy o problemach społeczności muzułmańskiej. Publikowaliśmy historie osób, które cierpiały z powodu rasizmu, które czuły się wykluczone ze względu na wysokość zarobków, pochodzenie społeczne.

Nie wydawało nam się to nigdy rewolucyjne. I zawsze wypływało to z naszego osobistego oburzenia. Siadaliśmy rano przy stole w redakcji, opowiadaliśmy sobie, co przeczytaliśmy, zobaczyliśmy, usłyszeliśmy, czego sami doświadczyliśmy. I na końcu dziwiliśmy się, że takie – podstawowe dla nas – kwestie musimy dzisiaj nastolatkom objaśniać.

Po tym jak Trump wygrał wybory, byliśmy załamani. Opublikowaliśmy tekst, w którym Lauren Duca opisała, jak Donald Trump podkopał fundamenty amerykańskiej wolności. Ten artykuł miał niesamowity oddźwięk. Cytowały nas inne gazety, wywołaliśmy burzę na Twitterze. Nagle okazało się, że „medium dla nastolatek” może mówić o poważnych sprawach. W dodatku: w emocjonalny, odważny sposób.

Takie jest też twoje nowe dziecko – internetowa platforma „them”. Kiedy ją zakładałeś, stwierdziłeś, że nadszedł czas, żeby ludzie niemieszczący się w prostym podziale na homo i hetero przemówili swoim głosem. 

Taki był nasz cel. Jest wiele rozmaitych postaci, jakie może przybrać ludzka seksualność. Zależało nam na tym, żeby dać zaistnieć wszystkim – także tym osobom, które nie rozpoznają się w tym binarnym podziale. Ludziom, których tożsamość seksualna i płciowa jest znacznie bardziej skomplikowana. Oni czuli się dotąd pomijani, dyskryminowani. 

Serwis niedawno wystartował. Ilu ludzi chcesz do niego przyciągnąć?

Nie skupiam się na liczbach. Nie myślę o skali, ale o tym, po co to robimy.         

Rozmawiamy cały czas o misji, o wzniosłych ideach, ale bądźmy szczerzy: ruch na stronach, którymi zarządzasz, też się liczy. To z powodu niesamowitych wyników awansowałeś. To one stały się twoją przepustką do robienia przełomowych rzeczy. Nie boisz się, że któregoś dnia słupki przestaną piąć się w górę?

Nie stawiam sobie takich pytań. Wiem natomiast, że nie można zostać zakładnikiem słupków. Kiedy przejmowałem pieczę nad stroną „Teen Vogue’a”, mieliśmy dwa, może trzy miliony użytkowników, dzisiaj jest ich trzy razy więcej. Ten wzrost był efektem naszych działań, a nie celem samym w sobie. I to jest różnica. Nigdy nie poświęciłbym jakości i własnej wizji, po to, żeby nadmuchać liczby.

Natomiast w „them” skupiam się na mediach społecznościowych, produkcjach wideo i budowaniu zwartej społeczności. Ona nie musi być ogromna, choć oczywiście to by mnie bardzo cieszyło – ważne, żeby była lojalna, zaangażowana w projekt. Zależy mi, żeby każdy nasz użytkownik czuł, że ten serwis powstaje właśnie dla niego.

Czytałeś ostatni raport, przygotowany przez „The Business of Fashion” i McKinseya, dotyczący przewidywanych trendów w modzie w 2018 roku?

Tak.

Pojawia się w nim teza, że marka mody, każda, nawet ta ciesząca się globalnym uznaniem, powinna dzisiaj zachowywać się jak start-up. Może to dobra rada także dla medialnych graczy? Może media również powinny postawić dziś na szybkość reakcji, nowe typy partnerstw, innowacje, nie tylko te technologiczne?

Nie mógłbym się z tobą bardziej zgodzić. Tak, właśnie w ten sposób musimy działać. To moja filozofia.

Pracujemy teraz nad tajnym projektem, o którego szczegółach nie mogę jeszcze niestety mówić. Jego istotą jest partnerstwo pomiędzy naszym wydawnictwem a innym podmiotem, także wydawniczym. Będziemy się wymieniać treściami i realizować wspólne produkcje. To związek nieoczywisty, ale doskonale rokujący. Mogę ci obiecać, że w 2018 r. znów będziemy zaskakiwać. 

Hanna Rydlewska
Sortuj wg. Najnowsze
Komentarze (2)

Patryk Pat Chilewicz
Patryk Pat Chilewicz15.02.2018, 14:43
Picardi to osoba, którą śmiało mogę nazwać moim idolem. Inspirujący, inteligentny i zaangażowany. Dzięki Haniu za tę rozmowę!

Wczytaj więcej
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Phillip Picardi: Nie warto być obojętnym
Proszę czekać..
Zamknij