Jakiś czas temu napisałam tekst, który niespodziewanie wywołał kontrowersje i falę komentarzy. Punktem wyjścia była obserwacja, że coś zmieniło się w kulturze – współczesne 30- i 40-latki coraz częściej rezygnują z make-upu, używają go bardziej świadomie lub też traktują go jako element dress code’u. Nie chodzi tu o potępianie makijażu, bo możliwość kreowania wizerunku za pomocą kosmetyków może być formą autoekspresji i prawdziwą sztuką. Chodzi o wybór.
Dla mojej babci wyjście z domu bez szminki było sygnałem, że coś jest nie tak. Kobiety z jej pokolenia układały włosy na wałki, malowały brwi kredką i różowały policzki „choćby się waliło i paliło”. To był obowiązkowy rytuał, tak, jak cotygodniowe prasowanie prześcieradeł. I choć w zaangażowaniu babci widzę coś pięknego, sama nie idę tą drogą. Większość moich znajomych też nie. Dlaczego? Bo nie czujemy już presji. Wiemy, że możemy inaczej. W naszym świecie kobiecość definiowana jest na wiele różnych sposobów – spełnieniem w domu albo korporacji, make-upem albo jego brakiem. Jeśli mamy wątpliwości, możemy eksperymentować, wymieniać się doświadczeniami i inspirować nawzajem.
Postanowiłam przyjrzeć się czterem wyjątkowym kobietom, które świadomie podchodzą do swojego wizerunku. Każda z nich wypracowała go sama, od każdej bije blask. Nie wiem, czy ograniczenie makijażu było dla nich celem samym w sobie, czy tylko metodą, ale w ich historiach „odsłonięcie twarzy” okazało się warunkiem harmonii i spełnienia.
Weronika Ławniczak: jasny przekaz
– To pewnie zabrzmi dziwnie, ale jestem bardzo ciekawa tego, jak będę wyglądała za 10 lat – mówi fotografka Weronika Ławniczak.
Dziś ma 33 i nie wyrywa pierwszych siwych włosów, nie wypełnia zmarszczek, nie używa kolorowych kosmetyków, a na Facebooku podaje swoją datę urodzin. – To jest trochę jak z roślinami, które mam w domu. Lubię na nie patrzeć. Fascynujące jest to, jak „idą” po ścianie do światła. To kierunek, który wyznacza natura, z moją skórą jest tak samo. Niech się rozwija swoim rytmem. Wiem, że nigdy już nie będę nastolatką i bardzo się z tego cieszę – mówi.
– Od kilku lat obserwuje się i właściwie nic nie zmieniam. Czasami, jeśli mam alergię i zaczerwieniony nos, wyrównuję kolor twarzy podkładem. Jeśli gdzieś wychodzę wieczorem, lubię z kolei mocniej zaznaczyć rzęsy albo użyć lekko opalizującego pudru, ale na co dzień nie robię nic – dodaje.
Dba za to o sen i dietę. Nauczyła się słuchać swojego organizmu: – Wiem, że nie potrzebuję dużo mięsa, że lepiej się czuję, gdy zaczynam dzień od wrzątku z cytryną, a nie kawy. Wolę stworzyć dobre warunki, zamiast z czymś bezsensownie walczyć. Weronika ma też swoje pielęgnacyjne przyjemności, takie jak serum na bazie oleju, pachnące figą, które codziennie rano nakłada na twarz. Jej filozofia jest prosta: ma być autentycznie: – Kiedyś wychodząc na imprezy używałam pudru, chciałam, żeby skóra zawsze była tak samo matowa, żeby nie błyszczała się nawet w upale i tańcu. Teraz myślę zupełnie odwrotnie, lubię jak lekko błyśnie. Wtedy wiem, że jest prawdziwa i żyje.
Inaczej jest na zdjęciach. Weronika nie retuszuje nawet portretów, więc jeśli ktoś z jej bohaterów chce wyglądać naturalnie, bez wspomagania się make-upem, podejmuje podwójne ryzyko. Po pierwsze, fotografia rządzi się swoimi prawami i portret nie musi wyjść korzystnie. Po drugie, świat kolorowych magazynów nie gra fair, w takim kontekście naturalny wizerunek może okazać się znacznie bardziej surowy niż na żywo. Jednak zdarzają się osoby, które wychodzą z tego obronną ręką. – Kiedyś Monika Powalisz (pisarka, scenarzystka – przy.red.) zdecydowała się wystąpić bez make-upu w sesji promującej pierwszy sezon „Belfra”. Trochę się tego obawiałam, ale wyszło świetnie. Dzięki temu widać było, że jest silna i pewna siebie. To był jasny przekaz – ona nikogo nie udaje – wspomina Weronika.
