Pięć lat temu świat zachwycał się filmem „Pussy Riot. Modlitwa punka” Maxima Pozdrovkina, rosyjskiego reżysera mieszkającego w Nowym Jorku. Teraz twórca przywiózł na festiwal Watch Docs wyróżnionego w Sundance „Naszego nowego prezydenta”. Historia wyborczej drogi Donalda Trumpa opowiedziana została wyłącznie za pomocą słów i obrazów pożyczonych z rosyjskich mediów propagandowych.
Ma pan już na koncie jeden film opowiadający o zmaganiach z władzą. Czy podczas realizacji „Naszego nowego prezydenta” coś pana zaskoczyło?
Po zrobieniu „Pussy Riot…” wiedziałem mniej więcej, jak do demonizowania opozycji w Rosji wykorzystywana jest propaganda. Gdy Donald Trump zwyciężył w wyborach prezydenckich, zacząłem się zastanawiać, jaki film można by o nim nakręcić. Nie interesował mnie typowy filmowy aktywizm. Nie chciałem stworzyć obrazu śledczego, krytycznego. Miałem wrażenie, że takie rzeczy już powstały. I niezamierzenie Trumpowi pomogły. Dwa tygodnie po wyborach współpracujący ze mną montażysta wrócił z odwiedzin u mamy, która mieszka w Rosji. Zaczął mi opowiadać, że wszyscy tam są zadowoleni z wyniku wyborów. „Wyobraź sobie, że ludzie nazywają Trumpa naszym nowym prezydentem” – mówił. Wydało mi się to ciekawe. Postawiłem sobie dwa warunki: zrobię film wyłącznie z dostępnych materiałów i będzie to dokument pozbawiony jednego prawdziwego stwierdzenia. Film powstawał przez 56 tygodni, aż do samego festiwalu Sundance, gdzie miał w styczniu premierę.
„Nasz nowy prezydent” to film typu found footage, czyli korzystający z dostępnych wcześniej materiałów. Sklejanie klipów stworzonych przez innych to specyficzne wyzwanie.
Najtrudniejsze przy tworzeniu materiału tego typu jest to, że całość nieustannie rozsypuje się pod ciężarem własnej przypadkowości. Nie można się na chwilę zdekoncentrować, bo może to zagrozić projektowi. Trzeba balansować. Znaleźliśmy na przykład materiał, w którym mężczyzna układa laleczkę Hillary Clinton na wzorze pentagramu, a potem zaczyna wbijać w nią gwoździe, żeby rzucić na nią klątwę. Pozornie atrakcyjne, wymowne. Ale pod koniec robi się tak nieprzyjemne, obsceniczne, że gdybym włożył klip w całości do filmu, to dosłownie stanąłby on w miejscu. Zrezygnowałem z niego, tak jak z wielu innych smakowitych kąsków.
Czym wyróżnia się rosyjski internet?
YouTube to teatralne medium. W Rosji newsy telewizyjne są prawdziwym arsenałem dla memów. Wiele telewizji, na przykład BBC, blokuje swoje materiały, by nie mogły być przetwarzane przez internautów. Za to „Russia Today” udostępnia je w wysokiej jakości, żeby mogły ulegać recyklingowi. Potem internauta otwiera zrobiony na ich bazie materiał, a widząc, że jest to profesjonalnie nagrane, uważa za wiarygodne. Ludzie i tak oglądają po kilka sekund z materiału, więc to, co się w takiej przerobionej wersji znajdzie, nie ma większego znaczenia.
Czy rosyjskie media grają w tę samą grę, co wszystkie inne światowe media, czy to całkiem inna liga?
Wszystkie techniki, na jakie się powołują, przypominają te z zachodnich mediów, takich jak Fox, CNN, NBC. Informacje telewizyjne od lat naginają standardy. Ulegają pokusie sensacyjności, sięgają po clickbaity. Rosyjskie media poszły o krok dalej, bo mogą. Postawiły na całkowite zmyślanie. Jednym z powodów, dla których chciałem zrobić ten film, było przekonanie, że ogromna większość użytkowników You Tube’a, których filmiki pojawiają się w „Prezydencie…”, nigdy nie była poza Rosją. Nie wie nic o amerykańskich wyborach. Obserwowanie ich przypominało oglądanie zrealizowanego w hermetycznym środowisku eksperymentu.
Jaka jest według pana prawdziwa relacja Trumpa i Putina?
