Po ponad miesiącu od wybuchu wojny „pojawiają się ambiwalentne uczucia. Z jednej strony chcemy pomóc, ale z drugiej – pomoc przestaje być komfortowa”. O psychologicznych kosztach wsparcia Ukraińców pisze Katarzyna Boni.
Irina przyjechała do mojej przyjaciółki we wtorek wieczorem. Weszła do mieszkania, przytuliła się i rozpłakała. Przywiozła ze sobą kilka walizek i obrazy bombardowanego Charkowa. Rozłożyła rzeczy i powiedziała, że zostanie, dopóki wojna się nie skończy. Zaraz potem obwieściła, że przyjechała tylko zwiedzić Warszawę i zaraz wraca do Ukrainy. A potem, że wzięła ze sobą cały sprzęt do pracy manikiurzystki – może zacząć od jutra. Ale zanim zacznie, to pokaże filmiki z ostrzału rakietowego
Irina była w szoku, najprawdopodobniej również w traumie. Nie docierało do niej, że w pokoju u mojej przyjaciółki może zostać tylko na kilka dni – że to miejsce przejściowe i musi szukać czegoś na później. Przyjaciółka dzwoniła do mnie, w jej głosie słyszałam panikę: co zrobić, jak wytłumaczyć, że trzeba szukać nowego miejsca, jak pomóc i jak powiedzieć „stop” zdjęciom bombardowań? Pomiędzy pytaniami pobrzmiewało pytanie: „Czy ja jestem złą osobą?”.
24 lutego 2022 roku otworzyliśmy na oścież nasze serca. Od tej pory udostępniamy mieszkania, kupujemy niezbędne jedzenie i produkty higieniczne i zawozimy do punktów recepcyjnych w całej Polsce. Czekamy na granicy, żeby zaoferować darmową podróż dalej. Jakby pękła w nas tama zbudowana z lęku i obojętności. Zalała nas gwałtowana chęć pomagania, pozytywny impuls połączony z przerażeniem, że to może nas spotkać – że my też niebawem możemy być wojennymi uchodźcami.
Miesiąc później nadal pomagamy (w sklepach w mojej okolicy nie można dostać papieru toaletowego, wolontariusze działają na dworcach i w punktach recepcyjnych, muzycy organizują koncerty, autorzy wystawiają książki na aukcjach, wiele dobra dzieje się też poza światłem medialnych reflektorów – organizują się łańcuszki znajomych pomagających w znalezieniu pracy Ukrainkom czy przerabiających sutereny na tymczasowe mieszkania), ale coraz częściej widzimy też koszty tej pomocy. I coraz częściej brakuje nam systemowej opieki państwa.
– Ludzie, którzy do mnie dzwonią, mówią, że nie mogą spać, mają ataki paniki i duże poczucie winy – opowiada Beata Wójcik, terapeutka, która pro bono wspiera Grupę Zasoby łączącą Ukraińców potrzebujących noclegu z warszawiakami oferującymi miejsce w pokoju, na kanapie czy materacu. Wójcik codziennie ma godzinny dyżur telefoniczny, podczas którego rozmawia z ludźmi oferującymi nocleg dla osób uciekających przed wojną. Przez pierwsze trzy tygodnie każdego dnia odbierała 3-4 telefony. W zeszłym tygodniu do pomocy dołączyła psychoterapeutka Joanna Stryjczyk. Powiedziała, że liczba dzwoniących znacznie się zmniejszyła, ale też zmieniają się problemy, z którymi dzwonią. Niektórzy są przytłoczeni – pod ich dach trafiły osoby potrzebujące profesjonalnej pomocy psychologicznej albo po prostu takie, które mają ze sobą trudną relację (chociażby matka i córka, które nieustannie się kłócą). Zdarza się, że ktoś chodzi wokół gościa na paluszkach, traktuje jak „ofiarę” i pozwala sobie wejść na głowę – przez co później czuje się wykorzystany. Pojawiają się ambiwalentne uczucia. Z jednej strony chcemy pomóc, ale z drugiej – pomoc przestaje być komfortowa.
