Być może widzieliście je na Instagramie – kolorowe lampy emitujące ciepłe światło, zbudowane tak, że można zmieniać ich kształty. Twórca tych obiektów, Michał Korchowiec, opowiedział nam o swoich inspiracjach, sile koloru i planach na przyszłość.
Kiedy sztuka zawitała do twojego życia? Co cię w niej zafascynowało?
Zawsze byłem „nadwrażliwy”, tak mówiła o mnie mama, dumna, że przynosząc jej stokrotki w wieku pięciu lat, udowadniałem, że umiem zauważać piękno. Nie pamiętam, kiedy dokładnie zacząłem rysować i lepić pierwsze rzeźby. Na zdjęciach z dzieciństwa zwykle jestem umorusany gliną albo od stóp do głowy pomalowany czarnym niezmywalnym tuszem do szkła. Mama nie mogła go ze mnie zmyć. Pomogła dopiero benzyna ekstrakcyjna, którą mój ojciec, kapitan lotnictwa, przywiózł z pracy. Przez następny tydzień śmierdziałem jak zapalniczka zippo.
Gdy miałem siedem lat, zostałem na sztukę skazany – wykryto u mnie wirusowe zapalenie wątroby. Lekarka zabroniła mi sportu i zaleciła „zdrowy, spokojny tryb życia”, tym samym odcinając od innych dzieci. Aktywności związane ze sztuką stały się moim światem, moim sposobem ekspresji, moją, obok choroby, wyjątkowością.
Czy dorastając, zawsze wiedziałeś, co chcesz robić? Czy miałeś plan B?
Kiedy dorastałem, sztuka mnie chroniła. Dzieci bywają okrutne, a moja „nadwrażliwość” sprawiała, że w ich oczach byłem inny. Okres samotności i poczucia odrzucenia, stale mi towarzyszący, stał się zarazem czasem, który mogłem poświecić na rozwój różnych aktywności manualnych. Sztuka chroniła mnie też w domu. Gdy byłem starszy, stała się synonimem czegoś skazanego na porażkę, czegoś pejoratywnego, wiec musiałem nauczyć się o nią walczyć. Dobrze się uczyłem, więc miałem inne opcje niż sztuka, chodziłem do świetnych gimnazjum i liceum, ale wiedziałem, że chcę przynajmniej spróbować dostać się na Akademię. To, co wśród moich licealnych znajomych z Krakowa było synonimem sukcesu, dla mnie było moim prywatnym buntem… I dostałem się, za pierwszym razem.
Pierwszy rok Akademii był bardzo frustrujący. Nudziły mnie multikolorowe, martwe natury i akty rysowane węglem. Szukałem sposobu na to, jak poznać świat. Miałem poczucie, że aby o nim mówić, muszę go najpierw doświadczyć. W wakacje po pierwszym roku pojechałem najdalej, jak mogłem – do Maroko; to był inny świat i zupełnie inne miejsce niż teraz. Wtedy przejechałem cały kraj z plecakiem, trzęsącymi się autobusami. To było fascynujące doświadczenie, formujące moją ciekawość świata i odwagę. Na drugim roku zacząłem pracować w Locie jako steward; wyprowadziłem się wtedy na rok do Warszawy. Choć nie przerwałem studiów. Siedząc na jump-sitcie [składany fotel, zarezerwowany dla pokładowego zespołu – przyp. aut.], wymyślałem nowe prace, które później zrealizowałem na moich pierwszych wystawach, w galerii Art Agenda Nova w Krakowie, warszawskiej galerii Leto i w CSW Kronika w Bytomiu. Dzięki nim dostałem pierwszą propozycję pracy w teatrze i na trzecim roku studiów zadebiutowałem jako scenograf Moniki Strzępki.
Co czyni scenografa, filmowca, artystę dobrym?
Zaufanie sobie i swojemu gustowi. Zrozumienie, że mój gust nie jest ani lepszy, ani gorszy niż twój. To propozycja, głos w debacie, który pozwala na dostęp do swojej i innych opowieści, również tych o słabościach i lękach.
Wydaje mi się, że zadaniem artysty jest nakłuwanie rzeczywistości, pokazywanie mechanizmów z nowych perspektyw. Dla mnie ważnymi tematami są rodzina czy wpływ władzy na jednostkę. Moje rzeźby świetlne dają dobro, towarzyszą, wspierają. To szczególnie ważne w postpandemicznym świecie, w którym depresja i samotność stały się jednymi z najbardziej dotkliwych problemów toczących nasze społeczeństwo.
Realizowałeś projekty w Polsce, Islandii i Japonii. To ciekawy miks. Gdzie czujesz się najlepiej i dlaczego?
Mieszkałem też przez rok w Tangerze, wybudowałem tam mikrodomek na Saharze, który teraz jest kurnikiem. Odbyłem podróż dookoła świata. Na razie chyba najlepiej czuję się w podróży – wtedy można być beztroskim i empatycznie przysłuchiwać się historiom innych z perspektywy obcego. A obcy z daleka zawsze jest ciekawy. Nigdy w samotnych podróżach nie czułem się sam.
