Znaleziono 0 artykułów
07.08.2024

O herstorii ukrytej w butach opowiada nam kolekcjonerka Hanna Szudzińska

07.08.2024
(Fot. Fine Art Photographic Library/CORBIS/Corbis via Getty Images)

Żaden inny element damskiego stroju nie miał tak ścisłego związku z pozycją kobiet w społeczeństwie – mówi Hanna Szudzińska, kolekcjonerka historycznych akcesoriów mody damskiej. W jej zbiorach znajduje się obecnie parę tysięcy dawnych torebek, wachlarzy i butów, a za każdym obiektem kryje się historia. O swoim zawodzie, o tym, jakie wnioski można wysnuć z pary butów, i o pierwszej w Polsce wystawie poświęconej obuwiu opowiada Piotrowi Kordubie.

Co stare buty mogą nam powiedzieć o świecie sprzed 200 czy 100 lat?

Mogą nam powiedzieć bardzo wiele. Na przykład niosą wiedzę o nierównościach społecznych, dużo większych niż te dzisiaj. Niewiele było kobiet, które w ogóle miały jakąkolwiek parę butów. To był element garderoby wyłącznie tych zamożniejszych. Jeszcze w Polsce lat 30. XX wieku nie było niczym zaskakującym, że chłopki chodziły boso. Miały oczywiście sposoby na ochronę stóp w okresach zimowych, ale nie były to wcale tradycyjnie rozumiane buty, tylko formy łapci czy chodaków. Buty były więc rarytasem, a prawie nikt nie posiadał kilkudziesięciu ich par.

Ten rarytas pojawiał się jednak w wersji mniej lub bardziej luksusowej. Ciebie interesują przede wszystkim te ostatnie?

Buty naprawdę de luxe wyróżniały się dekoracją. Nawet najprostsze baletki mogły zostać ozdobione szalonym detalem: srebrną klamrą, ręcznie wykonanym haftem złotymi nićmi, srebrnymi bajorkami. Ekskluzywność autorstwa pojawiła się w XIX wieku, chociaż nie należy zapominać o XVII- czy XVIII-wiecznych szewcach gwiazdach, jak choćby Nicholas Lestage, który był autorem obcasów dla Króla Słońce i jego następcy Ludwika XV, zwanych do dziś obcasami ludwikowskimi. Jednak dopiero w wieku XIX pojawiły się przyklejone do wyściółki papierowe etykiety. Zaczęto szczególnie cenić niektóre paryskie czy londyńskie wytwórnie, takie jak Gundry & Sons, która dostarczała swoje obuwie na dwór królowej Wiktorii i królowej Aleksandry, francuski Melnotte czy nieco później – w drugiej połowie XIX wiekuFrançois Pinet.

(Fot. Archiwum własne)

Czy dawne obuwie może nam coś powiedzieć o poruszaniu się? Na przykład o tym, jaki dystans mogła przejść elegantka z początku XIX stulecia?

Na początku XIX wieku kobiety ze sfer uprzywilejowanych niewiele się poruszały. Nie miały takiej potrzeby, bo ich funkcja społeczna była ograniczona. Zarazem jednak forma ich butów znacząco zmieniła się od XVIII wieku. Przede wszystkim zanikł obcas: buty z początku XIX wieku były całkowicie płaskie. Wykonywano je z tkanin bardzo delikatnych, jak jedwabie, mory, koźlęca skóra, które nie chroniły przed warunkami zewnętrznymi. To były buty nadające się do wnętrz, do tego, by przejść od progu do powozu. Na tym kończyło się używanie butów. Warto też wspomnieć, że były bardzo niewielkich rozmiarów, ich wnętrze ma zazwyczaj 20-23 cm długości. Odpowiadają więc dzisiejszej numeracji 35-36, przy czym są tak wąskie, że i tak nikt obecnie nie byłby w stanie ich założyć. Numeracja bliska współczesnej to dopiero lata 20. i 30. XX wieku.

A kiedy obcas ponownie wraca i rośnie?

Obcas znów się podwyższa w drugiej połowie XIX wieku, co zarazem czyni postać kobiety wyższą. Zmieniają się też materiały, z których wykonuje się obuwie – stają się mocniejsze. Skóry koźlęce zmieniają się na skóry licowe, pojawia się obuwie zimowe. To czas, kiedy zaczyna się wytwarzać ocieplane kozaczki z futrem.

(Fot. materiały prasowe)

Ile dawna elegantka powinna mieć butów?

