Znaleziono 0 artykułów
20.11.2018

Podróż pod prąd

20.11.2018
Julia Kijowska w filmie „Via Carpatia” (Fot. Z. Kernbach)

Para warszawskich sytych mieszczan, zmuszona przez nieoczekiwane okoliczności, zamiast na wyczekane wakacje wyrusza w sam środek uchodźczej katastrofy. Tak zaczyna się pełnometrażowy debiut Klary Kochańskiej i Kaspra Bajona „Via Carpatia”. Skromny film na ważny temat nie daje łatwych odpowiedzi. Rozmawiamy z odtwórczynią jednej z głównych ról Julią Kijowską, która sprawdziła się także jako współscenarzystka filmu.

Po znakomitej kreacji w „Ninie” w reżyserii Olgi Chajdas w kinach oglądać będzie można kolejną osadzoną we współczesnych polskich realiach rolę Julii Kijowskiej. „Via Carpatia” rozgrywa się na komunikacyjnym szlaku pod tytułową nazwą, łączącym względnie bezpieczną północ Europy z targanym niepokojami południem. To opowieść o uchodźcach właściwie bez uchodźców, za to z perspektywy mieszkańców eleganckiego apartamentowca, Julii i Piotra (Julia Kijowska i Piotr Borowski). Planują wakacje, ale wszystko zmienia wizyta matki chłopaka (Dorota Pomykała), która prosi syna o sprowadzenie do Polski nieobecnego w jego życiu od lat ojca, Syryjczyka, zamkniętego w obozie dla uchodźców na granicy Grecji i Macedonii. Jest rok 2016, a to, co słychać w tle jako medialny szum - wojna domowa eskalująca w Syrii, masowe wędrówki ludów uciekających przed przemocą i biedą - staje się nagle osobistym problemem bohaterów.

„Via Carpatia” to pierwszy film, pod którym jesteś podpisana jako współscenarzystka. Podobnie zresztą jak twój mąż, a zarazem filmowy partner, Piotr Borowski. Czy to znaczy, że ten film miał dla was szczególne znaczenie?

Nie pierwszy raz angażuję się w projekt już na etapie udoskonalania scenariusza. Twórcy, którzy decydują się ze mną pracować, nierzadko chcą z tego mojego zaangażowania skorzystać. Jednak sposób, w jaki pracowaliśmy nad „Via Carpatią”, był czymś zupełnie wyjątkowym, a pomysł urodził się z jakiejś atawistycznej potrzeby zrobienia filmu. Z reżyserką Klarą Kochańską i autorką zdjęć Zuzą Kernbach poznałyśmy się na planie dyplomu Klary „Lokatorki”. Spodobało mi się, że spotykam dziewczyny w podobnym wieku, podobnie patrzące na świat. To było dla mnie nowe. Bardzo chciałyśmy razem zrobić coś jeszcze, ale nie dostałyśmy finansowania na pełnometrażowy film. Kasper Bajon podsunął nam nieco hipisowski pomysł, a my zdecydowałyśmy się zaryzykować. Zainwestować w to własny czas, środki i podążyć ścieżką poza bezpiecznym, utartym szlakiem. Dołączyli do nas nasi życiowi partnerzy. Ten projekt „rodziliśmy” wspólnie, etapami. Najpierw wyjechaliśmy na krótką wycieczkę za miasto. Sprawdzaliśmy, czy i na ile udałoby nam się opowiedzieć wymyśloną historię metodą improwizowaną i dokumentalną. Ten film nie powstał na bazie gotowego scenariusza. Dokonaliśmy tylko podstawowych dramaturgicznych i estetycznych założeń, a potem ruszyliśmy na Via Carpatię.

Piotr Borowski i Julia Kijowska w filmie „Via Carpatia” (Fot. Z. Kernbach)

Sporo w tym filmie podglądania waszej prywatności. Wcielając się w parę bohaterów, pozostawiliście sobie nawet swoje imiona. Chcieliście zatrzeć granicę między filmem a realnym życiem?

Kamera bezwzględnie wychwytuje fałsz. Wydawało nam się, że powinniśmy jak najmniej manipulować relacją naszych bohaterów, bo mamy do zaoferowania wiarygodność, którą kamera odczyta. Skoro z Piotrem NAPRAWDĘ łączy nas długotrwała, głęboka relacja, NAPRAWDĘ ruszamy w podróż z północy na południe i NAPRAWDĘ mamy motywację, która do pewnego stopnia pokrywa się z motywacją naszych bohaterów, to nie musimy podkręcać dramaturgii, żeby ostateczny wynik był szczery i ciekawy. Sama fabuła jest fikcyjna, natomiast składowe są prawdziwe. Zdecydowaliśmy się nie zmieniać swoich imion, żeby zachować wiarygodność też wobec samych siebie. To był nasz eksperyment. Bardzo ciekawe zawodowo doświadczenie. Ale nie wszystkie nasze założenia się sprawdziły. Nasza ośmiodniowa podróż na granicę Macedonii była wyjściowym i głównym materiałem. Potem dokręciliśmy drugą część filmu.