Na pewno wiele ich łączy. Obaj wykazują intuicyjny talent do manipulowania i stymulowania mediów, zachęcając ludzi do reakcji. Są świetni w symbolicznych gestach. Dzięki temu Putinowi udaje się zachować przychylność obywateli i mediów, mimo że Rosja ekonomicznie nie jest w najlepszej formie. Putin i Trump są takimi mentalnymi braćmi.
Jedną z bardziej szokujących rzeczy w pana filmie była strategia, jaką przyjmują posądzani o manipulację rosyjscy politycy i media. Otwarcie mówią o propagandzie i cenzurze. Mam wrażenie, że w Polsce władza dba o pozory.
To chyba wynik tego, że na przestrzeni lat definicja propagandy uległa zmianie. Historycznie taktyką propagandową była strategiczna dezinformacja serwowana odbiorcom w odgórnie ustalonych porcjach. Jeśli spojrzymy na nazistowskie Niemcy, zobaczymy, że dostawali oni względnie normalne serwisy informacyjne, w które raz na jakiś czas wplątano fałszywą informację o wygranej bitwie czy zwycięskiej kampanii. Nadrzędną filozofią współczesnej propagandy jest dezorientacja. Trzeba widzowi usunąć ziemię spod stóp. Niespójność to podstawa. Słowa takie jak „propaganda” „fake news” i „obiektywizm” używane są w bardzo podobny sposób. Jako broń w tworzeniu porównań. Rosyjski kanał tłumacząc się z własnej strategii, będzie pytał, czy „dla porównania” BBC lub CNN są obiektywni. I odpowie na to pytanie negatywnie. Wspominała pani, że w Polsce rząd nie decyduje się na tak radykalną narrację jak w Rosji. Może trzyma się jeszcze tego starego wyobrażenia, że informacje mają choć w minimalnym stopniu informować. W Rosji chodzi o skalę, o pompę. Prawda jest nieistotna. Jednym z moich ulubionych momentów w „Naszym nowym prezydencie” jest scena, w której Trump zostaje przedstawiony jako „chłopak z trudnej okolicy na Brooklynie”, a nie bogaty dupek z Queens. To piramidalna bzdura. Dlaczego ktoś miałby się pomylić w tak rażący sposób? Ale skoro coś takiego przechodzi na antenie, to jesteśmy o krok bliżej od momentu, w którym widzom będzie naprawdę wszystko jedno co, z epistemologicznego punktu widzenia, jest prawdą.
Amerykańskie media były w relacjonowaniu kampanii z 2016 roku bardzo seksistowskie i ageistowskie. Jak wyglądało to w Rosji?
Mam wrażenie, że ludzie, którzy powołują się na seksizm i ageizm, budują na tym jakieś poczucie wyższości, zamiast zastanawiać się nad rzeczywistym skomplikowaniem sytuacji, prawdziwym źródłem problemu. Ale oczywiście tak, rosyjskie media są seksistowskie na co dzień, w podobny sposób, co media włoskie. W newsach można wyłapać wiele wpływów telewizji ery Berlusconiego. Rasizm też pojawia się w serwisach informacyjnych i to czasami w ogromnym natężeniu. Ideą przyświecającą temu filmowi, była estetyka groteski. To, co straszne i to, co prześmieszne miały iść ramię w ramię. Wydawało mi się to adekwatne w kontekście moich filmowych poszukiwań. Byłem ciekaw, jak ludzie odczuwają fake newsy. W jednej chwili słyszą informację o tym, że Obama uprawiał „manspreading” [rozstawiał szeroko kolana] w metrze, i człowiek chce się zaśmiać, szczególnie, jeśli kiedykolwiek siedział w nowojorskim metrze. Co to za news? Ale wtedy na stół wjeżdżają teksty o dżungli i małpach. Śmiech więźnie w gardle.
Pokazywane w filmie newsy wydają się boleśnie wręcz teatralne. Dlaczego ludzie je akceptują?
Trudno było zrobić film o propagandzie, który nie będzie propagandowy. Postawiliśmy na schemat reductio ad absurdum. Podkręciliśmy te najbardziej absurdalne, śmieszne gesty i teatralne momenty. Rosyjskie media mają specyficzną relację z Kremlem. Daje im zarys wytycznych na temat interpretacji poszczególnych wydarzeń. Potem sami tworzą to, co Putin nazwał „informacyjnymi naleśnikami”, gratulując szefom największych rosyjskich kanałów informacyjnych. Tych, które uprawiają ostrą propagandę. „To musi być ciężka praca, stać na straży pieca i pichcić te informacyjne naleśniki”. Oni doskonale sobie zdają sprawę z tego, co robią, a wymóg bycia blisko prawdy niespecjalnie ich interesuje. Skoro i tak odgrywają szopkę, mogą to robić z rozmachem.
