Apogeum kryzysu migracyjnego w 2015 roku sprawiło, że poczułam się pociągnięta do odpowiedzialności – mówi posłanka na Sejm X kadencji, pracowniczka humanitarna i politolożka. Z Aleksandrą Wiśniewską rozmawiamy o skutecznej pomocy uchodźcom.
Przez lata działałaś w organizacjach humanitarnych. Do wielkiej polityki weszłaś po sprawczość?
Nigdy nie wybierałam prostych dróg, nie unikałam wyzwań i kierowało mną poczucie odpowiedzialności. Gdy jesteśmy świadkami rażącej niesprawiedliwości, budzi się w nas sprzeciw. Gdy w 2015 roku docierały do mnie informacje o tragedii ludzi szukających schronienia i azylu w Unii Europejskiej, którzy umierali w wodach Morza Śródziemnego, podczas gdy rząd Polski bojkotował postanowienia Unii Europejskiej dotyczące alokacji nawet skromnej liczby najbardziej potrzebujących uchodźców, musiałam działać.
Miałam 21 lat, gdy spakowałam się i pojechałam na południe Europy. Jeśli ktoś tonie, podajesz mu rękę. Poszanowanie praw człowieka i ich bezwzględna ochrona muszą iść w parze z próbami wypracowania polityki migracyjnej w skali makro. Służyłam jako wolontariuszka w obozach we Francji, analityczka w ramach ONZ w Turcji i w Jordanii i wreszcie jako pełnoetatowa pracowniczka humanitarna na misjach humanitarnych na terenach dotkniętych konfliktem zbrojnym – pół roku w Iraku, dwa lata w Jemenie Południowym, rok w Ukrainie. Na ostatnich dwóch misjach zarządzałam dużymi zespołami i operacjami w charakterze kierownika misji z ramienia Polskiej Akcji Humanitarnej oraz międzynarodowej organizacji humanitarnej Intersos. Zdecydowałam się kandydować do Sejmu, bo nie mogłam pozostać obojętna wobec ciągłego niszczenia naszego kraju i jego tkanki społecznej. Przez ostatnie osiem lat partia rządząca wprowadzała toksyczną polaryzację i dokonywała destrukcji kolejnych elementów demokracji.
Aleksandra Wiśniewska: Apogeum kryzysu migracyjnego w 2015 roku sprawiło, że poczułam się pociągnięta do odpowiedzialności
Co poczułaś, gdy na własne oczy zobaczyłaś to, co dzieje się z uchodźcami?
Najtrudniejsze są momenty, w których zdajesz sobie sprawę, że pewne rzeczy po prostu nie działają. Widzisz, jak łatwo można by tym ludziom pomóc, ale nie możesz tego zrobić. W 2015 roku zgodnie z dyrektywą unijną zaczęto kryminalizację pomocy humanitarnej. Rozpoczęły się aresztowania wśród ochotników pracujących na morzu, stawiając na równi pomoc tonącym czy osobom w hipotermii z przemytnictwem ludzi. Z innymi wolontariuszami robiliśmy więc z brzegu tyle, na ile pozwalała sytuacja. A ONZ dostarczała autokary do transportu ludzi do obozów. Wśród wolontariuszy zaczął rozpowszechniać się okrutny dowcip. Jak na brzegu rozpoznać pracowników ONZ? Mają suche buty. Wskutek kryzysu migracyjnego na Morzu Śródziemnym powstała „najbardziej zabójcza trasa migracyjna świata”, w której, według niektórych danych, ponad 12 tys. osób straciło życie.
W takich momentach nie spada zaufanie do tego typu organizacji?
