Piękno chwili
Jest utalentowanym kompozytorem i producentem młodego pokolenia. Stworzył muzykę do filmów „Hiacynt”, „Fanfik”, „Lewandowski Nieznany” czy serialu „Infamia”. Odpowiadał za produkcję bestsellerowego albumu „Mogło być nic” Kwiatu Jabłoni, a jego zespół RYSY, podbił scenę elektroniczną w Polsce. Wojciech Urbański opowiada nam o współpracy z marką Mercedes i o tym, jak pomimo przeciwności udało mu się zrealizować swoje największe marzenia.
Zdarza ci się słuchać muzyki w samochodzie?
To zależy, często jeżdżę w ciszy. Moi znajomi się temu dziwią, ale uważam, że ludzie nadużywają muzyki. Nie słucham jej zawsze, kiedy tylko się da. Jeśli mogę gdzieś pojechać w ciszy, wsłuchać się w swoje myśli, to chętnie korzystam z tej okazji. Z drugiej strony, w młodości samochód zawsze był dla mnie miejscem odsłuchu nowych kawałków. Za dzieciaka chodziło się najpierw do samochodu taty, potem do starszych kolegów, wreszcie już do własnego auta. Taki odsłuch nazywaliśmy „testem fury”. To był początek lat dwutysięcznych – czasy, kiedy było trudniej o dostęp do miejsca z pełną adaptacją akustyczną. Dlatego też to samochód pełnił funkcję małego studia – dobrze izolowanego, z przyzwoitym basem.
A jeżeli już słuchasz muzyki podczas drogi, to jakiej?
Dawno przestałem dzielić muzykę na gatunki. Dla mnie główny podział dokonuje się na poziomie emocjonalnym. Każdy utwór to inny ciężar emocji oraz inna paleta barw. Od dziecka widzę muzykę właśnie w kolorach. Dzięki niej potrafię emocjonalnie nastawić się na to, co danego dnia mnie czeka. W drodze na wakacje wybieram rzeczy, które mnie relaksują. Z kolei zimą albo kiedy tworzę dużo muzyki emocjonalnej, na potrzeby filmów, staram się słuchać takiej, która dodatkowo mnie uwrażliwi. Muzykę stosuję więc jak lekarstwo na konkretną sytuację.
A co z tą muzyką skomponowaną przez siebie? Zdarza ci się jej słuchać w wolnym czasie czy robisz to tylko na potrzeby pracy?
Przyznam, że chyba najwięcej słucham swojej muzyki. A to dlatego, że robię jej bardzo dużo. Lubię się upewnić, czy w utworze wszystko działa, czy jest już gotowy do publikacji, czy może jednak potrzebne są jeszcze jakieś poprawki. Pracując nad jakimś projektem, puszczam go sobie jako takie tło do życia przez jakiś czas. Wtedy zyskuję pewność, że coś jest fajne, albo podejmuję decyzję o dalszej pracy nad utworem.
Tej własnej muzyki trochę się nazbierało — współpraca z Netfliksem, płyta z Tymkiem, single z Julią Wieniawą, zespół RYSY... Czy z któregoś projektu jesteś szczególnie dumny?
Mam kilka takich perełek. Nadal dużo radości sprawia mi projekt RYSY, który jawi mi się teraz jako taka odskocznia od normalnego życia. Na co dzień mam dużo obowiązków, więc kiedy przychodzi moment, w którym trzeba jechać w trasę koncertową, to jest to taki „urlop” od pozostałych rzeczy. Na pewno bardzo ważnym punktem jest Hiacynt, czyli pierwszy pełnometrażowy film, przy którym miałem okazję pracować. Współpraca z jego reżyserem, Piotrem Domalewskim, była szalenie inspirująca. Za muzykę do tego filmu dostałem też nagrodę na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie, który bardzo sobie cenię. To było ciekawe doświadczenie, bo z jednej strony ogromnie ucieszyłem się z tej nagrody, ale z drugiej było mi nieco smutno, bo spełniło się moje ówczesne największe marzenie. I co dalej? Trzeba było wymyślić sobie nowe.
