Znaleziono 0 artykułów
25.06.2024

Projektant Michał Gilbert Lach i jego mąż zostali ojcami trojaczków

25.06.2024
Fot. Archiwum prywatne

Projektant Michał Gilbert Lach i jego mąż zostali ojcami trojaczków. – Rodzicielstwo jest nie do wyobrażenia – mówi, opowiadając, jak radzą sobie z opieką nad niemowlętami. Chciałby, żeby ich historia była możliwa w Polsce. – Mamy nadzieję, że otworzymy furtkę do rozmów o rodzicielstwie jednopłciowym i surogacji, bo to ciągle temat tabu w Polsce. Wiemy, że to dla rządzących milowe kroki, ale wierzymy, że je postawią. 

Jak mają się trojaczki?

Właśnie szczęśliwie usnęły. Na Florydzie mija 14. Jesteśmy po dosyć trudnej nocy, bo nasze trzy cuda zaliczają skoki rozwojowe i dają nam popalić. Mimo że z mężem jesteśmy bardzo szczęśliwi jako ojcowie, wychowanie niemowląt to przecież dla nas nowe doświadczenie. Nieważne, ile książek byś przeczytał, ile porad usłyszał i zebrał doświadczeń innych ludzi, tak naprawdę nie wiesz, co cię czeka. Rodzicielstwo jest nie do wyobrażenia. A w przypadku trojaczków to jazda bez trzymanki.

Co cię najbardziej zaskoczyło?

Nieprzewidywalność. Nie wiemy, czy uda nam się w nocy przespać chociaż dwie-trzy godziny, czy będziemy musieli kilkanaście razy wstawać. Dajemy smoczek, one wypluwają. Krzyczą i pokazują niezadowolenie. Rodzicielstwo jest jak gra w ping-ponga.

Zaskoczyła mnie też ilość uwagi, którą należy zaoferować maluchom. Wystarczy, że jedno zacznie marudzić, odzywa się drugie, a następnie trzecie. Śmiejemy się, że potrafią stworzyć cudowną orkiestrę płaczu. Nawet moja mama, pediatrka, która wychowała czwórkę dzieci, a teraz przyleciała nam pomóc, była zaskoczona tą skalą zaangażowania przy trojaczkach. 

Natomiast niezależnie jak bardzo jesteśmy niewyspani i wykończeni psychicznie, wystarczy, że spojrzymy w oczy Charlotte Sophie, Fryderyka Juliana i Juliana Fryderyka, zobaczymy, jak się uśmiechają, zmęczenie w ułamku sekundy ustępuje miejsca silnej, bezwarunkowej miłości. To bardzo magiczne. 

Niedawno świętowaliście wasz pierwszy w życiu Dzień Ojca. Jakie to uczucie?

Fantastyczne, jednocześnie też uświadamiające, jak wielką mamy odpowiedzialność. Odpowiadamy za ich bezpieczeństwo i rozwój. 

Rozmawialiśmy z moją mamą o tym, jak zmieniło się podejście do wychowania dzieci od czasów młodości jej albo jeszcze wcześniejszego pokolenia. Wtedy nie myślało się o tym, że edukując, dajesz synowi lub córce nasionko, z którego później wykiełkuje dorosły człowiek. Dziecko po prostu się chowało. 

Nie miałem najlepszych relacji z ojcem. Słowo „tata” nie istniało także w słowniku mojego męża. Wychowywały nas matki i babcie. Znaleźliśmy się w sytuacji, której podwójnie stajemy na wysokości zadania rodzica, bo naszą postawą chcemy przykryć przykre doświadczenia z naszego dzieciństwa. Nie chcemy popełniać tych samych błędów. 

Fot. Archiwum prywatne

Czy nie nakładacie w ten sposób na siebie dodatkowej presji?

Oczywiście! Jesteśmy cholernie ambitni i tak podchodzimy do ojcostwa. Staramy się planować je mądrze. 

Od początku rozwoju mojej marki Bohoboco Perfume idę drogą rozwoju duchowego. Czasami radzę się też duchowych doradców. Wedle tych mądrości dusze dzieci wybierają sobie opiekunów, którzy prowadzą ich za rękę, towarzyszą w okresie wzrastania do pełnej świadomości. Później idą w świat. Silne ojcostwo to również bycie partnerem, który doda dzieciom wiatru w żagle i wesprze na każdym kroku. Pomoże też rozwinąć najmocniejsze strony, a nie przerzuci na nie własne marzenia czy wyobrażenia. 