Oczywiście są też odmienne – pozytywne i poruszające – historie. O nowej przyszywanej babci, wspólnym gotowaniu, długich rozmowach i przyjaźniach. Ale pomaganie innym jest skomplikowane i złożone (o czym fantastycznie opowiada Marta Niedźwiecka w ostatnim odcinku podcastu „O zmierzchu”). Oferując pomoc, musimy liczyć się z tym, że zostanie ona odrzucona. Albo że wdzięczność zostanie wyrażona w inny sposób, niżbyśmy chcieli. Gość, którego przyjmujemy pod swój dach, osoba, którą wieziemy samochodem, nastolatek, z którym siadamy do lekcji polskiego, mogą nie spełniać naszych oczekiwań i przekonań o tym, jak „powinien” zachowywać się uchodźca. Warto wtedy postawić sobie pytanie, jak ja bym się czuła na miejscu osoby, która musiała zostawić wszystko i żyć na łasce innych.
Dla mnie najbardziej poruszające są historie o bezradności wobec traumy. Na samym początku rosyjskiej inwazji pojawiali się u nas ludzie przerażeni, którzy przynosili ze sobą opowieści o alarmach przeciwbombowych i pośpiesznej ucieczce. Ale teraz ludzie przynoszą również obrazy wojny: zbombardowanych miast, rannych i zabitych leżących na chodnikach. W telefonach mają zdjęcia, w głowach historie – o życiu w schronie, o głodzie, o strachu. Nasi goście przechodzą traumę. Każdy radzi sobie z nią inaczej. Jedni będą wycofani i milczący – trudno będzie nakłonić ich choćby do wypicia herbaty. Inni będą rozgadani – i będą cały czas mówić o tym, co przeżyli – przerzucając napięcie na gospodarzy. Jak mówi Joanna Stryjczyk, w profesjonalnej psychologii nie ma narzędzi na radzenie sobie z taką sytuacją. Tutaj potrzebny jest czas.
Ludzie przyjmujący pod swój dach uchodźców wojennych rzadko są przygotowani na pomaganie osobom w traumie. To budzi w nich bezradność, ale też frustrację i poczucie winy. A u niektórych otwiera ich własne niewyleczone traumy. Państwo polskie oferuje pomoc psychologiczną dla osób z Ukrainy. O pomocy dla pomagających nie ma mowy. Znamienne jest to, co usłyszała bohaterka reportażu Beaty Szproch dla „Dużego Formatu”. Przerosła ją pomoc dla rodziny, która u niej zamieszkała (napisała, że przyjmie cztery osoby, trafiło do niej siedem – trzy kobiety z czwórką dzieci). Rodzina miała być przejazdem – na kilka dni. Została na trzy tygodnie. Bohaterka reportażu szukała pomocy w (niewymienionym z nazwy) urzędzie miasta: „Spytałam, czy mogliby mi pomóc znaleźć dla tej rodziny inne lokum. Ale nie mogli. Wzięłam taką rodzinę i to już nie jest ich sprawa. Byłam w szoku, że ktoś mógł tak powiedzieć. Jak widać, państwo polskie nie chce się w pomoc włączać. Nie robi nic”. Pomocy można szukać na własną rękę w grupach wolontariackich i w organizacjach pozarządowych (np. w Fundacji HumanDoc, która przygotowała specjalny poradnik dla osób goszczących uchodźców z Ukrainy zamieszczony na rządowej stronie „Pomagam Ukrainie”). Ważne jest, żeby o tym, co czujemy – rozmawiać. Z przyjaciółmi, z innymi gospodarzami, z wolontariuszami. Trudno przyznać się do uczuć i myśli, które oceniamy jako wstydliwe, ale czasem wystarczy 15 minut szczerej rozmowy – zwykłego wygadania się – żeby zrozumieć, że jesteśmy w nadzwyczajnej sytuacji i że mamy prawo czuć dyskomfort, bezradność, frustrację, a nawet złość. I że inni też się tak czują. Zamiast biczować się za to, że nie polubiliśmy naszego gościa, lepiej energię wykorzystać na myślenie, jak tę sytuację rozwiązać.
