Czy można zakochać się od pierwszego wejrzenia? Czy wystarczy jedna noc, by kogoś poznać? Czy prawdziwa miłość trwa wiecznie? „Przed wschodem słońca”, jeden z najpiękniejszych filmów o miłości w historii kina, zadebiutował na festiwalu w Sundance w 1995 roku. Dlaczego po 30 latach od premiery wciąż wzrusza?
Marzyłam o sukience Céline – długiej, na ramiączkach spaghetti, w nieoczywistym, ciemnym kolorze. I o skórzanej kurtce Jessego, która idealnie pasowała do jasnych jeansów. Najpierw zwróciłam uwagę na ubrania – już wtedy marzyłam, żeby kiedyś pracować w „Vogue’u” – potem na emocje wyrażane półsłówkami, czułymi gestami, przeciągłymi spojrzeniami w oczy. Moi rodzice zakochali się w „Przed wschodem słońca”, więc pozwolili swojej prawie nastoletniej córce obejrzeć ulubiony film o miłości. Trochę mnie tym seansem skrzywdzili – no bo jak tu potem doścignąć ideał? Opowieść o studentce Sorbony (Julie Delpy po występach w „Trzech kolorach” Krzysztofa Kieślowskiego) i Amerykaninie podróżującym po Europie (Ethan Hawke już po sukcesie „Orbitowania bez cukru”) zawyżyła moje oczekiwania wobec flirtu, porozumienia, romansu.
Richard Linklater razem z aktorami pokazał swój film na festiwalu w Sundance w 1995 roku. „Zapowiedział go sam Redford. Wspaniała noc”, napisał Hawke na Instagramie, wspominając festiwalową premierę filmu. Wrzucił też zdjęcia z reżyserem i Delpy, która ze zmierzwionymi blond włosami, tajemniczym uśmiechem i w hipisowskich ciuchach wcale nie wyszła z roli Céline. Linklater, Hawke i Delpy spotkali się na planie jeszcze dwukrotnie – w 2004 roku nakręcili razem „Przed zachodem słońca”, w 2013 roku – „Przed północą”. Choć trylogia pozwala przekonać się, jak zakończyła się historia Céline i Jessego, ja właściwie nie potrzebowałam kontynuacji „Przed wschodem słońca”. Otwarte zakończenie czyniło film jeszcze prawdziwszym. Oglądałam każdą z produkcji jako dziewczyna młodsza od bohaterów o 10 lat. Jako jedenastolatka czekałam na pierwszą miłość jak z pierwszej odsłony tej opowieści, jako dwudziestolatka, za sprawą „Przed zachodem słońca”, przewidywałam decyzje, przed jakimi stanę w okolicach trzydziestki, jako trzydziestolatka biorąca właśnie ślub obserwowałam, co będzie dalej – rodzina, dzieci, kryzysy.
Linklatera fascynuje to, co będzie potem. Nic dziwnego, że w 2014 roku dał światu „Boyhood”. Powstający przez lata film pozwalał przyglądać się dorastaniu chłopca od jego 5. do 18. urodzin. Zamysł stojący za „Boyhood” reżyser zdradził niejako w jednej z pierwszych scen „Przed wschodem słońca”. Jesse wyznając Céline, że w pociągu dobrze mu się myśli, dzieli się pomysłem na dokument, który przez cały rok – 24 godziny na dobę – pokazywałby w czasie rzeczywistym zwyczajne życie. Do udziału w projekcie zaproszono by 365 osób z całego świata. Francuzka szybko dyskredytuje jego koncepcję. Tam, gdzie on upatruje „poezji życia codziennego”, ona widzi bezbrzeżną nudę. Po „Przed wschodem słońca” widz przychyla się do opinii Jessego. W filmie właściwie nic się nie dzieje. Para dwudziestolatków po krótkiej wymianie zdań, która subtelnie przeradza się we flirt, wysiada razem z pociągu w Wiedniu. On następnego ranka wsiada do samolotu powrotnego do Stanów, ona wraca do Paryża na studia. Przechadzając się po nieznanym sobie mieście (pocztówka z Wiednia udała się Linklaterowi równie dobrze, jak Woody’emu Allenowi promocja Barcelony w „Vicky Cristina Barcelona”), rozmawiają o tym, co porusza „młodych ludzi” – o dzieciństwie, rodzicach, buncie, seksie, śmierci. Czasami prowadzą dyskusje głębokie, innym razem błahe, a nawet banalne („media kontrolują nasze umysły”, „obok toczy się wojna, a my nie reagujemy”). Robią rzeczy typowe dla dwudziestolatków – prowokują się do absolutnej szczerości, przechadzają po cmentarzu, całują o zachodzie słońca na diabelskim młynie. Linklater oddaje zagubienie młodości, która nie potrafi jeszcze porządkować myśli, priorytetyzować, patrzeć krytycznie, a jednocześnie jej idealizm, przenikliwość, wielkość.
Meet cute w pociągu, który zaowocował niezwykłą więzią, każe młodym zakochanym skonfrontować się z dotychczasowym życiem. Czy chcą skończyć jak ich rodzice? Czego naprawdę pragną? Jak rozumieją miłość? Wciąż zamieniają się zresztą rolami. Czasami to Jesse wydaje się racjonalistą (woli „coś osiągnąć”, niż „tylko być w dobrym związku”), a ona romantyczką („nie chcę się z tobą przespać, bo będzie mi trudno o tobie zapomnieć”), a potem odwrotnie – ona podważa istnienie prawdziwej miłości, a on żałuje, że noc niedługo się skończy.
Film zachwycił widzów, igrając z ich oczekiwaniami. Brakuje w nim happy endu? A może obietnica ponownego spotkania, którą składają sobie przy pożegnaniu, wystarczy za „i żyli długo i szczęśliwie”? Linklater w pierwszej części trylogii przekonuje, że prawdziwa miłość może trwać tylko jedną noc. A w każdym razie, że jedna noc wystarczy, by odcisnąć trwałe piętno na życiu zakochanych. Romans, w który od początku wpisana została strata, przeżywa się przecież mocniej. W finałowej scenie on jedzie autobusem na lotnisko, ona pociągiem do Paryża. Oboje uśmiechają się dyskretnie, jakby posiedli największą tajemnicę świata. Słodki sekret miłości.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.