Nowy Sejm ma dużą reprezentację kobiet, ale wciąż jest nas za mało – mówi Dorota Olko. W Sejmie zajmie się nauką i szkolnictwem wyższym. Z posłanką Lewicy Razem na Sejm X kadencji, socjolożką, działaczką polityczną, rozmawiamy o problemach młodych, liberalizacji polskiego społeczeństwa i postrzeganiu kobiecości w świecie wielkiej polityki.
W Razem działa pani od 2015 r. Pełniła pani funkcję rzeczniczki prasowej. W tym roku po raz pierwszy zdobyła pani mandat w Warszawie. Czym różniła się ta kampania od poprzedniej?
Pierwszą własną dużą kampanię prowadziłam cztery lata temu w wyborach parlamentarnych. Startowałam wtedy z okręgu siedleckiego. Pochodzę z Siedlec, tam się wychowałam. Do Warszawy przyjechałam na studia i spędziłam tu już prawie pół życia. Tegoroczna kampania była inna, ale nie tylko dlatego, że prowadziłam ją w stolicy. Jak pokazały wyniki, w tych wyborach wyborcy chętniej głosowali na kobiety i generalnie bardziej skupiali się na konkretnych kandydatach. To było dla mnie zaskoczenie, także z perspektywy socjolożki. W sztabie zajmowałam się też badaniami i strategią. Jeszcze kilka tygodni przed wyborami widać było niepewność wyborców, ich wahania. Nagły wybuch zainteresowania kampanią czuć było przez ostatnie dwa tygodnie. I wtedy też zapewne większość osób podejmowała ostateczne decyzje. Często dotyczyły nie tylko partii, lecz również konkretnego jej kandydata niekoniecznie startującego z pierwszego miejsca. Mam wrażenie, że ludzie szukali kogoś, z kim mogą się utożsamić, kogoś, kto kojarzyłby im się z realną zmianą. Kampania była dla mnie intensywnym czasem, dodatkowo tydzień przed wyborami miałam termin obrony pracy doktorskiej. Złożyłam ją wiosną, na obronę miałam więc nadzieję latem. Nie było jednak takiej możliwości i została zaplanowana w najbardziej gorącym dla mnie momencie.
Dorota Olko: Obroniłam doktorat z socjologii na temat związku praktyk cielesnych z nierównościami społecznymi
Jaki był temat pani pracy doktorskiej?
Pisałam pracę doktorską na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego na temat cielesności w perspektywie klasowej, czyli o tym, jak praktyki cielesne wiążą się z nierównościami społecznymi. Ostatnie dni przed obroną, kiedy musiałam się do niej przygotować, były szalenie intensywne. Nic nie udało się w kalendarzu poprzesuwać, więc naukę, referaty, odpowiedzi na recenzję musiałam pogodzić z debatami, wystąpieniami w mediach. W efekcie obowiązkami doktorskimi zajmowałam się po nocach. Na obronę poszłam nieprzytomna, ale trzymała mnie adrenalina. Przyszło dużo gości, dyskusja była ciekawa, komisja wystąpiła z wnioskiem o wyróżnienie, a po wszystkim sztab zaskoczył mnie wspaniałą celebracją. To cudowne wspomnienia, choć przyznam, że nie miałam czasu się tym nacieszyć i długo nie mogłam uwierzyć, że naprawdę ten doktorat obroniłam.
Skoro już o cielesności rozmawiamy. Jak duże ma ona znaczenie w świecie polityki? Mam tu na myśli chociażby kwestie postrzegania kobiecości. Jeszcze niedawno w Stanach Zjednoczonych republikanie zarzucali kongresmence Alexandrii Ocasio-Cortez niepoważny wygląd, bo nosi duże kolczyki i maluje usta na czerwono.
Jest coś przewrotnego w tym, że właśnie tydzień przed wyborami broniłam pracy doktorskiej o cielesności, bo w polityce sposób traktowania kobiecego ciała, wyglądu wciąż jest mocno opresyjny. Myślałam o tym, gdy tydzień po wyborach ktoś mi pokazał, że znalazłam się w zestawieniu „Miss nowego Sejmu” w jednym z tabloidów, gdzie posłanki były oceniane pod kątem atrakcyjności. Świat polityki powoli się zmienia, ale polityczki wciąż bardzo często są oceniane w ten sposób. Wystarczy spojrzeć na komentarze w internecie. Mężczyzn traktuje się inaczej. Nawet jeśli ich krytykujemy, zazwyczaj koncentrujemy się na wypowiadanych przez nich słowach albo ogólnej ekspresji. A gdy ktoś chce zdyskredytować kobietę, to komentuje, że brzydka i pewnie nikt jej nie chce. Albo że jak ładna, to pewnie głupia. Uodporniłam się na to. Tak naprawdę takie uwagi, zwłaszcza te w internecie, niezależnie od tego, czy pochlebne, czy krytyczne, działają podobnie – ujmują nam jako polityczkom powagi. Chyba upupianie jest tu najodpowiedniejszym słowem. W trakcie kampanii bardzo często na ulicy słyszałam wypowiedzi typu „Zagłosuję na panią, bo ma pani taki ładny uśmiech. Bo taka ładniutka”. Wiem, że często ludzie, szczególnie ci starsi, mówią tak w dobrej wierze, ale po wielogodzinnym wysłuchiwaniu takich komentarzy, choć niby są miłe, człowiek czuje niesmak. Czuje się jakiś… oblepiony.