Wszystko zależało od jej finansowych możliwości. Weźmy dla przykładu żyjącą na początku XIX wieku ziemiankę ze środkowej Europy, która na ogół miała kilka obowiązkowych kompletów. Składało się na nie obuwie letnie, i to w dwóch wersjach kolorystycznych: jasne i ciemne, uniwersalnie pasujące do garderoby. Poza tym obuwie zimowe: znów jasne i ciemne. Ponadto buty wieczorowe – choćby jedna para. Ochraniacze na buty oraz buty do ślubu. A więc około siedmiu par.

Buty żyły dłużej niż jeden sezon?

Oczywiście, głównie dlatego, że podobnie jak wszystkie inne ręcznie wykonywane elementy garderoby były kosztowne. Oddawano je więc do naprawy. Rejestry z londyńskich sądów z końca XVIII wieku wymieniają sprawę niejakiej panny Smith: mówią o skazaniu jej na karę śmierci, ponieważ ukradła trzewiki ze sklepu. W XIX wieku kary były mniej ostateczne, ale nadal oznaczały wielomiesięczne więzienie. To sporo mówi o wartości obuwia i jego pozycji w kulturze materialnej.

Obuwie podlegało także swoistemu upcyklingowi. Mam w swojej kolekcji pantofle z początku XIX wieku z doklejonym w latach 40. obcasem, a także parę butów z lat 30. XX wieku, w których dekoracji wykorzystano hafty z luksusowego obuwia z połowy XIX wieku.

(Fot. Archiwum własne)

Ile kosztowała para butów wobec innych towarów?

Źródeł jest dość wiele, ale według danych niemieckich z 1863 roku para butów kosztowała 2 talary i 18 groszy srebrnych, przy czym pensja dzienna szwaczki wynosiła 15 groszy srebrnych. Jeden talar to 30 groszy, szwaczka musiała więc pracować ponad pięć dni na jedną parę butów. Nie wiemy, o jakie buty chodzi, ale możemy podejrzewać, że raczej o takie bez wyszukanej dekoracji, wytworzone przez lokalnego, nieznanego szewca. Podobnie jednak jak dzisiaj, nie można mówić o jednej, ujednoliconej cenie butów, bo ta zależała w dużej mierze od wytwórcy oraz materiałów i techniki ich wykonania.

Ile butów liczy twoja kolekcja?

Butów mam około 100 par pochodzących z okresu od końca XVIII wieku do lat 40. XX wieku. Do tego akcesoria: pudełka, srebrne łyżki czy haczyki do zapinania guziczków przy trzewikach.

(Fot. Archiwum własne)

Czy to jest zbiór o profilu encyklopedycznym, czy raczej zbiór „upolowanych” unikatów?

Zdawać by się mogło, że ta kolekcja pokazuje jakiś rozwój, linearność. Kupuję jednak takie egzemplarze, które po prostu mi się podobają. Może to brzmi nieco egoistycznie, ale w rzeczywistości chodzi nie tyle o subiektywny wybór, ile o jakość obuwia i stan zachowania. Ten ostatni jest w przypadku obuwia szczególnie istotny, bo nawet bardzo pieczołowite zabiegi nie doprowadzą zniszczonego buta do pierwotnego stanu. Poza tym kupuję wyłącznie buty w parze, bo szczęścia chodzą parami. Nie kuszą mnie pojedyncze buty Kopciuszka. Jestem także historyczką sztuki. Chociaż sama nazywam się kolekcjonerką emocjonalną i mawiam, że dokonuję kompulsywnych zakupów, to przecież nie mogę odłożyć na bok wykształcenia i doświadczenia, które także kierują moimi wyborami.

Kolekcjonerka to zawód?

Rzeczywiście, gdy ktoś mnie pyta, czym się zajmuję, odpowiadam, że jestem kolekcjonerką. Poświęcam mojej kolekcji wiele godzin. To nie tylko polowanie na okazje, które oczywiście w życiu kolekcjonera się zdarzają, lecz także żmudne poszukiwania – tysiące przebytych kilometrów, dziesiątki godzin spędzonych na negocjacjach, setki wymienionych maili, ale także dworce, lotniska i kolejki na poczcie. Nabycie obiektu to na ogół dopiero początek pracy i wspólnego życia z nim. Każdy przedmiot jest katalogowany, opatrywany zdjęciami, opisywany, potem pakowany w papiery bezkwasowe i pudła. Niejednokrotnie mam przeświadczenie, że przedłużam życie przedmiotom, które zbieram.

(Fot. Archiwum własne)

Który z tych momentów jest dla kolekcjonera najbardziej emocjonujący?

