Pary jednopłciowe, miłość ponad podziałami klas i kultur, szczerość zamiast flirtu – sprawdzamy, jak zmieniły się melodramaty i komedie romantyczne w erze postromantycznej.
Dziewczyna poznaje chłopaka. Są biali, heteronormatywni, konwencjonalnie atrakcyjni. Jak ujął to Ted Lasso z serialu Apple TV+, „wykonują kreatywne zawody” i „mieszkają w eleganckich apartamentach”. Napotykają małe, właściwie nieznaczące przeszkody – jej uprzedzenia, jego przyjaciele, odległość dzieląca miasta, w których żyją. Wiadomo, że czeka ich happy end. Zanim do niego dotrą, wymienią kilka zabawnych komentarzy, pocałunków w świetle księżyca i uścisków w satynowej pościeli.
Narodziny romantycznego gatunku
Hollywood serwowało nam komedie romantyczne od lat 40. XX wieku, czyli właściwie od momentu, gdy przymus małżeństwa ustąpił miejsca może nie do końca wolnej, ale bardziej dowolnej miłości. Za pierwszy film spełniający wymogi gatunku uznaje się oscarowy majstersztyk „Ich noce” z Claudette Colbert i Clarkiem Gablem.
Pomysł chwycił. W kolejnych latach ubierano historie miłosne w zabawną formę, by zafundować widzom eskapizm, uchronić ich przed wiedzą o mroczniejszym aspekcie uczucia, nadać strukturę ich własnym przeżyciom. Na przełomie lat 80. i 90. rozpoczął się prawdziwy boom na komedie romantyczne, który trwał nieprzerwanie do połowy lat 2000. Udało się w tym czasie wykreować liczne królowe i licznych królów gatunku – niezwykła chemia zaistniała w takich parach jak Julia Roberts i Richard Gere, Meg Ryan i Tom Hanks, Kate Hudson i Matthew McConaughey. Filmy o stosunkowo niewielkich budżetach, rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów, zarabiały wielokrotnie więcej. Dopasowywano je więc do sztancy – miały oddać doświadczenie jak największej publiczności. Brakowało w tych scenariuszach miejsca dla osób LGBT+ (chyba że w rolach dowcipnych kumpli), osób koloru i innych osób, różniących się od „normy” pochodzeniem etnicznym, stopniem sprawności czy tożsamością płciową. Gdy zaczęto coraz częściej podważać heteronormę, patriarchat, rolę tradycyjnej rodziny, okazało się, że twórcom rom comów obrazowanie takiego świata nie wychodzi dobrze. Zbyt wolno reagowali na przemiany społeczne. Nie byli nawet specjalnie sprawni w obrazowaniu wyzwolenia seksualnego – filmy pozostawały niewinne, jakby nakręcone dla naiwnych nastolatek, które jeszcze nie zaznały uniesień. Bodaj jedyną dosłownie erotyczną sceną z tamtych lat była ta, w której żadne zbliżenie nie miało miejsca. W „Kiedy Harry poznał Sally” z 1989 roku Meg Ryan symuluje orgazm w restauracji, w towarzystwie Billy’ego Crystala. To jednak zabieg z kategorii komedii, a nie romansu.
Melodramaty przestają pasować do rzeczywistości
Filmy z lat 90. starały się oswajać z nowinkami technologicznymi, które zaczynały mieć wpływ na sposób randkowania (patrz: „Masz wiadomość”, gdzie korespondencja między zakochanymi odbywa się przez e-maile), w sferze wartości pozostawały jednak konserwatywne. I nie chodzi tu tylko o seks, a raczej jego brak – jeśli się go uprawiało, to raczej poza ekranem. Szczęśliwe zakończenie oznaczało, że kobieta i mężczyzna, niewiele o sobie wiedząc, ulegali wzajemnemu czarowi, po czym zaczynali budować monogamiczny związek, a z czasem pewnie także rodzinę. Happy end nie zakładał ukonstytuowania się trójkąta ani wielokąta, nie przewidywał niezobowiązującej relacji, nie stawiał pytania o to, czy ten romans nie skończy się rozstaniem. Widzowie, a właściwie widzki, które były głównymi odbiorczyniami komedii romantycznych, w pewnym momencie znudziły się swoimi ukochanymi filmami. A może po prostu zaczął je drażnić rozdźwięk między nabudowanymi w kinie oczekiwaniami a rzeczywistością, która stawała się coraz bardziej złożona.