Dorota Olko: Aktywnie wspieram młode kobiety, by zasilały szeregi partii
Szczególnie że nie wybrała pani zawodu związanego z cielesnością, ale umysłem.
Każda kobieta, nawet jeśli nie pracuje wyglądem, cały czas jest z tej perspektywy oceniana. Często myślę w takich momentach o młodych kobietach, które tak mocno namawiamy, by się w politykę angażowały. A tak naprawdę, dopóki ten świat się nie zmieni, póki nie będziemy inaczej traktować kobiet, będzie to wciąż szalenie trudne. Bardzo bym chciała, żeby więcej nas było w polityce. Aktywnie wspieram młode kobiety, by wchodziły w szeregi partii. Jednak czasem myślę o trudnościach, z którymi będą zmuszone się mierzyć. Sama, gdybym jeszcze 10 lat temu nasłuchała się paskudnych komentarzy na temat mojej cielesności, miałabym problem, żeby się tym nie przejmować. Więc kiedy myślę o młodych dziewczynach, które mogą mieć podobne podejście jak dwudziestoletnia ja, kompletnie mnie to przeraża. W polityce trzeba się zmierzyć z masą hejtu. Nie mówiąc już o ageizmie. Mam 35 lat i jeszcze kilka lat temu, przy okazji poprzednich wyborów parlamentarnych, starsi koledzy potrafili do mnie powiedzieć „dziecko”. Wtedy spokojnie, ale stanowczo odpowiadałam: „O nie, bardzo proszę nie mówić do mnie >>dziecko<<”.
Wierzy pani, że to się zmieni?
Myślę, że tak. Zmieni się to, kiedy kobiety nie będą mniejszością. Widać to na przykładach komisji, w których w większości zasiadają posłanki. Wtedy partnerskie traktowanie przychodzi zupełnie naturalnie. W partii Razem od samego początku mamy parytet, który wymusza pewne działania także na mężczyznach. Jeśli dla przykładu koledzy chcą, by zarząd miał osiem osób, muszą zadbać o to, by w wyborach wystartowały przynajmniej cztery kobiety. Kiedy w naszych pierwszych wyborach w 2015 r., tuż po powstaniu partii, wystawialiśmy listy z pełnym parytetem, trzeba było zachęcić do kandydowania także kobiety, których na początku brakowało. Dziewczyny mówiły zwykle, że chętnie pomogą organizacyjnie, ale nie chcą startować. Albo że nie czują się jeszcze gotowe. Faceci rzadziej mają takie opory. Dzięki konsekwentnej polityce wewnętrznej naszej partii to się bardzo zmieniło. W pewnym momencie doszliśmy do sytuacji, gdzie mężczyźni wchodzili do zarządu krajowego dzięki parytetowi, bo kobiety miały lepsze, wyższe wyniki. Dziś naszą partię reprezentuje dziewięcioro parlamentarzystów, z czego tylko dwóch mężczyzn. Mamy wiele świetnych, silnych liderek. Także na poziomie lokalnym.
Dorota Olko: Zajęcia o nierównościach na socjologii uświadomiły mi, że mam lewicową wrażliwość
Mówi pani, że kobiety trzeba namawiać do wejścia do tego – brutalnego wciąż – świata. Tak było też w pani przypadku?
Zdecydowanie. Nigdy nie myślałam o zaangażowaniu politycznym. W tematy społeczne byłam zaangażowana ideowo, od czasów studenckich działając w różnych środowiskach. Międzywydziałowo studiowałam dziennikarstwo i socjologię, którą absolutnie pokochałam. Zajęcia o nierównościach unaoczniły mi to, jakie mam podejście do świata, uświadomiły mi, że mam lewicową wrażliwość. Przez jakiś czas pracowałam w „Krytyce Politycznej”, potem zajmowałam się badaniami społecznymi i projektami włączającymi obywateli w decydowanie o sprawach lokalnych.Na kongres założycielski partii Razem poszłam za namową znajomych, którzy powiedzieli mi, że powstaje nowa lewicowa siła. Okazało się, że partia może zrzeszać pełnych pasji działaczy, więc zostałam i wsiąkłam na dobre. Początkowo podchodziłam do tematu z nieśmiałością. Byłam gotowa pomóc innym, być za kulisami. Mocno wspierali mnie partyjni koledzy, zachęcając bym coraz bardziej się angażowała.
O co chciałaby pani jako posłanka w Sejmie zawalczyć?