To była także nietypowa praca dla operatorów – Zuzanny i Juliana Kernbachów…

W dwa tygodnie przejechaliśmy kawał Europy. W jednym samochodzie byliśmy w sześć osób, trzy małżeństwa. Jadąc na granicę grecko-macedońską, nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Film powstawał na bazie materiału zbudowanego z naszych przemyśleń i intuicji spisanych przez Kaspra. Tego, co zastaliśmy na miejscu nie mogliśmy zaplanować, więc chcieliśmy z tych zaskoczeń korzystać. Improwizowaliśmy na założone tematy. Codziennie wieczorem dzieliliśmy się przemyśleniami, żeby zaplanować następny dzień i przypilnować konstrukcji, która pozwalała nam nie zgubić się w całej opowieści.

Powstało minimalistyczne kino drogi oparte na eksperymencie.

Słowo „eksperyment” trochę mnie niepokoi, bo tu nie chodziło o żadną psychodramę, ani terapię grupową. Od początku podchodziliśmy do tego jak profesjonaliści. To nie była eksperymentalna zabawa w kino. Projekt był niedofinansowany, ale my mieliśmy swoje określone kompetencje i umiejętności, chcieliśmy z nich korzystać.

A temat?

To był moment wielkiego kryzysu migracyjnego. Trwa on zresztą do tej pory, ale to wtedy po raz pierwszy media otwierały nam oczy na to, co się dzieje. Pijąc kawę na warszawskiej Saskiej Kępie w swoim własnym, dobrym towarzystwie, czuliśmy się bezradni wobec tego, co dzieje się kawałek dalej w Europie. Jak duża, a zarazem jak mała, odległość dzieli nas od tych ludzi. Co powinniśmy zrobić? Co jako ludzie, a co jako twórcy? Czy mamy udawać, że tego dramatu nie ma, czy rozmawiać o nim? A jeśli o tym rozmawiamy, czy to wystarczy? Pojawiały się wszystkie te dylematy, które spadają na nas, żyjących wygodnie w swoich bańkach. Jest niewielu śmiałków, którzy potrafią ze swojej bańki wyjść i przedłożyć troskę wobec innych nad dbałość o własny komfort i najbliższe otoczenie. Całą szóstką wiedzieliśmy, że nie stać nas na to, by spakować dobytek i oddać go potrzebującym. Albo pojechać na południe, zakasać rękawy i podjąć wolontariat w jakimś obozie dla uchodźców. Czuliśmy się bezradni, a jednocześnie na różne sposoby uwikłani w tę historię. Nasza reakcja miała być uczciwa. Chcieliśmy sięgnąć po to, co nam bliskie. A tym czymś był film, język kina. Każdego z nas temat obcości, uchodźców, pogłębiających się społecznych podziałów, dotykał w inny sposób. Mnie i Piotra szczególnie osobiście, ale nie chcę o tym opowiadać, jedyną osobą, która mogłaby to zrobić, jest Piotr.

Julia Kijowska w filmie „Via Carpatia” (Fot. Z. Kernbach)

To może ja powiem. Ojciec Piotra Borowskiego jest Irakijczykiem, a Piotr jest Polakiem noszącym w sobie cząstkę innej kultury. Nawet typ urody go wyróżnia w naszej słowiańskiej ojczyźnie.

No tak. Piotr, a zarazem grany przez niego bohater, mają nieco bardziej niż zwykle skomplikowaną historię rodzinną. Bohater Piotr łączy w sobie element swojskości i obcości.

Kim jest Abdulla Mostafa, „z którym nie udało się spotkać”. To jemu dedykujecie film.

To ojciec Piotra. Przez jego rodzinne doświadczenia ta podróż nabrała dla nas wszystkich innego wymiaru. Nie była po prostu hipsterskim kaprysem, przygodą, czy fałszywym poczuciem misji, ale doświadczeniem Piotra, w którym uczestniczyliśmy. Ten proces dział się, w dużej mierze pomiędzy słowami i zdarzeniami, ale myślę, że stał się siłą tego filmu. Zdecydowaliśmy wszyscy, razem z Piotrem, żeby film zadedykować jego ojcu. Sam Piotr prawdopodobnie nigdy już się z nim nie zobaczy. Był on dla nas ważnym punktem odniesienia.

„Via Carpatia” (Fot. Z. Kernbach)

Naprawdę jesteśmy takimi egoistami jak bohaterowie filmu?