Katka Blejchert: naturalne warunki
Jej rodzina strzyże od trzech pokoleń. Katka skończyła ASP i zdecydowała się kontynuować tradycję, ale na własnych zasadach — jej mały zakładzik Ciach jest przeciwieństwem innych salonów fryzjerskich w centrum Warszawy. Zamiast plastikowych żyrandoli — wielkie okno i naturalne światło, zamiast pikowanych kanap – retro meble. Ta sama filozofia dotyczy wizerunku, który „lansuje” Ciach – ma być prosto i autentycznie, z naciskiem na pielęgnację. Dzięki temu wizyta u Katki trwa tylko 30 minut i może kosztować odpowiednio mniej.
– Jest taka dziwna zasada, że większość ludzi z prostymi włosami marzy o wielkiej objętości i lokach, a ci, którym włosy układają się w fale, chcieliby proste – mówi Katka. Uważa, że najlepiej jest „zdiagnozować swój typ urody” i rozwijać swój naturalny potencjał. Jeśli dobrze ukierunkujemy pracę, możemy znacznie poprawić kondycję włosów.
– Można starać się zmieniać naturę — używać pianek, lokówek, prostownic, lakierów, doczepów, ale efekt utrzyma się tylko chwilę, a pod koniec dnia i tak wszystko się rozsypie. Dlatego zamiast udawać, lepiej zaakceptować to, co się ma – ocenia Katka. – Wiem, że teraz kanon nakazuje mieć długie, puszyste i gęste włosy, ale jeśli masz proste, cienkie i delikatne – rozpuść je, zaczesz za ucho, zrób przedziałek pośrodku, przycinaj regularnie końcówki. To jest klasyczna fryzura z lat 70. i wygląda naprawdę dobrze. Spróbuj.
Ta sama zasada, zdaniem Katki, dotyczy koloru: – Farbowanie to bat, co trzy tygodnie po prostu musisz coś z tym zrobić, bo wyglądasz źle, więc jeśli już chcesz farbować, wybierz kolor, który jest bliski twojemu naturalnemu, efekt będzie lepszy. Ale zastanów się, czy naprawdę musisz, bo może lepiej pójść na długi spacer i pozwolić włosom naturalnie rozjaśnić się na słońcu? Woda różana przyspieszy trochę ten efekt.
Katka swoją filozofię realizuje też w make-upie: na co dzień prawie się nie maluje. Uważa, że dodając kolory do swoich wyrazistych rysów szybko „zmienia się w clowna”: – I tak mam mocno zarysowane brwi i rzucające się w oczy, czerwone rumieńce na policzkach. Zaróżowione policzki odziedziczyła po babci, która miała je do późnej starości, są tak charakterystyczne, że wiele osób odczytuje je jako ekscentryczny make-up. – Jeszcze w szkole nauczyciele nie zauważali, że są naturalne, a nie domalowane i kazali to zmywać. Zresztą teraz też wiele osób myśli podobnie – mówi Katka. To ją oczywiście bawi, bo „miło mieć coś wyjątkowego”.
W rozmowie podkreśla, że jej pochwała naturalności to coś więcej niż estetyka, to stosunek do swojego ciała i świata dookoła. Co nie zmienia faktu, że lubi czasem przełamać konwencję. – Kiedy wychodzę w weekend, używam czerwonej szminki albo ostrego żółtego cienia do powiek – śmieje się Katka.
Rachela Dobrzańska: kobieca energia
– Z buzią za bardzo nie kombinuję, co dzień to samo: odrobina podkładu korygującego, ale nie za dużo. Lubię jak przez make-up dalej widać moją twarz, koloryt skóry i żyłki pod oczami. Jedyny mocny element, jaki mam, to brwi – udało mi się je zapuścić po nastoletnich eksperymentach z regulacją. I teraz lubię je wyczesać i podkreślić, ale bez przesady – mówi Rachela, założycielka marki kosmetycznej Kobalt, która specjalizuje się w naturalnej pielęgnacji.
Na policzku ma wyraźnie zaznaczone naczynko, którego nie przykrywa korektorem: – Na wszystkich zdjęciach, na których jestem malutka, widać właściwie tylko blond loki, duże policzki i to naczynko, takie w sumie znamię. Jak byłam w podstawówce i później, zawsze próbowałam je zakryć. Koleżanki i ciocie zachęcały mnie do zabiegu laserem. Dziwne, bo nigdy się na to nie zdecydowałam, a przecież tak mi to wtedy przeszkadzało. Teraz już od wielu lat bardzo je lubię.