I według tego klucza zaczyna się „Nasz nowy prezydent”. Zaczyna pan od historii o tym, jak klątwa rosyjskiej zmumifikowanej księżniczki negatywnie zaważyła nad życiem… Hillary Clinton.
To historia tak absurdalna, że musiałem od niej zacząć. Była pierwsza dama i kandydatka demokratów w 1997 roku odwiedziła Muzeum w Nowosybirsku, gdzie przechowywane są wydobyte z lodu zwłoki zwane Księżniczką Ukok. Gdy Bill Clinton nawiązał romans z Monicą Lewinsky, a potem Hillary przegrała wyścig o Biały Dom, rosyjskie media podchwyciły pomysł, że to wszystko przez klątwę, która została na nią rzucona podczas tamtej wizyty. Według mnie sam fakt, że taki materiał może zostać pokazany w paśmie informacyjnym mówi wszystko o aktualnej sytuacji w moim kraju. Wątek księżniczki znajduje zresztą niespodziewaną konkluzję, która również stała się częścią filmu. W pewnym momencie okazuje się, że mumia była… chłopcem. „Około” siedemnastoletnim, jak informuje prezenter. W końcu rosyjskie kanały informacyjne są przywiązane do misji przekazywania prawdy, musza więc zaznaczyć, że mumia nie miała szesnastu czy osiemnastu, ale „najprawdopodobniej” siedemnaście lat… Ta sytuacja pokazuje, jaką karierę robią w mediach „obiektywizujące” przysłówki, mające sugerować dziennikarską wiarygodność. Można je dorzucić do byle gówna. Historia mumii naświetla wiele zapalnych obszarów w rosyjskim medialnym świecie.
Pokazywał pan swój film na wielu festiwalach za granicą. Jak był odbierany?
Nie uważam, żeby film był najlepszym medium dla informacji o charakterze politycznym. Ani do przekazywania faktów w ogóle. Mnie ciekawi naświetlenie konkretnego tematu i zachęcenie ludzi, by się mu przyjrzeli. Jeśli film miałby być ruchomym artykułem z gazety, to całkowita strata czasu. Ciekawe jest to, że Rosjanie i Amerykanie śmieją się i wstrzymują oddech w dokładnie odwrotnych momentach. Amerykanów przerażają fragmenty z serwisów informacyjnych, a śmieją się z YouTube’owych nagrań. Rosjanie znają te serwisy, więc ich to bawi. Za to wyczyny ludzi z YouTube’a bywają powodem do zakłopotania, a nawet wstydu.
Po seansie pana filmu zrobiło mi się wstyd za to, że ludzie są tacy, jacy są. Pan czuje czasem wstyd?
Brałem kiedyś udział w panelu dyskusyjnym z reżyserką, która nakręciła film dokumentalny o strzelaninie w Arizonie. Opowiadała, że po jednym z pokazów podszedł do niej ktoś z sali i zapytał: „No to jak, uważa pani, że to się wydarzyło naprawdę”?. Miał na myśli strzelaninę, którą opisywała w swojej produkcji. Gdy rekapitulowała ten incydent podczas panelu, skupiła się na tym, jak bardzo była z siebie dumna, że nie dała się sprowokować. Ja myślę o tym, że ktoś, kto zadaje takie pytanie, w ogóle nie ufa mediom i kwestionuje ich przekaz w całości. Nie może się już powołać na zdrowy rozsądek, bo ktoś stale wystawiony na wpływ strategicznej dezorientacji w pewnym momencie gubi się tak bardzo, że jego, teoretycznie naturalne odruchy, ulegają erozji, zanikają. Czy potrafimy wybaczyć komuś takiemu?
Festiwal WATCH DOCS powstał w 2001 roku jako program Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Tegoroczny festiwal WATCH DOCS trwa od 6 do 13 grudnia. Warszawskie projekcje będą odbywać się w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski oraz kinach Muranów i Luna. Bilety wstępu na wszystkie seanse i wydarzenia towarzyszące są bezpłatne. Wybrane filmy festiwalowe będą też dostępne online, a bezpośrednio po festiwalu w Warszawie rusza WATCH DOCS Belarus w Mińsku. Już w 2019 roku festiwalowe filmy zobaczą widzowie w ponad trzydziestu miejscowościach w Polsce, które odwiedzi objazdowy WATCH DOCS.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.