Z migrantką Olgą Khabibuliną z Centrum Edukacji Obywatelskiej rozmawiamy o wyzwaniach, przed którymi stanęła, gdy pięć lat temu przyjechała z Białorusi do Polski.
Polska, jak się okazuje, była mi pisana, choć musiało minąć trochę czasu, żebym się o tym przekonała. W szkole podstawowej i w gimnazjum w Mińsku, skąd pochodzę, jako drugi język obcy, poza angielskim, można było wybrać polski lub francuski. Zdecydowałam się na ten drugi.
Wiele osób po studiach robi sobie rok przerwy, ja taki gap year urządziłam sobie po trzydziestce, po studiach i kilku latach pracy zawodowej. Wtedy postanowiłam, że przyjadę do Polski. Chciałam mieć dyplom europejskiej uczelni, bo białoruski nie wszędzie jest uznawany. Wahałam się między Wilnem a Warszawą. Byłam świadoma, że w Polsce bez polskiego sobie nie poradzę.
Białoruski jest podobny do polskiego w dwóch najważniejszych aspektach dla uczących się języka obcego: w wymowie i słownictwie. To, co dla wielu obcokrajowców stanowi spory problem w polskim – „dż”, „sz”, „cz” – dla mnie nie było trudne, w białoruskim są podobne dźwięki. Do tego wiele jest podobnych słów, np. „twarz”, choć po białorusku ma rodzaj męski i z rodzajami do tej pory nie zawsze sobie radzę. Ale kiedy poszłam na studia – Studium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim – wszystko rozumiałam. Mimo to było też sporo wyzwań.
Polskie wyzwania
Wyzwaniem przez pierwsze dwa, trzy lata okazał się język. Mieszkałam w akademiku ze studentami międzynarodowymi. Porozumiewaliśmy się głównie po angielsku, rosyjsku, białorusku i ukraińsku. Polskie frazy i terminy, przyswojone na studiach, często nie sprawdzały się w codziennym życiu. Bo jak często dyskutuje się o zimnej wojnie? Na pewno nie podczas zwykłej rozmowy czy wizyty u kosmetyczki.
Druga kwestia też w pewien sposób była związana z językiem. – O, słyszę trochę akcent, skąd pani jest? Z Białorusi? Nie powiedziałabym! – słyszałam nagminnie. Czułam się wykluczona na dwóch poziomach: ktoś wyklucza moich rodaków, bo mają akcent, i od razu identyfikuje mnie jako obcą, skoro mam akcent.
Nie ma co ukrywać, w Polsce jest nad czym pracować. Na przykład jest też kwestia prawa do aborcji, a raczej jego braku. To coś, co Polacy muszą pokonać, żeby pójść krok dalej w kwestii wartości europejskich.
Były też oczywiście pozytywne zaskoczenia. Kuchnia jest dla mnie praktyką kulturową. Bardzo się cieszę, że praktycznie wszystko, co znam z Białorusi, mam też tutaj, choćby kiszonki.
Wreszcie wolność
I w Polsce, i w Białorusi pracowałam w organizacjach pozarządowych. Zaczęłam w wieku 19 lat w Białoruskim Czerwonym Krzyżu od bardzo podstawowych zadań, np. segregowałam przekazane ubrania dla różnych grup narażonych na wykluczenie. Atutem też był mój angielski, więc tłumaczyłam różne dokumenty, ale to nie było coś, co sprawiało mi dużą radość.
Teraz w Centrum Edukacji Obywatelskiej koordynuję projekt związany z migracjami. Współpracujemy z nauczycielkami i nauczycielami w całej Polsce. Pokazujemy, jak kształtować postawy młodzieży, opowiadać w szkole o migracjach. Przygotowujemy materiały edukacyjne, scenariusze lekcji, organizujemy webinaria. Czymś takim zajmowałam się również w Białorusi. Tam, ze względu na przeszkody ideologiczne, odbywało się to na mniejszą skalę. Potrzebny był odważny nauczyciel, który nie bał się promowania krytycznego myślenia, postaw tolerancji i otwartości. Pamiętam, jak raz w Polsce nawet zapytałam szefową, czy te lekcje muszę gdzieś uzgadniać, otrzymywać zgody, dostawać pieczątki. Nie musiałam. Zrozumiałam, że w tym jest wolność. I że tak też mogłoby być w Białorusi.
Migracje: Za statystykami stoją ludzie
Dlaczego rozmawiamy o migracjach? Tylko w XXI wieku przybyło ok. 100 mln nowych migrantów. W 2019 roku liczba migrantów rozumianych jako osoby, które żyją poza krajem urodzenia, wynosiła 272 mln. Uchodźstwo i migracje to jedne z największych wyzwań współczesnego świata, ale też część naszej codzienności.
Staramy się pokazać, jak ważna jest kultura włączająca, czyli stworzenie przestrzeni osobom z doświadczeniem migracji, by o swoich historiach mogły opowiadać samodzielnie. Nie mówimy „wszyscy migranci”. Kluczowe jest pokazywanie historii osobistych, które poprzez narrację jednej osoby otwierają cały wachlarz różnych przyczyn czy motywacji do migracji.
Ważna w mówieniu o migracjach jest bezstronność. Nie mówimy, że migracja to dobre zjawisko, bo to wywołuje pewien sprzeciw społeczny, ale równocześnie nie uważamy, że migracja to coś złego. Chodzi o neutralny przekaz. Nie negujemy twardych danych, ale przypominamy, że za liczbami stoją ludzie.
Trzecia kwestia to stworzenie przestrzeni bezpiecznej do rozmowy. Żeby wybrzmiewały różne poglądy, żeby młodzież nie bała się mówić o swoich obawach albo obawach swoich rodziców, którymi nasiąknęli. Pokazujemy, że świat nie jest czarno-biały.
Teraz, w związku z wojną w Ukrainie, reagujemy na aktualne potrzeby nauczycieli, którzy zwracają się do nas po wsparcie w pracy z emocjami młodzieży. Ona przecież czyta o tym, co się dzieje. Trzeba zadbać o potrzeby emocjonalne młodych ludzi, rozmawiać z nimi, nie udawać, że nie ma tematu. Pojawia się też kwestia, co robić, kiedy w jednej klasie są uczniowie z Ukrainy, Rosji i Białorusi. Najlepiej skupiać się na podobieństwach, a nie różnicach. W jednym z najskuteczniejszych ćwiczeń pokazujemy, że uchodźcy z Ukrainy, ich rówieśnicy, mają takie same marzenia, jak oni.
Artykuł powstał w ramach kampanii „Ponad granicami. Rozmawiajmy o migracjach”, która jest częścią projektu „I am European: Historie i fakty o migracjach na XXI wiek”, finansowanego przez Unię Europejską. Realizuje ją Centrum Edukacji Obywatelskiej – największa działająca w sektorze edukacji organizacja pozarządowa w Polsce.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.