Socjolożki Katarzyna Krzywicka-Zdunek i Dorota Peretiatkowicz, partnerki w firmie IRCenter, które prowadzą badania nad pozycją kobiet w Polsce, w czasie pandemii zapytały, jak dzielimy się obowiązkami domowymi. Okazało się, że w równouprawnieniu cofnęliśmy się o kilka kroków. 80 proc. prania, 73 proc. gotowania i 68 proc. sprzątania ogarniają kobiety. Połowa Polaków deklaruje, że chcieliby, żeby żony zostały już w domu na zawsze.
W pandemii czytam niepokojące nagłówki o polskiej rodzinie – patriarchat trzyma się mocno, równouprawnienie się cofnęło, kobiety wzięły na siebie znakomitą większość obowiązków domowych. Przystępując do badań, miałyście przeczucie, że sytuacja kobiet rzeczywiście się pogorszyła?
Katarzyna Krzywicka-Zdunek: Najpierw chciałyśmy sprawdzić, jak w ogóle wpływa na nas pandemia, a z racji tego, że wcześniej robiłyśmy wiele badań o roli kobiet, postanowiłyśmy dołożyć do tego temat podziału obowiązków domowych w tym czasie.
Dorota Peretiatkowicz: Nie mogłyśmy zawczasu przewidzieć wyników badania, zwłaszcza że w naszym otoczeniu, na początku pandemii, mężczyźni się zaktywizowali. To wzmożenie trwało jednak tylko dwa tygodnie. Potem im się znudziło. Facetów ciekawiła możliwość opanowania nienormalnej sytuacji. Gdy stała się nową normą, wrócili do swoich obowiązków zawodowych. Ale jako, że my i bliskie nam osoby jesteśmy grupą specyficzną – kobietami pracującymi, zastanowiłyśmy się, jak widzi tę sytuację reszta kobiet.
A jaka była sytuacja wyjściowa – jak wyglądało codzienne życie większości Polek przed pandemią?
KK-Z: Wcześniej wielokrotnie sprawdzałyśmy sytuację kobiet. Z naszych badań wynikało, że większość obowiązków domowych była na głowach kobiet. To się podczas pandemii wzmocniło. Do tej pory kobiety zajmowały się tym, co wewnątrz domu, mężczyźni – na zewnątrz, co oznacza nie tylko pracę, lecz także wyprawy „łupieżcze” po zakupy, naprawę samochodu czy załatwianie spraw urzędowych. Co ciekawe, robienie zakupów to chyba jedyny obszar, w którym partnerstwo naprawdę zostaje w Polsce zachowane, bo wyjście do Biedronki to przecież współczesna wersja atawistycznego polowania na mamuty.
DP: Ale pamiętajmy o tym, że energia, którą mężczyźni spożytkowują na zewnątrz, jest przecież nakierowana w dużej mierze na dobro rodziny. Oni dbają o bezpieczeństwo materialne rodziny, bo przecież połowa kobiet w Polsce powyżej 18. roku życia nie pracuje.
KK-Z: Co się teraz zmieniło? Mężczyźni musieli wejść do środka, są w domach cały czas. Jak sobie z tym poradzili? Albo inaczej, czy kobiety dopuściły ich do obowiązków? I czy, aby na pewno zaczęli robić rzeczy, które są zwyczajnie nudne… Bo bądźmy szczere, zmywanie, odkurzanie i pranie nie należą do pasjonujących zajęć. Mogą dawać wytchnienie i poczucie bezpieczeństwa, zwłaszcza teraz, ale nie spełniają niczyich ambicji, ale dają poczucie kontroli. Gdy zakres rzeczy ogarniętych szybko się poszerza, czujemy się silniejsze.
DP: Tradycyjny podział ról w większości polskich domów nadal się sprawdza. Nawet pary żyjące po partnersku zaczynają mieć problem z postępowym modelem, gdy pojawia się dziecko. Podział przestaje być sprawiedliwy. Kobieta, gdy staje się matką, czuje się omnipotentna. To ona jest w całości odpowiedzialna za dobrostan dziecka. Im bardziej wyzwolona kobieta, tym trudniej jej odnaleźć się w rzeczywistości rodzicielskiej, w której tak niewiele od nas zależy. Próbując odzyskać utraconą kontrolę, chcemy podporządkować sobie całe otoczenie, w tym mężczyznę. Wyznaczamy mu zadania – kąpanie dziecka, czytanie książek, spacer w sobotę. Ale to my decydujemy o tym, co mu przyznamy. Gdy na konferencjach o tym opowiadamy, spotykamy się z reakcjami: „Mój mąż to nawet herbatę przypali”. Kobiety wypowiadają takie słowa z satysfakcją. Upupienie mężczyzn potwierdza ich władzę w domu. Żeby być im niezbędnie potrzebne, kobiety w jakimś stopniu partnerów ubezwłasnowolniają.