Łatwo krytykować takie organizacje jak ONZ. Prawdą jest, że to najwybitniejsza instytucja, jaką udało nam się w tym zakresie stworzyć. Parafrazując słowa Daga Hammarskjölda, byłego sekretarza generalnego, ONZ powstała nie po to, by zaprowadzić nas do nieba, ale po to, by ocalić nas przed piekłem. Oczywiście ma swoje statutowe ograniczenia, podyktowane realiami politycznymi, ale to do obowiązków państw członkowskich należy, by je rozumieć i zmieniać. Wierzę, że jednostka może mieć w tej kwestii znaczący wpływ. Apogeum kryzysu migracyjnego w 2015 roku sprawiło, że poczułam się pociągnięta do odpowiedzialności. Postanowiłam wykorzystać swoje siły witalne, wykształcenie [Aleksandra studiowała na Uniwersytecie Oksfordzkim i w London School of Economics, przyp. red.] i czas w życiu, gdy mogłam podejmować największe ryzyka, do tego, żeby przez te kolejne lata, podążając w głąb wojny, postarać się empirycznie zrozumieć, skąd i dlaczego ci ludzie uciekają. A następnie, pewnego dnia, zawalczyć o narzędzia, by próbować takim tragediom zapobiegać systemowo. Profesjonalna paca na misjach humanitarnych nie wiąże się w żaden sposób z hedonistycznym poczuciem szczęścia czy komfortem. Niesie ze sobą dużo osobistych wyrzeczeń. Ale byłam przekonana, że dla mnie to słuszna droga. Podobne przeczucie miałam, kiedy za namową przyjaciół i współpracowników zdecydowałam się kandydować do Sejmu. Nie mogłam stać bezczynnie w obliczu tego, co działo się w naszym kraju, czyli niebezpiecznego skrętu w kierunku autorytaryzmu.
Aleksandra Wiśniewska: Mamy okazję zbudować politykę migracyjną opartą na kontroli, ale i poszanowaniu praw człowieka
Kraju, w którym przez osiem lat uchodźcami straszono. Uchodźcami, którzy w okrutny sposób traktowani byli na granicy polsko-białoruskiej. Jak poradzić sobie z kryzysem migracyjnym?
Na pewno musimy zdawać sobie sprawę z tego, że są to bardzo złożone problemy, które wymagają stworzenia odpowiedniej polityki migracyjnej. Polska dotychczas jej nie miała. Przez ostatnie osiem lat toczono populistyczną debatę, opartą na rażących uproszczeniach, infantylizacji zagadnienia i dehumanizacji człowieka w potrzebie. To problem globalny, z którym powinniśmy się mierzyć w oparciu o sojusze europejskie i międzynarodowe. Trzeba zidentyfikować interesy RP i odpowiednio prezentować je na arenie międzynarodowej. Dzisiaj żyjemy w fałszywej dychotomii. Z jednej strony mamy postmodernistyczną narrację o otwartych granicach, z drugiej kłamliwą narrację obrony przed utratą suwerenności i tożsamości narodowej, nawołującą do kompletnego zamknięcia się i izolacji. Teraz mamy okazję zbudować politykę migracyjną opartą na kontroli, ale i poszanowaniu praw człowieka. W kwestii granicy polsko-białoruskiej musimy odzyskać kontrolę nad granicą i zakończyć dramat humanitarny. Nikt nie może umierać w polskim lesie. Mamy tutaj do czynienia ze sztucznym szlakiem migracyjnym, stworzonym przez paramafijny, okrutny reżim Aleksandra Łukaszenki, który do nacisku na Unię Europejską wykorzystuje ludzkie cierpienie i naturalne dążenie do poszukiwania bezpieczeństwa i szczęścia. Musimy pracować nad odcięciem szlaku migracyjnego. Pokazać, że ta droga wcale nie jest prosta, a w Polsce, jako granicznym kraju strefy Schengen, obowiązują procedury przejścia, w tym także deportacja. Jednocześnie jak najszybciej trzeba wyeliminować pushbacki i kryminalizację pomocy humanitarnej. Każde stracone życie przez nieszczęście wojny hybrydowej i nieumiejętną odpowiedź na kryzys humanitarny jest dla nas hańbą. A każde życie wyrwane z rąk tragicznej śmierci z wycieńczenia i zamarznięcia w lesie – nobilitacją.
Jaka jest cena wejścia do wielkiej polityki? Co trzeba poświęcić?
Swój spokój ducha, prywatność, którą do tej pory bardzo ceniłam. Mieszkam blisko lasu, cenię ciszę, uwielbiam sztukę, literaturę, poezję. Przed kampanią wyborczą niespecjalnie udzielałam się w mediach społecznościowych. To był dla mnie mocny przeskok – ze świata bardzo prywatnego do tego publicznego. Choć moi najbliżsi poczuli ulgę, że nie pracuję już w miejscach opanowanych wojną.