Pewnie ten, kiedy odkrywam, że ja o tym obiekcie wiem więcej niż sprzedający, i tu wcale nie chodzi o sprawy finansowe. Poza tym miłe jest to napięcie, kiedy wiesz, że buty jadą z drugiego końca świata, a widzisz je już na cle! Przez kilka pierwszych dni stoją obok mnie. Odwlekam w czasie złożenie ich w bezkwasowym kartoniku. Mnie chyba można wybaczyć, że trzymam buty na stole, że jem z nimi śniadanie. A potem trafiają do ciemności, bo tylko w tych kartonach, z dala od światła, mają szansę przeżyć. Później wyciągam je z nich tylko w celach prewencyjnych, gdy sprawdzam, czy wszystko z nimi w porządku. Robię to najwyżej raz w roku.

Co masz jeszcze w swojej kolekcji i ile liczy ona pozycji?

Zaczęłam kolekcjonować 20 lat temu i od tego czasu kolekcja urosła do kilku tysięcy obiektów. Torebek mam około 2500, wachlarzy pewnie 500, butów ponad 100 par. Te dwie dekady temu to był doskonały czas kolekcjonerski. Rynek był nasycony przedmiotami, a ja, nawet jako studentka, mogłam sobie pozwolić na takie zakupy.

Pamiętam moją pierwszą torebkę – w stylu art déco, dość skromną w formie, ale wykonaną z krokodylowej skóry, której wcale nie kupiłam w celach kolekcjonerskich, tylko użytkowych. To jedyny obiekt z mojej kolekcji, którego kiedykolwiek użyłam. Poszłam z nią na ślub. Nie byłam jednak wówczas świadoma, że to początek kolekcji, która po 20 latach osiągnie imponujące rozmiary i znaczenie. Zasadniczo nie noszę ani też nie przymierzam przedmiotów z kolekcji, bo chcę je chronić.

Buty to jest jednak największe wyzwanie. Są rzadkie, niezwykle trudno dostać je w dobrej formie. Prościej byłoby kolekcjonować tylko obuwie z lat 30. XX wieku, bo tego jest więcej, ale to dla mnie za banalne. Dobra para butów z początku XIX wieku to jest marzenie!

(Fot. Archiwum własne)

Czym jest dla kolekcjonera pokazanie kolekcji publiczności?

Zawsze byłam zdania, że kolekcjonowanie jest zajęciem o charakterze introwertycznym, które kultywuje się w samotności. Jednakże od jakiegoś czasu wierzę, że istotnym aspektem odpowiedzialności za zgromadzony zbiór jest dzielenie go z innymi. Wielkim impulsem dla premierowego pokazania mojej kolekcji butów na wystawie „Na obcasie i bez. 150 lat historii i rozwoju obuwia damskiego” jest fakt, że takiej wystawy, wystawy butów, na której nie są one jedynie elementem towarzyszącym, lecz stanowią główny i jedyny obiekt, w Polsce jeszcze nie było. Mam na myśli fakt pokazania butów w kontekście historii rzemiosła, ale także spojrzenie na nie jako akcesorium towarzyszące wielkim przemianom społecznym i stanowiące w ujęciu herstorystycznym niejako ich symbol. Żadne bowiem z akcesoriów czy elementów damskiego stroju nie miało tak ścisłego związku z pozycją (dosłownie) kobiet w społeczeństwie.

Prawie wszystkie buty z mojej kolekcji, a także akcesoria związane zarówno z nimi, jak i z damską stopą można obejrzeć na wspomnianej wystawie w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie – jestem jej współkuratorką i autorką aranżacji bazującej na filmie Pedro Almodóvara „Wysokie obcasy”. Zapraszam do jej obejrzenia ze względu na to, że jestem w każdej prezentowanej tam parze zakochana, lecz również ze względu na niecodzienne jej zaaranżowanie zdecydowanie kontrastujące z klasycznymi wyobrażeniami i przyzwyczajeniami. Mam nadzieję, że dzięki temu wystawa pozwoli wejść nie tylko w moje buty – buty kolekcjonerki, lecz także w buty wszystkich tych kobiet, które w nich chodziły.

„Na obcasie i bez. 150 lat historii i rozwoju obuwia damskiego”
Muzeum Okręgowe w Rzeszowie, 12.07.2024-31.12.2024
Kuratorki: Beata Kuman, Hanna Szudzińska

Piotr Korduba
Komentarze (1)

Gość08.08.2024, 08:36
Super ❤️
  1. Moda
  2. Historia
  3. O herstorii ukrytej w butach opowiada nam kolekcjonerka Hanna Szudzińska
Proszę czekać..
Zamknij