Warszawa ma dla mnie szczególne znaczenie, tu jestem w stanie skupić się na pracy, na przetwarzaniu materiałów, tu mam najbliższych przyjaciół, miejsca, do których chodzę, w sklepie pani wie, co chcę kupić, a w kawiarni – jaką kawę piję. Świadomy sytuacji politycznej, w Warszawie czuję zarazem, że żyję w ciągłym napięciu. Irytuje mnie to, że polityka dotyka moich intymnych spraw, bez przyzwolenia wchodzi do mojego łóżka, osacza, zabiera wolność, jestem tym zmęczony i nie czuję się bezpieczny.
Zawsze poszukiwałem swojego miejsca, może dlatego trudno mi się na jakieś zdecydować. Zawsze ciekawiło mnie, co jest za rogiem, za wydmą, za skałą, na końcu plaży czy drugim końcu miasta.
Przystępując do pracy, gdzie zwracasz się w poszukiwaniu inspiracji?
Patrzę na świat, jestem zbieraczem szczegółów rzeczywistości, szukam w sobie, w swoich potrzebach i emocjach, w obrazach zapisanych w pamięci. Robiąc scenografie, najczęściej wymyślałem je w pociągu albo samochodzie, patrząc na miasta i pola, na mgłę, na las czy jezioro. Film nakręciłem, gdy zdecydowałem, że nie będę w stanie namalować tylu obrazów, by opowiedzieć historię mojej babci. Nie inspiruję się, nie pracuję na referencjach. Czytam książki.
Skąd pomysł, by zająć się dizajnem? I dlaczego twój wybór padł na rzeźby świetlne?
Moje obiekty przyszły do mnie same – w najtrudniejszym momencie mojego życia, mniej więcej w połowie lockdownu, mojego dwuletniego bezrobocia, stanu przetrwalnikowego. Lockdownu spędzonego samotnie na dachu mieszkania, które wynajmuję od lat, patrząc z perspektywy najwyższego budynku na życia innych ludzi. Musiałem zaludnić moją wyspę, wypełnioną szarymi portretami moich zmarłych przodków; bez moich rzeźb świetlnych moja depresja zamieniłaby się w szaleństwo. Nie było innej opcji; pierwsze z nich powstały dla mnie.
Mam za sobą doświadczenie zimy na Islandii, kiedy robiłem tam przez dwa miesiące spektakl. Bojąc się nocy polarnej, kupiłem sobie wtedy grzewczą czerwoną żarówkę i ona mi bardzo pomagała. W moich rzeźbach postanowiłem odtworzyć to wrażenie.
Moje obiekty dają dobro i chcę się nim dzielić, tym jest dla mnie dizajn. A moje lampki 1.0, choć w limitowanej produkcji, mają szansę stać się członkiniami kilku setek rodzin w różnych miejscach świata.
Twoje obiekty wyróżnia kolor. Dlaczego jest dla ciebie tak ważny i co zmienia twoim zdaniem w relacji z użytkownikiem?
Fascynuje mnie moc kolorowego światła, dającego spokój albo energetyzującego kontrastami. Dającego poczucie bezpieczeństwa i obecności. Stąd ich antropomorficzne kształty.
Maluję szarą emulsyjną farbą do ścian, wycierając w niej wodą subtelności. Wydaje mi się, że szary to kolor pamięci, kolor składający się ze wszystkich barw; szarość była u mnie zawsze, więc rozszczepione w tęczę światło jest dla mnie powiewem nowego, patrzeniem w przyszłość, a nie leceniem w przód ze wzrokiem zwróconym do tylu. Już zrozumiałem swoją przeszłość i swoje traumy i nie chcę, żeby nadal zabierały mi życie. Zrozumiałem, że jest ze mną wszystko dobrze, że czuję się świetnie, że jestem wystarczający, akceptuję siebie i ufam sobie. Kolory mi o tym w naszej szarości przypominają.
Lubię proces tworzenia moich rzeźb. Odnajduję wtedy spokój i rytm; ich elementy muszę najpierw odnaleźć, wymyć, wyszorować i połączyć. Gdy kończę, długo się im przyglądam i czuję się z siebie dumny.
Co planujesz dalej?
Na razie świetnie mi się pracuje z Desa Home w Warszawie, Forum Designu w Krakowie i Listval, moją galerią w Rejkiaviku, w której jesienią otworzę nową wystawę. Zacząłem właśnie nowy spektakl, a tuż po jego premierze, w maju, będę pokazywać moje obiekty na LaunchPad – WantedDesign w Nowym Jorku.
Za chwilę na mojej stronie pojawią się nowe kolory 1.0 i dodatkowy kształt klosza, który otwiera całą galaktykę możliwości. Lampki są limitowane do 400 sztuk, więc nowa liczba kolorów i dodatkowy kształt pozwolą na budowanie bardzo unikatowych obiektów.
Po powrocie z Nowego Jorku marzy mi się podróż na tyle długa, żebym mógł popracować z nudów czy dla przyjemności pomontować filmy. Może uda mi się wreszcie skończyć ten z podróży dookoła świata, którego fragmenty można zobaczyć na YouTube Teatru Studio?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.