Ja urodziłem się w czasie, kiedy rodzice mieli gotowe scenariusze. Dla mojej mamy liczyły się medycyna i prawo. Babcia chciała, abym został księdzem. Ja tymczasem miałem duszę artysty, co nie spotkało się z aprobatą. Potrzebowałem dużo determinacji i odwagi, by przeciwstawić się oczekiwaniom osób, których kocham. Ale wiedziałem, że muszę postawić na realizację siebie. 

Gdy myślę o sobie jako o ojcu, widzę człowieka, który pozwala dziecku odkryć pasje i wspiera je w ich realizacji. Mamy z mężem taki plan wychowawczy, ale nie narodził się on z dnia na dzień. Do ojcostwa dojrzewaliśmy, omawialiśmy je latami i nadal omawiamy, bo to ciągły proces.

Rozmawialiście o rodzicielstwie jeszcze przed wyprowadzką do Stanów?

Tak. Od zawsze kochałem dzieci, a one do mnie lgnęły. Czułem wewnętrzną pustkę, którą załatać może tylko rodzicielstwo. Wiedziałem jednak, że w Polsce to mało prawdopodobne. 

Pamiętam sesję kampanii Bohoboco Perfume, w której brały udział Helena Norowicz, Maja Salomon i Magda Mielcarz. Podczas lunchu zwierzyłem się Magdzie z potrzeby ojcostwa. Ona na to: „Ale co to za problem? W Ameryce to absolutnie realne”. Okazało się, że jej córki mają koleżanki wychowywane przez pary jednopłciowe. Był to sygnał, że jest szansa, abym spełnił swoje najgłębsze marzenie. 

Po paru latach poznałem Marcina. Okazało się, że on też marzy o ojcostwie. Dojrzewając do decyzji o zostaniu rodzicami, nie myśleliśmy o surogacji, bo wydawało mi się to kupowaniem czyjegoś ciała. Natomiast im więcej o tym czytaliśmy, tym mocniej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że to stereotyp. Dotarłem też do badań, które zostały przeprowadzone wśród dorosłych dzieci par jednopłciowych w Stanach Zjednoczonych. Wyniki mówiły, że respondenci i respondentki przodowały w byciu świadomymi siebie, znającymi swoją wartość, szczęśliwymi, kochanymi, chcianymi. Jeśli jesteś osobą homoseksualną, droga do zostania rodzicem jest często długa i trudna. Nie wszędzie zresztą możliwa. To najczęściej jest świadomy ruch, poprzedzony, jak w naszym przypadku, głębokimi przemyśleniami. 

Budowaliśmy naszą świadomość krok po kroku i wzmacnialiśmy marzenie o drodze do ojcostwa. Wtedy doradcy duchowi Kristos i Foster skierowali mnie i moją karierę na amerykańską drogę. Klocki zaczęły się układać, a wszystko stało się realne. Stwierdziliśmy z Marcinem, że czas wyruszyć w tę podróż. Było to 2,5 roku temu. Dziś trzymamy w objęciach troje wspaniałych dzieci. 

Czy to, co założyliście, w pełnie się ziściło?

Nie obyło się bez komplikacji. Właśnie przygotowywałem się na premierę Magic Mushroom, bardzo ważną zarówno dla mnie, jak i Bohoboco Perfume. Uroczystość była zaplanowana na 15 lutego, premiera miała być jednocześnie podsumowaniem mojej 10-letniej drogi duchowej, przejścia z projektowania mody w projektowanie zapachów, podróży do Stanów, założenia rodziny. Ta magiczna podróż stała się inspiracją do stworzenia perfum. 8 lutego dostałem telefon, że surogatka trafiła do szpitala w Teksasie, gdzie mieszka, a specjaliści radzą byśmy w ciągu paru dni również tam przyjechali. W ciągu godziny sytuacja przyspieszyła. Okazało się, że wody odeszły i zaczął się poród. 26. tydzień ciąży to zdecydowanie za wcześnie, nawet dla wcześniactwa! Nie spodziewaliśmy się tego! 

Rzuciłem wszystko. W tym czasie mój mąż przebywał w Polsce. Byłem z nim w ciągłym kontakcie. Kupiłem bilet na pierwszy samolot do Dallas. Wchodząc na pokład, dowiedziałem się, że zostaliśmy ojcami. Możesz wyobrazić sobie moje zdenerwowanie. Przez trzy godziny lotu nie miałem żadnych informacji o stanie zdrowia dzieci.

