Pracujmy nad sobą
Rodzinny dom Moniki Trzaskowskiej, trenerki mentalnej, nie był oazą spokoju, a niewłaściwa perspektywa nieraz wywiodła ją na manowce. Jednak starannie odrobiła lekcje, które dostała od życia, i teraz z dumą i ogromną radością spogląda w przyszłość.
Urodziła się pani pod szczęśliwą gwiazdą?
Tak bym tego nie określiła. Owszem, jestem marzycielką. Często snuję plany zarówno prywatne, jak i zawodowe. Odważnie wyznaczam też sobie kolejne cele, ale to nie znaczy, że życie mnie rozpieszczało. Moi rodzice rozstali się, gdy miałam 15 lat, zamieszkałam wówczas z siostrą. Żyłyśmy skromnie, imałam się wtedy każdej pracy – wstawałam o czwartej rano, żeby jechać w pole i zbierać truskawki, pracowałam też jako kelnerka albo barmanka w dużej dyskotece w Lublinie. Wracałam nad ranem, a o jedenastej musiałam być już w drugiej pracy.
O czym pani wtedy marzyła?
Chciałam mieć piękną rodzinę. Obiecałam sobie, że znajdę męża spoza Lublina i stworzę szczęśliwy dom. I w pewnym sensie tak się stało. Dostałam męża w pakiecie z jego rodzicami i ich ścisłą relacją biznesową. Kiedy słyszałam, że jestem ładna, robiłam wszystko, żeby pokazać, że jestem też mądra. Z malutkim dzieckiem na rękach skończyłam studia z wyróżnieniem, ale gdzieś w środku nadal nie czułam się wystarczająca. Stale podejmowałam działania, żeby udowodnić, że jestem czegoś warta, że jestem ich warta. I tak przez trzynaście lat, aż pewnego dnia doszłam do wniosku, że to nie ma najmniejszego sensu. Miałam własną firmę, dużo zarabiałam, zajmowałam się dziećmi, prowadziłam dom i byłam w tym wszystkim perfekcyjna, ale dla mojego męża to wciąż było za mało.
Rozwód odczuła pani jako porażkę?
Nie, jestem wdzięczna za każdą osobę, która pojawiła się w moim życiu. Każda z nich czegoś mnie nauczyła. Dzięki nim zrozumiałam, kim jestem i odkryłam siebie. My, kobiety, same siebie umniejszamy i to mnie boli. Poświęcamy się dla związku, zamiast doceniać siebie. Kiedy zmienimy perspektywę, zainwestujemy w siebie, skupimy się na swojej pasji – wszystko zupełnie inaczej zacznie się układać.
Dlatego właśnie tak ważne jest zachowanie zdrowego egoizmu?
Tak, trzeba mieć do siebie dystans. Nie dogodzimy wszystkim i wcale nie musimy. Nie musimy też być bezbłędne. Nie ma sensu katować się za to, że coś poszło nie tak. Jesteśmy tu po to, żeby korzystać z życia, radować się, doświadczać. Żeby dbać o siebie i traktować się jak najcenniejszy skarb.
Jak zatem stać się kobietą niezależną?
Wychodząc ze swojej strefy komfortu. Ja zawsze dużo pracowałam, dużo czytałam, uczyłam się, obserwowałam. Odnalazłam miłość własną, dzięki której nie oceniam swojego życia, lecz je doceniam. Niczego nie oczekuję. Patrzę na siebie i innych z akceptacją. To, co w chwili obecnej mam, to skutek uboczny pracy, jaką nad sobą wykonałam. Staram się jak najefektywniej wykorzystać swój czas, by pozostawić po sobie jak najwięcej dobrego.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.