Podczas kampanii wyborczej musiałaś mierzyć się z licznymi atakami. Sukcesy przypisywano pomocy ojca, biznesmena, zarzucano koloryzowanie swojej przeszłości.
Podczas kampanii musiałam mierzyć się z mową nienawiści i atakami wymierzonymi we mnie i w moją rodzinę. Miałam wielki przywilej wychowania się w kochającej rodzinie, która dała mi przede wszystkim ogromny kapitał kulturowy. Moja mama pochodzi z Tajlandii – ma korzenie tajskie i chińskie, ojciec jest Polakiem. W latach 90. założyli prężnie działający biznes, ale podawane w sieci dane finansowe firmy są sprzed 20 lat. Nie mają związku z rzeczywistością. Jednocześnie relatywny sukces biznesowy moich rodziców wiązał się z zastraszaniem przez mafię, wymuszaniem haraczy, groźbami dotyczącymi naszego życia. Wychowałam się w rodzinie, która dała mi poczucie bezpieczeństwa i możliwości, z jednoczesnym etosem służby na rzecz innych, miłości i szacunku do drugiego człowieka. Ale historie o tym, jakoby rodzina stała za moim wyborem ścieżki politycznej, to absurd. Podobnie nie stoi za moimi decyzjami zatrudniania się na misjach zagranicznych. Przed tym, z troski, często próbowała mnie bezskutecznie powstrzymać.
Pojawiły się też fabrykacje i ataki próbujące mnie zdyskredytować. Oszczercze materiały w TVP, radiu i innych mediach tzw. rządowych. W pewnym momencie kampanii wyborczej stworzyłam plik komputerowy, na który załadowałam wszystkie akademickie dyplomy i zaświadczenia pracy, dzieląc się nimi ze wszystkimi wolnymi mediami, które się po nie zgłosiły. Jestem wdzięczna również Jance Ochojskiej, założycielce PAH, mojej mentorce i wielkiemu autorytetowi, za publiczne wypowiedzi w mojej obronie. Otrzymywałam groźby, masowe ataki trolli, ale chyba najbardziej obrzydliwym atakiem był ten „Gazety Polskiej”, której działacze w mediach społecznościowych opublikowali zdjęcie z filmu pornograficznego, sugerując, że to ja. Od razu wyciągnęłam konsekwencje prawne i wygrałam proces w trybie wyborczym.
Aleksandra Wiśniewska: Chciałabym w Sejmie pracować nad zwalczaniem mowy nienawiści
Sporo młodych kobiet kandydowało w tych wyborach do Sejmu. Dlaczego twoim zdaniem akurat ty stałaś się celem tych ataków?
Wiem, że nie pasuję do wizji państwa PiS. Partii, która panicznie boi się młodych kobiet z potencjałem. Może sądzili, że atak na osobę bez politycznego zaplecza będzie łatwiejszy? Teraz wiem, że mnie to wzmocniło i zahartowało. Musiałam wykształcić narzędzia, by bronić się przed takimi atakami, jednocześnie zachowując wiarę w dobro ludzi i ich wielkoduszność. Mam nadzieję, że żadnej kolejnej młodej, kompetentnej osobie, próbującej wejść do tego świata, nic takiego się nie przydarzy. Mam świadomość, że mój przypadek jest jedynie jednym z wielu. Ataki codziennie wymierzane były w polityków dotychczasowej opozycji – dziś moje koleżanki i kolegów, ale również w działaczy społecznych i dziennikarzy. Każdego, którego postawa obywatelska sprzeciwiała się wizji państwa PiS. Machina niszczenia ludzi stworzona przez partię władzy doprowadziła do wielu tragedii. Czasem również śmiertelnych. Chciałabym więc w Sejmie pracować też nad zwalczaniem mowy nienawiści. Dołączyłam do zespołów parlamentarnych pracujących na rzecz młodzieży oraz zdrowia psychicznego.
Jak z uwagi na wielokulturowość twojej rodziny wspominasz dorastanie w Polsce lat 90. i wczesnych 2000.?