Po wylądowaniu od razu odsłuchałem wiadomość od lekarki prowadzącej. Usłyszałem: „Czy dodzwoniłam się do tatusia tych trzech pięknych, dzielnych istnień?”. Kamień spadł mi z serca! Gdy oddzwoniłem, okazało się, że sytuacja jest pod kontrolą. Oczywiście ruszyła lawina medycznych procedur, bo wcześniaki wymagają szczególnej uwagi. Zamiast wybierać ubranka, zabawki i mebelki, na ponad 80 dni wylądowaliśmy na intensywnej terapii. To był emocjonalny rollercoaster. Po tym czasie trojaczki, jakby się umówiły, bo mogły opuścić szpital tego samego dnia. Zrobiły tak duży przeskok rozwojowy. Mogliśmy wrócić do naszego domu na Florydzie i zacząć normalne życie.

W Polsce dopiero dyskutuje się o związkach partnerskich. Czy akceptacja w Stanach była dla was zaskoczeniem? 

Tak, wielkim. Proces starania się o dziecko przez surogację jest bardzo rozbudowany. Rozpoczyna się od spotkań z psychiatrami i psychologami. Przeprowadzają różnego rodzaju badania i testy. Następnie do procesu dołącza grono ludzi, od specjalistów z kliniki i surogatkę, przez lekarzy, po sędziów, którym po prostu musisz zaufać. Na żadnym etapie nie dano nam odczuć, że robimy coś złego, „nienormalnego”. Nikt nie dziwił się, że dwóch mężczyzn postanawia mieć dzieci. Wszyscy nam gratulowali. W akcie urodzenia figurujemy z Marcinem jako ojcowie. 

Chcemy, aby nasze dzieci miały podwójne obywatelstwo. Na razie nie dostaliśmy akceptacji w polskim urzędzie stanu cywilnego. Napisaliśmy do rzecznika praw obywatelskich. Dość długo czekaliśmy na odpowiedź. I co? I nic! Doradzono nam, aby wynająć prawników i rozpocząć postępowanie sądowe o przyznanie polskiego obywatelstwa naszym dzieciom. 

W Stanach z Marcinem jesteśmy mężami. W świetle polskiego prawa – obcymi osobami. Smutne, ale prawdziwe. Jedno jest pewne – nie odpuścimy i będziemy walczyć o prawa nasze, choć tak naprawdę prawa naszych dzieci.

W poście na Instagramie napisałeś: „Nasza historia to nie tylko nasza osobista podróż; to także symbol walki o prawa i godność każdej pary marzącej o rodzicielstwie. Mamy nadzieję, że nasze doświadczenie zainspiruje inne pary, by nie poddawały się i nie traciły nadziei w obliczu przeciwności losu”. 

Długo zastanawialiśmy się, czy dzielić się ze światem naszą historią. Baliśmy się fali hejtu. Postanowiliśmy jednak odwdzięczyć się za to, że nasza droga, choć wyboista, doprowadziła do celu. Mamy nadzieję, że otworzymy furtkę do rozmów o rodzicielstwie jednopłciowym i surogacji, bo to ciągle temat tabu w Polsce. Wiemy, że to dla rządzących milowe kroki, ale wierzymy, że je postawią.

Nasz wspólny post wrzuciliśmy 22 czerwca o godzinie 11. Komentarze pojawiły się momentalnie, w większości bardzo pozytywne! Śmieję się do trojaczków, że nawet moja praca nie zapewniła mi tak skutecznego rozgłosu medialnego jaki one. Widać, że polskie społeczeństwo jest dużo dalej w akceptacji społeczności LGBTQ+, niż może się wydawać politykom. Nawet jeśli pojawia się hejt, zostaje on rozgromiony przez morze gratulacji, wsparcia i miłych słów. 

A trojaczki wzbudzają sensację?

Tak! Zaczynaliśmy proces starania się o dzieci z marzeniem o bliźniakach, chłopczyku i dziewczynce. Po pięciu tygodniach od implementacji dwóch embrionów okazało się, że jeden się podzielił. Czuliśmy się, jakbyśmy wygrali szóstkę w totka! Jednocześnie liczyliśmy się z tym, że mnoga ciąża jest ryzykowna. 

Dziś, gdy wszystko dobrze się skończyło, reakcje są po prostu przepiękne! Gdziekolwiek się pojawiamy z wózkiem, a ten jest ogromny, bo przecież mieści troje dzieci, towarzyszy nam zainteresowanie. Ludzie przystają, zadają milion pytań, chcą robić zdjęcia. Powoli wyzbywamy się przywiezionego z Polski strachu. Sensacji nie budzi dwóch ojców, tylko trójka maluchów. Wspaniałe uczucie. 

Jakub Wojtaszczyk
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Projektant Michał Gilbert Lach i jego mąż zostali ojcami trojaczków
Proszę czekać..
Zamknij