Myślę, że jesteśmy i wcale nie wiem, czy to źle. Nie śmiem tego oceniać. Zwykle wszyscy jesteśmy skoncentrowani głównie na swoim życiu i za nie bierzemy odpowiedzialność. Bywamy też ludźmi tak po „zwierzęcemu”. Jeśli jest nam dobrze, to będziemy się tego trzymać pazurami, żeby nie spaść na ewolucyjnej drabinie w otchłań, z której nie ma łatwego odwrotu. Oczywiście, że miarą naszego człowieczeństwa jest umiejętność wychodzenia poza te instynkty i kierowania się wyższymi odczuciami: współczuciem, empatią, widzeniem wspólnoty. Ale jak ma się to przekładać na nasze działania? Nie mam pojęcia. Obóz uchodźców na granicy pomiędzy Macedonią i Grecją, do którego jechaliśmy, został właśnie zlikwidowany. Uchodźców, którzy pojawiliby się w naszym filmie, wcale nie było łatwo podczas tej podroży znaleźć. Kiedy już na nich wpadaliśmy, działo się to z zaskoczenia. Można cały świat przejechać i mnóstwo przeżyć, ale rzeczy istotne często rozgrywają się w ledwo dostrzegalnych zdarzeniach, drobiazgach. W miejscach, których nasz zasięg widzenia nie obejmuje. Tak było w trakcie tej podróży. Można było przeoczyć te małe znaki, niewidocznych ludzi, którzy przypominali, że gdzieś obok jest inny świat, w którym rozgrywa się tragedia. To jest historia wielka, masowa, ale to, co wychodzi „na skórę świata”, wygląda jak lekka wysypka. Czyraków i bąbli nie ma. Jak bardzo chcesz, możesz tego nawet nie zobaczyć. A czy jesteśmy w stanie odpowiadać za życie kogoś innego? Niedługo zostanę mamą, pewnie wiele się o tym nauczę.

„Via Carpatia” i „Nina” są jak dwa różne spojrzenia na tych samych ludzi, portretują to samo wielkomiejskie środowisko. Też masz takie poczucie?

Obie te historie są – oczywiście na różnych poziomach – bardzo moje. Także dlatego, że są nasączone moją wrażliwością i wyobraźnią. Zobaczyłam w nich szansę opowiedzenia o świecie, który jest współczesny i bliski mnie. O własnych dylematach. W scenariuszu „Niny” dostrzegłam swoją codzienność dziewczyny z warszawskiego domu, w którym każdy ma na czole wypisane: tolerancja i otwartość, a jednocześnie zobaczyłam swoją ślepotę, ignorancję i brak świadomości wielu rzeczy. To historia kobiety w moim wieku żyjącej w moim mieście, w podobnym środowisku, uwikłanej w podobne relacje rodzinne. Której nieznośnie zaczynają ciążyć role życiowe, te narzucone z zewnątrz, ale i te, w które wpakowała się sama. Podobnie jest w „Via Carpatii”. Ten film zbudowany jest z bardzo osobistych doświadczeń, czasem prywatnych tonów. Może łączy te bohaterki jeszcze próba celebrowania życia, mimo wszystko, takiego jakie mamy. Pobiegać, wypić kieliszek wina, wystawić twarz do słońca, może to są te nasze „najważniejsze zdobycze cywilizacji”, o których marzą uciekinierzy z pól bitwy?

„Via Carpatia” (Fot. Z. Kernbach)

„Via Carpatia”, reż. Klara Kochańska, Kasper Bajon, scen. Klara Kochańska, Julia Kijowska, Kasper Bajon, Piotr Borowski. Premiera 23 listopada 2018 roku

Julia Kijowska (ur. 1981 w Warszawie) – aktorka, która należy do zespołu warszawskiego Teatru Ateneum. Za rolę Chai w filmie Agnieszki Holland „W ciemności” nominowana do nagrody Cybulskiego w 2011 roku. Ma na koncie pierwszoplanowe role m.in. w filmach: „Miłość” Sławomira Fabickiego, „Drogówka” i „Pod mocnym aniołem” Wojtka Smarzowskiego, „Czerwony pająk” Marcina Koszałki i w wielokrotnie nagradzanych „Zjednoczonych stanach miłości” Tomasza Wasilewskiego. Współreżyserka i autorka piosenek spektaklu „Spowiedź motyla” (Ateneum, 2017). Laureatka Szwedzkiej Nagrody Guldbaggen (2017) za rolę drugoplanową w filmie „Strawberry Days” Victora Ericsona została wyróżniona Nagrodą Specjalną im. Zbyszka Cybulskiego. W 2018 roku wystąpiła w tytułowej roli w filmie „Nina” w reż. Olgi Chajdas, zwycięzcy m.in. festiwalu filmowego w Rotterdamie i konkursu Inne Spojrzenie na festiwalu w Gdyni. Jej mężem jest aktor Piotr Borowski.

Anna Sańczuk
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Podróż pod prąd
Proszę czekać..
Zamknij