Zanim Rachela osiągnęła swój stan równowagi, przechodziła przez różne okresy: czarne brwi i białe włosy, ciemne usta, ciemne oczy, brokat, kolorowe jety, błysk i rozświetlenie, a czasem full matt i czerwone usta. – Miałam epizod fascynacji pin-upem i taki makijaż nosiłam około roku. Jak próbuje się połączyć z Rachelą z tamtych lat i pytam, co jej dawały kolorowe kosmetyki, słyszę dużo: zmiana tożsamości, czasem moc i siła, tarcza, ale przede wszystkim ucieczka i maska. Miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości – opowiada.
Podobne artykułyNo make-up, czyli bądźmy szczere Basia Czyżewska
Sytuacja zmieniła się gwałtownie kilka lat temu, gdy jej skóra nagle straciła tolerancję: – Nie mogłam używać żadnych kremów, toników i niczego, co kupowałam w drogerii, na wszystko miałam reakcję alergiczną. No i musiałam znaleźć coś, co mi pomoże, nie uczuli, nawilży i da odpowiednią ochronę skórze. W Londynie, w którym wtedy mieszkałam, boom na naturalne kosmetyki zaczął się wcześniej niż w Warszawie. Poznałam tam kilka świetnych marek, które w ofercie miały np. jednorodne oleje zimno tłoczone oraz naturalne kremy. Zaczęłam przyglądać się ich składom i uznałam, że chcę spróbować sama takie robić.
Zastanawiam się głośno, co wydarzy się za 10 lat, czy naturalny model nie minie Racheli, jak wcześniejsze trendy. – Myślę, że tym razem nic się zmieni, ale nigdy nie ma takiej pewności – odpowiada. – Teraz dużo pracuję z moją energią kobiecą, więc może zamiast na kosmetyki, za 10 lat otworzę się bardziej na sukienki i obcasy. Na razie ciężko mi się do nich przekonać – w szafie mam może trzy, góra cztery sukienki. Na razie mam styl raczej dziewczyny. Nie mówię, że to źle, absolutnie. Ale kiedy w pełni odblokuje kobietę w sobie, będę pewnie bardziej skora do takich właśnie atrybutów kobiecości.
Agnieszka Kuczyńska: kwestia osobowości
Agnieszka Kuczyńska projektuje biżuterię dla swojej autorskiej marki TAKK. Jej pomysły są bardzo rzeźbiarskie – kolczyk może być linią powtarzającą kształt ucha albo składać się z dużych obręczy, przypominających orbity planet. Jej projekty są geometryczne, mocne i surowe, kiedy sama je zakłada – ogranicza makijaż. – Szminka i duże kolczyki, to byłoby za dużo – przyznaje.
– Lubię minimal, ale musiałam do niego dojrzeć. Był taki czas, jeszcze w liceum, kiedy dużo eksperymentowałam. Codziennie miałam pełen make-up – usta, brwi, eyeliner, cienie do powiek… Później, chyba na studiach, ta tendencja zaczęła słabnąć. Znalazłam swoją estetykę i stopniowo doszłam do takiego punktu, w którym jestem dziś. Zrozumiałam, że u mnie najlepiej sprawdza się zasada less is more (maksyma modernistycznego architekta, Miesa van der Rohe – przyp. aut.) – mówi Agnieszka.
Dziś jej codzienna rutyna opiera się na pielęgnacji: – Codziennie rano przemywam twarz wodą z płynem micelarnym, później tonikiem, nakładam na twarz serum i krem nawilżający. Lubię użyć rozświetlacza, sięgam też po krem BB, czasem bardziej kryjący CC. I jeszcze lekko poprawiam brwi specjalnym woskiem, to właściwie tyle.
Agnieszka zrezygnowała z koloru, ostatnio wykasowała go nawet z paznokci: – Dbam o dłonie, bo często pokazuje na nich bransoletki i pierścionki klientom, ale zamiast czerwonego lakieru ostatnio wolę manicure japoński, czyli wypolerowaną płytkę – dodaje.
Tylko że doceniona na świecie kampania reklamowa jej marki wychodzi z zupełnie innego założenia – twarz czarnoskórej modelki mieni się granatowymi i fioletowymi tonami, usta są matowo czarne, a dłonie pokrywają białe kropki. Fotograf, Jacek Kołodziejski, zainspirował się nazwą kolekcji – Aphelium – czyli „najdalej od Słońca”. Kosmos jest czarny, więc postawił na mocne ucharakteryzowanie modelki, zabieg prawie scenograficzny.
Agnieszce bardzo się ten pomysł spodobał, zdecydowała się oddzielić to, co jest kreacją marki, od pomysłu na swój prywatny wizerunek: – Na początku wydawało mi się, że klientkami TAKK będą takie kobiety, jak ja. A okazało się, że niekoniecznie, są bardzo różne. Niektóre noszą się kolorowo, lubią wzory, malują się, dorzucają moją biżuterię i to im pasuje. Myślę, że to kwestia osobowości.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.