Joanna Stryjczyk radzi, żeby goszczących u nas ludzi traktować jak dorosłych, którymi są. Nie bać się ustalania reguł i zasad funkcjonowania w naszym mieszkaniu. Prosić o pomoc w sprzątaniu, w wyprowadzaniu psa, w robieniu prania – w tym nie ma nic złego. Musimy być też świadomi naszych własnych zasobów – ram, w których możemy oferować pomoc. Nasze życie nie zatrzymało się 24 lutego. Nadal mamy obowiązki, pracę, rodzinę i przyjaciół. Na ile możemy w tym wszystkim znaleźć miejsce do goszczenia osób? Jeśli mamy przestrzeń – nie tylko fizyczną, lecz także emocjonalną i psychiczną – to świetnie. Ale jeśli w tym momencie nie potrafimy nikogo ugościć, to przecież pomóc można na wiele różnych sposobów.
To bardzo ważne, aby w tym odmiennym czasie, w którym lęk i bezradność mieszają się z uniesieniem i współczuciem, dbać o własny stan emocjonalny i psychiczny. Im bardziej będziemy wyczerpani, tym bardziej będziemy podatni na frustrację i złość – wobec siebie i bliskich. W takim stanie łatwiej też będzie nam uwierzyć w fake newsy, które szerzą się w sieci – o tym, że Ukrainki uwodzą mężów albo że Ukraińcy tankują benzynę za 2 zł. To wymyślone informacje, które mają zniechęcić nas do pomagania. W ostatnim czasie powstało około 10 tysięcy fejkowych kont szerzących podobne treści – walczą z nimi Cyber Elfy, o czym dla OKO.press opowiada Magda Szpecht Idze Dzieciuchowicz. Angażowanie się w działalność Cyber Elfów, gotowanie zup, oddawanie ubrań – to też jest pomoc. Wybierajmy to, co jest dla nas w danym momencie możliwe.
Przyjaciółka pomogła znaleźć Irinie pokój, w którym mogła zostać przez kilka tygodni. Zadzwoniła do mnie, by powiedzieć, że ma wyrzuty sumienia. Zmęczeni, zostawieni sami sobie, przestajemy doceniać to, co robimy. Nie dostrzegamy, jak wiele mogą znaczyć nawet ta jedna noc w wygodnym łóżku, ciepły prysznic i domowy obiad. Jak wiele może znaczyć dalsza pomoc w znalezieniu mieszkania i pracy. Mam poczucie, że jako naród mamy tendencję do patrzenia na świat w czerni i bieli. Albo wszystko, albo nic. Albo zamykamy się na pomoc, budujemy zasieki i mur oraz wywozimy zimą ludzi do lasu, albo otwieramy serca, drzwi i portfele bez żadnego umiaru, aż do opadnięcia z sił.
Od miesiąca przechodzimy przyspieszony kurs dojrzewania, uczenia się nazw dla odcieni szarości. Pomoc może być ciężarem dla pomagającego, może być też samolubna i nie widzieć prawdziwych potrzeb osoby, której pomagamy. Może być rozczarowująca, może być wyczerpująca. Ale może dawać wiele radości i poczucia spełnienia. I może być też mieszanką sprzecznych uczuć. Trzeba do niej podchodzić mądrze i z głową. Pierwsza fala uniesienia – kiedy trzeba było działać natychmiast bez oglądania się na siebie – minęła. Teraz możemy się zastanowić, na co nas stać i jak pomagać tak, żeby pomóc naprawdę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.