W świecie z coraz większą świadomością toksycznej męskości, wraz z postępującym równouprawnieniem, także finansowym, z opóźnieniem momentu zakładania rodziny i falą rozwodów, komedie romantyczne nie przystawały już do rzeczywistości. Zmierzch komedii romantycznych wieszczono zresztą kilkukrotnie. Wydaje się jednak, że gatunek zaczął zjadać własny ogon gdzieś w okolicach 2010 roku, gdy na nową gwiazdę usiłowano wykreować średnio sympatyczną, aczkolwiek posagową blondynkę, Katherine Heigl. Rom comy straciły autentyzm, lekkość i wdzięk. Gatunek rozpadł się na mniejsze kategorie, choćby kręcone coraz chętniej od lat 90. filmy o zakochanych nastolatkach. Na kilka lat komedie romantyczne zeszły do podziemia. Miłosne produkcyjniaki wciąż kręciły takie stacje jak Hallmark, ale bez ambicji tworzenia „kontentu premium”. Po mistrzyniach pisania scenariuszy w tym gatunku, jak Nora Ephron czy Nancy Meyers, pałeczkę przejęli scenarzyści o talencie bliższym autorom Harlequinów. A potem pojawił się Netflix. I zmienił się sposób, w jaki konsumujemy popkulturę, w tym komedie romantyczne.
Dla każdego coś miłego w filmach o miłości
Renesans komedii romantycznych zawdzięczamy w dużej mierze właśnie platformom streamingowym. Wraz z ekspansją Netfliksa okazało się, że jest miejsce dla różnorodnych opowieści – i dla dziewczyn, i dla kobiet, i dla tęczowych nastolatków, i dorosłych osób LGBT+, i dla tych, którzy utożsamiają się z bohaterami „Bajecznie bogatych Azjatów” (ten film trafił akurat do kin), i dla czarnych z Nowego Jorku. Zgodnie z założeniem giganta, nie wszystko musi się podobać każdemu, ale każda produkcja komuś przypasuje. Nastąpiło rozproszenie – biblioteka platform streamingowych jest tak przepastna, że nikt nie zobaczy wszystkiego. I nie musi, bo tak to zostało wymyślone. Netflix, wzorem Hallmarku, zaczął więc produkować komedie romantyczne klasy B (flagowym przykładem jest film, dzięki któremu comeback świętowała Lindsay Lohan, czyli „Niezapomniane święta”), które przez tydzień–dwa okupują pierwsze miejsca listy przebojów, a potem znikają bez śladu. Stawia też na filmy o miłości z naprawdę dużymi gwiazdami, jak utrzymane w starym stylu „U ciebie czy u mnie” z Reese Witherspoon i Ashtonem Kutcherem, oraz przebojowe produkcje dla dzieciaków. Dwie trylogie – „Kissing Booth” i „Do wszystkich chłopców, których kochałam” – wpisują się zresztą w trend na poszerzanie pola. Druga seria, koncentrując się na nastolatce o koreańskich korzeniach, znacząco wpływa na postęp w reprezentacji osób koloru w mainstreamowych produkcjach.