Muzyka chyba od zawsze była twoim marzeniem, ale twoja muzyczna droga nie przebiegała klasycznie. Nie było lekcji pianina w dzieciństwie ani nauki nut w szkole muzycznej. Wybrałeś bardziej alternatywną drogę.
To prawda. Tworzyć muzykę zacząłem dość wcześnie, ale jednocześnie jak na muzyczne standardy wkroczyłem w ten świat późno. Ludzie, którzy grają na instrumentach, często rozpoczynają naukę, mając cztery czy pięć lat. Ja jednak nigdy nie byłem wykonawcą muzyki, czyli nigdy nie grałem cudzych utworów. Od pierwszego kontaktu z muzyką zacząłem tworzyć autorskie kompozycje. Inna ważna kwestia jest taka, że kilkunastolatek bez żadnego muzycznego przygotowania nie może dołączyć do szkoły muzycznej, ponieważ jego rówieśnicy stamtąd są na zupełnie innym etapie. Dla takich osób nie ma możliwości formalnej edukacji. Ja miałem to szczęście, że kiedy zacząłem tworzyć muzykę, w liceum uczył mnie kompozytor Janek Duszyński. Cierpliwie słuchał utworów, które mu przynosiłem. Kiedy jednak powiedziałem mu, że chciałbym się w tej dziedzinie kształcić, od razu pozbawił mnie złudzeń. Pamiętam, że później poszedłem nawet na jakieś spotkanie dla licealistów, którzy chcieli się dostać na studia muzyczne i zostałem tam dosłownie wyśmiany. Odesłano mnie z kwitkiem, więc poszedłem na takie studia, które zostawiły mi dość czasu na realizację mojej muzycznej pasji. To były dość odjechane kierunki, z afrykanistyką na czele.
Ale jednak taka alternatywna droga wyszła ci na dobre. Uważasz, że w świecie muzyki warto iść trochę pod prąd?
Wydaje mi się, że najważniejsze jest działanie w zgodzie ze sobą. Natomiast jeśli chodzi o drogę pod prąd, to trzeba to wszystko dobrze wyważyć. Pewnie, że fajnie jest powiedzieć: „idź pod prąd”, bo to dobrze brzmi, żeby być zawsze w kontrze do wszystkiego i wszystkich. Warto jednak pamiętać, że muzyka to dialog twórcy z odbiorcami. Dlatego trochę mnie bawi, kiedy ktoś mówi, że na nic się nie ogląda i nie robi niczego pod publiczność. Mnie się wydaje, że trochę ciężko mówić o tworzeniu muzyki nie pod publiczność, bo uważam, że muzyka jest przede wszystkim dla ludzi. Myślę, że za moim sukcesem stoi po prostu fakt, że ja jestem takim przeciętnym słuchaczem. W dobrym znaczeniu tego słowa. Zauważyłem, że kiedy podczas tworzenia coś mnie wzrusza, to zapewne wzruszy również dużą liczbę innych osób. Dlatego będąc w studio, czekam na momenty, kiedy pojawiają się we mnie takie emocje. Wtedy wiem, że idę w dobrym kierunku.
Twoją drugą pasją obok muzyki jest też motoryzacja.
Tak! Generalnie można powiedzieć, że jestem minimalistą, ponieważ nie wydaję dużych pieniędzy na rzeczy materialne. Oczywiście poza sprzętem muzycznym. Na co dzień chodzę w trzech parach spodni i czterech T-shirtach. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest właśnie motoryzacja. Jak tylko zrobiłem prawo jazdy, to wiedziałem, że nie będę oszczędzał na kupnie samochodu.
To, w połączeniu z talentem muzycznym, uczyniło cię idealnym kandydatem do projektu, który stworzyłeś we współpracy z Mercedes-Benz. Jak zrodził się pomysł na skomponowanie utworu „Tribute to the Star”?