W Sejmie będę chciała zająć się nauką i szkolnictwem wyższym. Musimy dofinansować uczelnie, zwiększyć fundusze na badania i rozwój. Poprawić sytuację socjalną studentów, rozbudować sieć państwowych akademików. Będę zabiegać o budowę mieszkań na wynajem o umiarkowanym czynszu gwarantowanym przez państwo. W tym momencie – zwłaszcza przez kryzys mieszkaniowy – młodzi ludzie coraz częściej muszą rezygnować ze studiów, ponieważ nie ma miejsc w akademikach, a nie stać ich na mieszkanie. Istotny jest też dla mnie obszar zdrowego stylu życia i profilaktyki zdrowotnej, czyli np. kwestie odżywiania, aktywności fizycznej. Tym między innymi chcę się zajmować w komisji edukacji, nauki i młodzieży oraz komisji sportu i turystyki. Podejście szkół do zajęć sportowych musi się radykalnie zmienić. Zamiast kojarzyć się z lękiem i stresem, powinny uczyć zdrowego trybu życia. Sama mam z tym związane traumy. Zawsze się dobrze uczyłam i pamiętam, jak strasznie przeżywałam, gdy na wuefie dostałam koszmarną ocenę z biegu na 100 m. Poza szkołą byłam wtedy bardzo aktywna, tańczyłam w zespole, grałam w tenisa, ale nigdy nie umiałam szybko biegać, więc zaczęłam unikać wuefu, jak tylko zanosiło się na bieganie na czas. Pamiętam, że kompromitacji w różnych dyscyplinach bało się więcej koleżanek. I zamiast frajdy z aktywności fizycznej było kombinowanie zwolnień lekarskich czy od rodziców. Zależy mi też na propagowaniu odpowiednich wzorców żywieniowych w szkołach. Musimy pokazywać te wzorce w praktyce, czyli np. w ramach ciepłego, zbilansowanego posiłku dla wszystkich uczniów. Nie tylko dla tych, których na to nie stać. Dzięki darmowemu posiłkowi dla każdego nie tylko uniknęlibyśmy stygmatyzacji mniej zamożnych dzieciaków, lecz także moglibyśmy pokazywać wszystkim dzieciom, jak zdrowo się odżywiać.
Sporo mówi pani o studentach i o ich trudnościach. Czuje pani, że w ostatnich latach polityka zapomniała o młodych?
Zdecydowanie. Albo traktowała ich protekcjonalnie. Wkurza mnie ocenianie dzisiejszych doświadczeń młodych przez pryzmat własnych, z młodości sprzed 30 lat. Gdy słyszę, że młodzi są „roszczeniowi”, bo mówią o kryzysie mieszkaniowym i o potrzebie rozwiązań innych niż kredyt na 30 lat, to wszystko się we mnie gotuje. Takie narzekania na tę rzekomą roszczeniowość młodych słychać głównie od pokolenia, które wiedziało, że prędzej czy później dostanie mieszkanie spółdzielcze, a potem mogło wykupić je na własność za grosze. Powinniśmy dbać o to, aby młodzi ludzie czuli, że są w polityce reprezentowani. Powinniśmy ich słuchać. Świat zmienia się zbyt dynamicznie, by wierzyć, że jesteśmy wszechwiedzący.
Dorota Olko: Chcę zająć się kwestią ubezpieczeń dla artystów
W kampanii wyborczej głośno mówiła pani także o artystach.
Chcę zająć się kwestią ubezpieczeń dla artystów. Ważne jest, by uregulować status osób pracujących w kulturze, w zawodach, które dziś nie mają stabilności. Obszar mediów i kultury jest mi bardzo bliski. Generalnie większość obszarów moich zainteresowań dotyczy usług publicznych: edukacji i szkolnictwa wyższego, ochrony zdrowia, sektora kultury, mieszkalnictwa. Dostęp do takich usług na dobrym poziomie gwarantowanych przez państwo wyrównuje szanse i poprawia jakość życia nas wszystkich. Dlatego trzeba podnieść płace w tych instytucjach. Nakłady na zdrowie, edukację czy mieszkania to inwestycja, która się zwróci. Będę też walczyć o prawa kobiet.
Działam również w zespole do spraw zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Uważam, że hodowla przemysłowa to siedlisko patologii. Zarówno pod kątem traktowania zwierząt, jak i pracowników. W tym momencie chciałabym się skupić na temacie futrzarskim. Zmiany w tej kwestii – na przykładzie krajów unijnych – trzeba wprowadzić od razu.
Jako socjolożka myśli pani, że polskie społeczeństwo się liberalizuje? A może wręcz przeciwnie?
Polskie społeczeństwo jest coraz mniej konserwatywne, co szczególnie widać na przykładzie młodych kobiet, które coraz częściej mają lewicowe, wolnościowe i prospołeczne poglądy. Oczywiście widać też fascynację młodych mężczyzn mocno patriarchalną wizją świata Konfederacji. Ale wierzę, że w zmieniającym się świecie będzie rosła świadomość tego, że bez egalitarnych rozwiązań, bez empatii i nastawienia na współpracę po prostu nie damy rady.
Więcej o nowych posłankach przeczytacie w styczniowo-lutowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.