Mieszane kulturowo rodziny nie były wtedy w Łodzi powszechne. Wizualnie można było tę różnicę momentalnie zauważyć. Oprócz mojego brata często byłam jedynym dzieckiem w szkole, które różniło się wyglądem. Także w Sejmie jestem jedyną parlamentarzystką, która odstaje etnicznie od reszty, w sposób bardziej oczywisty niż mniejszości śląskie czy kaszubskie. Od najmłodszych lat mierzyłam się z ksenofobią i rasizmem. Jako dziewczynka, wstawiając się nieraz za młodszym bratem i mamą, która wtedy jeszcze nie wszystko potrafiła po polsku zrozumieć. Wówczas to ja reagowałam na komentarze, mówiąc dorosłym, że mama nie życzy sobie, by tak o niej mówiono. Jestem i w pełni czuję się Polką, Europejką. Trzeba przyznać, że sporo się już w tej kwestii zmieniło na dobre i mam nadzieję, że kolejne pokolenia mniejszości etnicznych mają już w Polsce zupełnie inne doświadczenia.
Mówisz, że w Polsce nie traktowano cię w pełni jak Polkę. A w Tajlandii?
W Tajlandii jestem „biała”. Tajowie od razu zwracają uwagę na to, że mam jasną karnację, wyższy wzrost czy kość w nosie, którą nazywają europejską.
Myślisz, że to przez to zachwiane poczucie przynależności zaczęłaś zajmować się pomocą tym, którzy są wykluczani?
Myślę, że w sytuacji, w której dotyka nas rażąca niesprawiedliwość, najlepszym sposobem na uleczenie własnej sytuacji jest skupienie się na pomocy innym. Stawanie w obronie tych, którzy mierzą się z bólem, częstokroć wielokrotnie większym i bardziej złożonym niż nasz. Sprawianie, by czuli się bezpiecznie, bardziej komfortowo. To pozwala nam w jakimś stopniu przetrwać, a przy okazji zrobić coś dobrego.
Jesteśmy narodem szalenie podzielonym. Obecny rząd mówi o zjednoczeniu. Jak do niego doprowadzić? I na ile Koalicja Obywatelska, z której list startowałaś, nauczyła się na błędach? Zarzucano jej elitaryzm, ukłony w kierunku największych rynkowych graczy i pomijanie tych najbiedniejszych wyborców, do których rękę, w sposób cyniczny, wyciągnął PiS.
Lekcje zostały wyciągnięte, co widać przede wszystkim po programie wyborczym. Cała zjednoczona opozycja, dzisiaj rząd, przeszła ogromną drogę. W ścisłej współpracy zrobimy wszystko, by reprezentować interesy wszystkich Polaków, skupiając się na tym, co nas łączy, nie dzieli. Mowa również o wyborcach PiS-u, z których duża część – niegłosująca w sposób jedynie oportunistyczny – została zwyczajnie zmanipulowana przez narzędzia propagandy. Będziemy starać się ją odczarować, odbudować uczciwe instytucje, państwo prawa i społeczeństwo obywatelskie. Warto wziąć tutaj pod uwagę decentralizację państwa – silne samorządy i organizacje pozarządowe, które mają w tym społeczeństwie obywatelskim ogromną rolę do odegrania. Chociażby pod kątem edukacji.
Aleksandra Wiśniewska: Chcę mówić głosem wykluczonych
O jakie kwestie chciałabyś jeszcze w Sejmie zawalczyć?
To dla mnie ważne, by mówić głosem tych, którzy przez ostatnie osiem lat nie byli reprezentowani. Głosem młodych, kobiet, osób wykluczonych. Chcę zawalczyć o to, by Polki, często traktowane przez dotychczasową władzę przedmiotowo, jako obywatelki drugiej kategorii, nie bały się zakładać rodzin. By widziały w Polsce swoją przyszłość i by mogły same o niej decydować. Mam ogromną nadzieję na jak najszybszą liberalizację prawa aborcyjnego. Będę też walczyć o to, by żadne mniejszości – narodowe, religijne czy seksualne – nie były dehumanizowane, tylko wysłuchiwane i rozumiane. Zasiadam w komisjach spraw zagranicznych, obrony narodowej i łączności z Polakami za granicą. Bazując na doświadczeniu, chciałabym współtworzyć mądrą politykę migracyjną, opierającą się na kontroli, poszanowaniu humanitaryzmu i na bezpieczeństwie Polaków. Trzeba też odbudować dobre imię Polski, jej rolę w NATO i Unii Europejskiej, by stała się liderką, którą wiem, że może być.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.