Projekt zrodził się z rzeczywistej potrzeby. Nowy Mercedes klasy E jest wyposażony w system Dolby Atmos, więc konieczne było stworzenie utworu, który pokazałby niesamowite możliwości tego formatu. Tu wkroczyłem ja i okazało się, że świetnie z Mercedesem do siebie pasujemy. Zawsze działałem na styku technologii i sztuki. Jestem przedstawicielem pierwszego pokolenia, które do tworzenia muzyki używa wyłącznie komputera. Jednocześnie zawsze mocno kręciło mnie klasyczne instrumentarium i analogowe środowisko tworzenia muzyki. To połączenie elektroniki z klasycznym światem rodem z filharmonii to mój znak szczególny. Dlatego bardzo ucieszyła mnie propozycja Mercedesa, bo to marka, która ma w sobie piękną wieloletnią tradycję, a z drugiej strony jest bardzo zorientowana na nowe technologie. To połączenie klasycznej elegancji ze współczesnością.
Czym, poza historią Mercedesa, inspirowałeś się, tworząc ten utwór?
„Tribute to the Star” to właśnie kombinacja tradycji i technologii. Mamy zatem szybkie tempo i dobrze słyszalną elektronikę, ale również całą żywą instrumentację – sekcję smyczkową oraz sekcję instrumentów dętych. To jeśli chodzi o formę i brzmienie, ale na koniec zawsze liczą się emocje. Szukałem przestrzeni pomiędzy wzruszeniem, a radością. Ciężko nazwać tę strefę emocjonalną — jest ona inspirująca, ale również nieco melancholijna. Chciałem zebrać w tych emocjach piękno chwili. I mam wrażenie, że mi się to udało.
Do sieci trafiła niedawno specjalna wersja utworu, wykorzystująca możliwości innowacyjnego formatu Dolby Atmos, ale wcześniej goście polskiej premiery Klasy E mogli go usłyszeć na żywo, w wersji koncertowej z udziałem orkiestry. Dolby Atmos przybliży te koncertowe wrażenia?
Docelowo Dolby Atmos daje taką możliwość, aby usłyszeć znacznie więcej niż w przypadku stereo. To, jak muzyka i technologia wspólnie się rozwijają, jest niesamowite. Jednocześnie wiele osób, słuchając muzyki ze smartfona czy laptopa, niestety tego nie doświadczy. Żywe jest we mnie wspomnienie moich uroczych wujków, którzy rywalizowali ze sobą w tym, kto będzie miał większy telewizor i lepszy system audio. Mam wrażenie, że dzisiaj już mało kto się tym tak naprawdę interesuje. Także w miarę rozwoju technologii mamy coraz więcej możliwości, ale korzystamy z nich coraz rzadziej. Chyba samochód jest takim ostatnim bastionem, gdzie na co dzień możemy posłuchać muzyki w naprawdę dobrej jakości.
Twoja historia pokazuje, że prawdziwa pasja zawsze się broni. Co byś poradził młodym, którzy dzisiaj, tak jak ty kiedyś, pasjonują się muzyką?
Często o tym myślę, bo faktycznie zaczynałem swoją przygodę z muzyką jako kompletnie nierokujący zawodnik. Chyba mało kto postawiłby na to, że uda mi się zostać profesjonalnym twórcą muzyki na tylu poziomach. Od zawsze byłem wyrzutkiem w tym środowisku. Dlatego to, co dziś staram się przekazać, to żeby nie dać się zniechęcić. Jeśli czujemy, że to, co robimy, sprawia nam radość, to zwyczajnie dajmy temu szansę. Obecnie wszystko coraz szybciej się rozwija i coś, co teraz wydaje nam się głupotą, w przyszłości może stać się nowym gatunkiem. Patrzmy czujnie w przyszłość, bo część rzeczy szybko się kończy, ale inne równie szybko będą się dopiero zaczynać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.