KK-Z: Macierzyństwo daje nam legitymację do tego, żeby w jeszcze większym stopniu skupić się na tak zwanym ogarnianiu. Jako matki kobiety zaczynają się też jeszcze bardziej porównywać do innych kobiet.
DP: W poprzednim badaniu jednym z typów kobiet, które wyróżniłyśmy, była Ogarniaczka, czyli kobieta, która żongluje różnymi rolami. W czasie pandemii im więcej ogarniamy, tym lepszymi kobietami się stajemy.
KK-Z: Mam kalendarz z rysunkami Magdy Danaj. W maju widzę na obrazku ledwo żywą kobietę, która mówi: „Chcę, żeby mi ktoś pomógł, ale przecież sama zrobię wszystko najlepiej”. Chociaż szorujemy twarzą po podłodze, nie przekażemy części naszych obowiązków, bo to oznaczałoby przyznanie, że nie dajemy rady i, co gorsza, utratę władzy.
Nie potrafimy sobie odpuścić, bo utraciłybyśmy poczucie bezpieczeństwa?
DP: Tak, bo wypełnianie obowiązków daje nam poczucie sprawczości. Tak jesteśmy wychowywane. Tu znów pojawia się rywalizacja. Czy na pewno gotuję, sprzątam i robię pranie lepiej niż inne kobiety?
KK-Z: Matki wchodzą w takie relacje szczególnie łatwo. Najbardziej toksyczne grupy zamknięte na Facebooku? Matki. Wszędzie indziej otrzymamy wsparcie, a tu odpowiedzią na post: „Mój syn jest niejadkiem. Co robić?” jest „Moje dwuletnie dziecko je nawet brokuły i to sztućcami”. Podczas gdy mężczyźni rywalizują w sposób konfrontacyjny, kobiety są pasywno-agresywne.
DP: A poprzeczka rywalizacji rośnie! Zamiast sobie ułatwiać w trudnym czasie, to jeszcze sobie dokładamy. Wszyscy nagle pieczemy chleb. Ja chciałam być bardziej oryginalna. Skoro inni pieką chleb, to ja ukiszę ogórki… Mąż się zdziwił. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że ulegam szaleństwu.
Dlaczego nie rywalizujemy więc z mężczyznami?
KK-Z: Bo w naszym mniemaniu mężczyźni nigdy nie wypełnią obowiązków domowych dość dobrze. Nie mówiąc już o tym, że my nie damy im przestrzeni, żeby się mogli tego nauczyć.
DP: Jesteśmy wielozadaniowe, a mężczyźni skoncentrowani na jednym celu. To leży w definicji polskiej kobiecości.
Mężczyźni korzystają z tego, że ich nie dopuszczamy do obowiązków, bo są wygodni? „Gdy kobieta pracuje, wystarczy jej nie przeszkadzać” – brzmi obiegowe powiedzenie.
KK-Z: Mój mąż sprząta chyba lepiej ode mnie, ale za to robi to bardzo wolno. Wyszło mi więc na to, że lepiej, jeśli ja posprzątam, bo efektywność jest większa.
DP: Tak jak gotowanie mężczyzn… Wizjonerskie, ale długo trzeba po nich sprzątać. I znowu, rachunek energetyczny jest nierówny. Chcesz, to rób – przyzwalają nam na pracę ponad siły. Zawsze pytamy te najbardziej wyzwolone kobiety o to, czy ich mężowie dobrze sortują rzeczy do prania
Mój mąż miesza delikatną bieliznę ze skarpetkami…
DP: No właśnie. Albo pierze ręczniki na 30 stopni, a swetry na 60…
Możemy się z naszych dziwactw śmiać, bo jesteśmy samoświadome. Co mają powiedzieć kobiety, które nie wiedzą nawet, że tkwią w schematach myślowych? I dają się zapędzić do pracy…
KK-Z: Ale one są w większości szczęśliwe! To my uważamy, że ich postawa jest niewłaściwa. Jako badaczka długo musiałam się uczyć, żeby nie oceniać wyborów innych kobiet. W Polsce bycie strażniczką domowego ogniska to wciąż bardzo pożądana rola. Problem jest inny. Dlaczego myśl feministyczna nie dociera do kobiet, którym tak naprawdę chciałybyśmy pomóc? Bo one nie potrzebują naszych połajanek. Nie chcą, żebyśmy im tłumaczyły, co jest w życiu ważne. One dziwią się nam, że chcemy być kombajnami. Czerpią satysfakcję z tego, że panują nad domem, mają czas dla dzieci, cieszą się, że mężowi smakuje obiad. A my od nich wymagamy rewolucji myślowej. Co ważniejsze, często zapominamy o tym, że wiele kobiet w Polsce nie ma szans na spełnienie zawodowe. Nie zrobią przecież kariery na kasie w Biedronce. Wolą więc siedzieć w domu.
