Porzuciliśmy szarość, bezformie i opresję, dostaliśmy barwy, bezczelność stylów i wolność. Wreszcie można było mieć rzeczy w zapasie i bez umiaru, nie zastanawiając się przez moment, na co komu gust. Czasy się zmieniły i powariowały.
Na początku był kolor
Zamykam oczy i widzę kolor. Krzykliwe paciorki bransoletek na gumce kupowanych na odpuście, tęczowe lizaki w folii, wielkie jak głowa, różowe pańskie skórki, wiatraczki furkoczące na patyku. Pierwsze balony z helem na wstążce, którą rodzice na próżno obwiązywali nam nadgarstki, bo wstążki i tak zsuwały się z cienkich przegubów, a balony ulatywały w niebo i już nie można ich było złapać, i ryk rozlegał się straszliwy, jakbyśmy trzewia chcieli wyrzucić przez gardła. W przedszkolu rozkwitały pierwsze transakcje handlowe: wyceny i negocjacje kolorowych karteczek z notatników, konkurencja kolekcji. Ból u lekarza łagodzony tęczowymi kucykami Pony, w przeliczniku jeden kucyk za każdego zęba wyrwanego u dentysty. Przyjaźnie zawiązywane na gruncie wymiany: historyjki z gum Turbo w zamian za naklejki z batoników Kuku Ruku, koraliki za pierścionki, odblaskowe sprężyny skaczące po schodach za neonowe jo-jo.
Na początku była materia
I wszędzie, gdzie tylko: bazary i towary. Rozwalone na chodnikach kożuchy rzeczy przeróżnych, fikuśnych i prowizorycznych, kobierce marzeń z dalekich krajów, jaja obok kabli, banany na dywanach, kapy z palmami i koce z tygrysem. Porcelany na ceracie, dzbanki z szemranego srebra, garnki w kartonowych pudłach, wieże z plastikowych misek. Pod Pałacem Kultury szczerzyły się obdrapane szczęki, w których drogą kupna można było nabyć buty klejone i winylowe, skrzypiące a szykowne, lajkry czarne i tęczowe, tureckie swetry z akrylu w obłąkane wzory. I to wszystko przymierzało się za zasłoną, w ciasnym kącie podwiewanym wiatrem, mając pod stopami przemoczony karton rzucony na błoto. A jak przymierzyła, to dalejże brać, kiwał się łeb sprzedawczyni. Strasznie sfrajerzymy, nie kupując obmierzłego łacha, niezbędnego nam!
Na początku był chaos
Jest wszystko i szybko. Pędzą stada ludzkie za zyskiem i promocją, pędzą chmary przez Stadion Dziesięciolecia, przez alejki, po wielkim okręgu korony, Polacy z Wietnamczykami, Ruscy z Gruzinami, wszyscy robią interesy odziani w skóry i skaje. W jednej chwili jest biznes, płyty kompaktowe rozłożone na kocu, a w drugiej chwili facet zwija wszystko, przylukawszy psa i w nogi. Są rękoczyny, mordobicia i kompromisy oparte na podstawowym argumencie spluwy. Jest koks, są miękkie dragi, twarde dragi i łomot automatów do gry. Przez warszawskie mieszkanie mojego ojca pielgrzymują ekipy Rosjan i Ukraińców, dźwigając wypchane, plastikowe worki z lepiej nie wiedzieć czym, a ojciec jeździ mercedesem i raz ma dużo pieniędzy, a raz jest bankrutem, raz woła: „Dość biednie żyć!”, a raz nie mówi nic, zupełnie nic.
Na początku był szyk
Na ulicach pląsa moda, bardziej turecka niż włoska i bardziej chińska niż francuska, ortaliony, w których sam Pan Bóg po domu chodzi, tafty i poliestry, jak również biżuteria zdobna ze szlachetnego aluminium. Kiedyś ludzie myśleli, że luksus to jedwabny szal i złoty pierścionek, a teraz luksus zrobił się tani i przystępny, pozłacany i pstrokaty. Nowe piękno wdziera się do mieszkań pod postacią sztychu egipskiego, bordowej zasłony z połyskiem, porcelanowych figurek, gipsowych zdobień antycznych. Zbytek niedrogi, a efektowny. Pierwszym symbolem postępu w domu są nowe łazienki, z kafelków białych z marmurkiem albo różowych z mazajami, i koniecznie pod stopami mata puchata, futro z mikrofibry. Puste opakowania po kosmetykach wyrzuca się z ociąganiem, na półkach łazienek mile widziany jest sztuczny tłok.
Na początku byli kosmici
Czytało się „Nieznany Świat”, a tam: spiski aniołów, skażenia pyłem kosmicznym, samospalenia, że po całej babie została tylko jedna noga w laczku, i zaszyfrowany przekaz od demonów na ceracie. W „Nieznanym Świecie” natychmiast połapali się, że kosmici wszczepiają Kowalskim implanty pod klatką schodową, w wyniku czego biedny Kowalski popija, rozwalają mu się klapki i łysieje. Gdyby nie kosmici, to wszystko jakoś by się jeszcze układało. Ale niestety w owych czasach penetruje nas ponad siedemdziesiąt cywilizacji cudzoziemskich, przez co rzeczywistość nie styka, światy astralne napierają na siebie płytami tektonicznymi, a ludzie są agresywni, niecierpliwi i kłócą się w kolejkach.
* Cały tekst Małgorzaty Rejmer o latach 90. przeczytacie w listopadowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży i online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.