Inne platformy streamingowe nie chcą pozostać w tyle. W tym roku Jennifer Lopez wystąpiła w „Wystrzałowym weselu” dla Prime Video, umiejętnie łączącym rom com z kryminałem. Hulu (w Polsce HBO Max) wypuściło prezentowane wcześniej na Sundance „Rye Lane” o dwójce czarnych dwudziestolatków z Londynu. Prime w 2023 roku zaprezentuje także ekranizację „Red, White & Blue” o romansie syna prezydenta Stanów Zjednoczonych i angielskiego księcia. Związki jednopłciowe od kilku lat nareszcie doczekały się swoich komedii romantycznych. Do niedawna ukazywano je wyłącznie w dramatycznej konwencji, gdzie zakochani musieli pokonywać prawdziwe przeciwności losu, a nie tylko typowe rom comowe zwroty akcji. Przełomem – i przebudzeniem – dla wielu okazał się „Twój Simon” z 2018 roku, w którym tytułowy bohater zakochuje się w szkolnym koledze. Netflix właśnie ogłosił, że 3 sierpnia 2023 na platformę trafi drugi sezon „Heartstoppera”. W adaptacji komiksu Alice Oseman związek dwójki licealistów nie jest naznaczony żadnym tabu – udało się stworzyć słodką opowieść o miłości. Bez stygmatu. Gdy komedie romantyczne nareszcie zaczęły oddawać współczesne doświadczenie różnorodności, nadeszła era postromantyczna. Czy jest w niej jeszcze miejsce na filmy o miłości?
Przyszłość komedii romantycznej
Zoomersi ulepszyli indywidualizm, który podpatrzyli u milenialsów. Pokolenie TikToka asertywnie stawia granice, chroni zdrowie psychiczne, żyje w safe spaces, bezpiecznych przestrzeniach, gdzie nie ma miejsca na czerwone flagi, toksycznych ludzi i ograniczające zobowiązania. W erze postromantycznej nie istnieje w popkulturowych opowieściach jeden słuszny model związku, zakochanie nie powinno sprawiać bólu, a relacji miłosnej nie uznaje się za najważniejszą. Opresyjne małżeństwo nie jest przedmiotem marzeń, w każdej chwili można osobę partnerską rzucić i znaleźć nową, choćby na chwilę, bo przecież Tinder, Bumble czy Hinge dają nieskończone możliwości, potencjalni kandydaci muszą spełnić wyśrubowane oczekiwania, spisane często w kwestionariuszu, który wypełnia się na randce.
Czy komedie romantyczne mają więc jeszcze rację bytu? Jak opowiedzieć o miłości pozbawionej cierpienia? Jak napisać dialogi, które nie będą w żaden sposób obraźliwe, triggerujące, nie sprawią, że zaczną powiewać czerwone flagi? Jak pokazać happy end, skoro przestał być jednoznacznie określony? Choć wydaje się to zadaniem niemal niemożliwym do zrealizowania, tym ciekawsze filmowcy mają wyzwanie. Wydaje się, że dekonstrukcja – przebudowa albo destrukcja – konwencji jest możliwa. Ale wciąż jest jeszcze wcześnie. Obserwujemy zmiany, które toczą się na naszych oczach. Trudno poddać je analizie, może tym trudniej przedstawić w wiarygodniej formie na ekranie. Zdarzają się udane próby – Netflix 17 maja 2023 wypuszcza „Fanfik”, polski film na podstawie bestsellerowej powieści Natalii Osińskiej o transpłciowym nastolatku. Opowieść o pierwszej miłości będzie się w tej historii przeplatać z historią o odkrywaniu własnej tożsamości. W zgodzie z definicją postromantyczności, młode pokolenie nie oczekuje, by miłość wiązała się z aktem transgresji. To, co wielkie i ważne, ma się wydarzyć najpierw w czyimś wnętrzu. Potem uformowana już osoba wchodzi w taką formę relacji, jaką wybierze. Może więc komedie romantyczne na miarę nowych czasów powinny opowiadać o tym, o czym często zapominały – o miłości do samych siebie? W przeszłości w rom comach chętnie pokazywano, jak zakochani zmieniają się po to, by spodobać się partnerom. Gody, flirt, randki opierały się na grze. Częstym motywem było: „kto się czubi, ten się lubi”, „will they or won’t they” albo „przeciwieństwa się przyciągają”. Postromantyczność, a więc rozprawienie się z mitem romantycznej miłości, odrzucająca intrygę, a wspierająca szczerość, może całkowicie przeobrazić nie tylko stosunki społeczne, lecz także – w konsekwencji – popkulturowe imaginarium. Tylko czym będą te nowe filmy i seriale, skoro zabraknie w nich najpewniej i komedii, i romantyzmu?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.