DP: Poukładany dom to wciąż priorytet. Rodzina, a nie kariera jest dla kobiet synonimem sukcesu. Z naszych badań wynika, że 60 proc. kobiet uważa, że po pandemii nastąpi jeszcze większy zwrot kobiet ku domowi. 50 proc. Polaków deklaruje, że jeśli sytuacja finansowa by na to pozwalała, chcieliby, żeby ich żony siedziały w domu.
Czyli paradoksalnie kobiety, które wcześniej miały w domu równouprawnienie, są pandemią bardziej dotknięte, bo ich sytuacja uległa zmianie?
KK-Z: Może tak być. Na pewno trudniej nam się było w nowej sytuacji odnaleźć. Do tej pory wychodziłyśmy do pracy, tak jak nasi partnerzy. W czasie pandemii zostałyśmy w domu z dziećmi. Powróciliśmy do pierwotnych ról. Kobiety zaczęły się znów niemal w pełni zajmować domem. Z potrzeby wewnętrznej? Przymusu? Poczucia obowiązku? Pewnie wszystko po trochu. Wtłoczyłyśmy się w schemat.
DP: Tu znowu pojawia się paradygmat ogarniaczki. Skoro mi się udało, to dlaczego miałabym tego nie robić dalej? Ugotowałam obiad, wyszłam z dzieckiem na rower, posadziłam zioła – lista obowiązków tylko się wydłuża. Przyzwyczajenia z czasów pandemii mogą przenieść się na codzienność.
W związkach pojawia się teraz frustracja? Czy siłą rozpędu zapominamy o rozmowie? My z mężem siadamy codziennie rano, żeby ustalić plan dnia.
DP: W związkach, w których do tej pory rozmawialiśmy, będziemy to robić nadal. Ale nie wierzę w to, że nagle zaczniemy się lepiej komunikować.
KK-Z: Schematy w czasie pandemii się nie zmieniają, tylko pogłębiają. Bezpieczniej podążać utartymi ścieżkami, zwłaszcza w stanie zewnętrznego zagrożenia. 18 proc. kobiet mówi, że awantur w domu jest teraz więcej. Przebywanie razem przez 24 godziny na dobę powoduje konflikty.
DP: Ale też pamiętajmy o tym, że większość mężczyzn w Polsce pracuje fizycznie. Co oznacza, że albo stracili pracę, więc się stresują, albo muszą do tej pracy iść mimo kwarantanny. I co zrobić? Kobiety muszą zostać w domu. Dodatkowo, traktowani są jak bohaterowie – ci, którzy wychodząc z domu, ryzykują dla swojej rodziny.
Czyli pandemia może być momentem decydującym dla wielu związków?
KK-Z: Tak, bo widzimy jak w soczewce wszystkie swoje wady. Japońskie małżeństwa na emeryturze rozwodzą się, bo nagle małżonkowie spędzają ze sobą więcej czasu. Teraz w Chinach sądy nie są już w stanie rozpatrzyć wszystkich pozwów rozwodowych, które zaczęły spływać po zniesieniu przymusowej izolacji. Pandemia może spowodować przedefiniowanie relacji.
DP: Poważne konflikty są też oczywiście na linii nastolatki i ich rodzice. Przed pandemią dorośli byli święcie przekonani, że ich dzieci są przeciążane nauką, więc nie można od nich wymagać zaangażowania w obowiązki domowe. Teraz dzieci oczywiście mają lekcje online, ale jednak spędzają w domu więcej czasu, a i tak nie pomagają rodzicom. A my kobiety nie możemy pójść do sąsiadki, żeby poskarżyć się na męża i dzieci. „Kobiece” sposoby rozwiązywania konfliktów – po cichu – straciły rację bytu.
Macie jakieś optymistyczne wnioski?
DP: Chyba nie. Krok w tył, który zrobiłyśmy w kwestii równouprawnienia, nie napawa nas nadzieją. Schemat się powtarza. Gdy robiłyśmy wcześniejsze badania o kobietach, nasze koleżanki z warszawskiej klasy średniej reagowały zdziwieniem, a nawet złością. Nie potrafiły zrozumieć tych kobiet, dla których życie rodzinne było absolutnym priorytetem. Niełatwo Polkom wyjść z tego schematu.
KK-Z: Wniosek jest jeden: z feminizmem jest w Polsce gorzej, niż nam się wydawało.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.