Chodzimy na spacery. Może więc przy tej okazji warto rozejrzeć się za rozsianymi po Polsce śladami artystycznej kreatywności? Nie chodzi o pomniki. Ani o propagandowe billboardy. Raczej o bezinteresowne interwencje w przestrzeń miasta. W latach 60. najwybitniejsi ówcześni artyści stworzyli formy przestrzenne w Elblągu, potem awangardowe rzeźby powstawały w różnych miastach. I nadal powstają.
Dziś świat jest pełen niewysłuchanych na żywo koncertów, nieobejrzanych filmów, wystaw i przedstawień teatralnych. W niektórych miastach można jeszcze wchodzić (pojedynczo) do galerii i muzeów, w innych aktorzy znów grają do pustej widowni. Ciągle jednak nie ma hucznych premier i wernisaży. Nie ma gali. Szampana. Fotografii na ściankach.
A z drugiej, wirtualnej strony nadal jesteśmy zalewani propozycjami oglądania filmów, przedstawień, pokazów, dyskusji, wykładów, spacerów po galeriach i muzeach. Wszystko przez ekran komputera. Właściwie możemy tę kulturę łykać przez cały dzień bez przerwy, jak nigdy. Bez wychodzenia z domu. Tymczasem nikt już nie ma ani siły i cierpliwości, ani ciekawości do tego wirtualu. Zbyt długo czekaliśmy w dołkach startowych do biegu po kulturę. A dni coraz dłuższe, słońce coraz wyżej.
Elbląg: Galeria na wolnym powietrzu
Nie każdy wie, że najbardziej awangardowa inicjatywa ulokowania sztuki na ulicach zrodziła się właśnie w Polsce. W roku 1965, w niewielkim Elblągu otwarto I Biennale Form Przestrzennych. Inicjator i organizator tego przedsięwzięcia, „szalony” Gerard Kwiatkowski pisał o nim: „[…] dzieła sztuki wyjdą z ciasnych ram muzeów i sal wystawowych, staną się naszą codziennością, by kształtować i uwrażliwiać współczesnego człowieka”. Te dzieła kształtowano w miejscowych zakładach metalowych ZAMECH. Na wyższych szczeblach władz PRL-u mówiono o sojuszu świata pracy z kulturą i sztuką, lecz dla Kwiatkowskiego była to okazja do zaangażowania całej ówczesnej polskiej awangardy. Swoje projekty realizowali tam tacy twórcy jak Edward Krasiński, Henryk Stażewski, Zbigniew Dłubak czy Jerzy Jarnuszkiewicz. Potem, do roku 1973, dochodzili następni. Elbląg stał się wielką galerią na wolnym powietrzu. Aż wreszcie władza się połapała, że nie o to jej chodziło. Kwiatkowski wyjechał z Polski, obiekty niszczały przez kilka dekad, dopiero niedawno zostały odświeżone i dziś są wizytówką miasta.
Zanim to się stało, pomysł przejęli warszawscy rzeźbiarze i w roku 1968 urządzili swoje Biennale Rzeźby w Metalu. Również przy pomocy rozmaitych zakładów metalowych skonstruowano 60 rzeźb. Już nie tak awangardowych, lecz aspirujących do nowoczesności. Wszystkie zostały ustawione na pasie zieleni oddzielającym jezdnie ulicy Kasprzaka. Powstała z nich galeria „samochodowa”, do oglądania w trakcie jazdy. Tego biennale nie powtórzono. Podobnie jak w Elblągu, rzeźby korodowały, łuszczyła się z nich farba, potem były łamane i rozkradane na złom. Pozostało zaledwie 17. Zabrano się za nie w trakcie przebudowy ulicy. Dziewięć nadawało się do uratowania. Po konserwacji stanęły na niewielkim skwerze płk. Pacaka-Kuźmirskiego u zbiegu ulic Kasprzaka i Wolskiej. Tworzą bardzo ciekawy zespół ilustrujący sposób myślenia warszawskich rzeźbiarzy pod koniec lat 60.
Gdzie szukać miejskich rzeźb
W 1973 roku kilka rzeźb ozdobiło też ulice Torunia z okazji 500-lecia urodzin Kopernika. Zniszczyli je wandale. Powrócił tylko „Tulipan”, który został niedawno odnowiony. Te wszystkie obiekty były materialnym śladem „akcyjnego” myślenia w PRL-u, gdyż w polskich miastach zazwyczaj nie myślano o dialogu rzeźby z architekturą czy zielenią. Czasami tylko pojawiały się pojedyncze obiekty niezwiązane z żadną imprezą.
Jeszcze w roku 1959 stanęła w Katowicach wysoka, modernistyczna „Żyrafa” projektu Leopolda Pędziałka i Leszka Dutki, która wskazuje drogę do zoo. Do dziś jest tak lubiana, że niedawno dostała w prezencie bardzo długi szalik. Pojedyncza, jakby wyjęta z ulicy Kasprzaka rzeźba Tadeusza Siekluckiego „Oko na pięciolinii” pojawiła się w roku 1977 przy ulicy Wiolinowej na warszawskim Ursynowie. Cieszyła wszystkich, lecz pewnego dnia znikła.
Później potrzebowaliśmy raczej pomników lub przynajmniej ławeczek z brązu, na których „siedzą” sławni ludzie. Jedne i drugie coraz bardziej zaśmiecają nasze miasta.
Przegrywały z nimi inicjatywy artystów, którzy próbowali wkraczać na ulice ze swoimi komunikatami, takimi jak billboardy projektowane przez grupę Twożywo czy Katarzynę Kozyrę, z których nic nie zostało. Trzyma się tylko „Palma” Joanny Rajkowskiej, która w styczniu obchodziła 18. urodziny.
Po roku 2000 tu i ówdzie zaczęły powracać rzeźby. W Poznaniu ustawiono wielki, złożony ze 112 figur zespół rzeźb Magdaleny Abakanowicz „Nierozpoznani” (2002). Kilka lat później jej inny, mniej udany projekt stanął w Warszawie przy ulicy Zakroczymskiej, a ostatnio, w 90. rocznicę urodzin artystki, dwie figury Zinaxin i Dolacin trafiły do Parku Rzeźby na warszawskim Bródnie. Oprócz figur Abakanowicz stanęło w nim 10 innych rzeźb zaprojektowanych przez wybitnych twórców z całego świata. Teraz dojeżdża tam metro. Warto się kiedyś wybrać, żeby ich poszukać. Trzeba się tylko uważnie rozejrzeć.
Maurycy Gomulicki: Kolorowo i wesoło
Warto też poszukać interwencji rzeźbiarskich poza Warszawą. Sporo z nich jest dziełem Maurycego Gomulickiego. Do niedawna było ich bardzo wiele. Jedna została zniszczona, część schowano, inne są wystawiane tylko latem, na przykład zielona „Bestia” w Krakowie czy „Totem” w Gdyni, jeszcze inne wędrują – fioletowy kryształ „Melancholii” z Tarnowa trafił na trawnik przed warszawską Królikarnią, a lśniąca szachowa królowa – „Queen” przejechała z Warszawy do parku w Orońsku. Jednak inne pozostały na dawnych miejscach. Na krakowskich trawnikach wyrastają „Muchomory”, spoczywa biało-czerwona „Piramida”, a na starym cokole wznosi się Obelisk multicolor; do zespołu form sprzed kilku dekad doszedł w Elblągu pasiasty romb „El-Iksir”; Warszawę zdobi dedykowana Kalinie Jędrusik „Kalina”. Jest tu też betonowy węgorz Ślizg oraz zbudowany ze świecących kółek neon „Światłotrysk’. Wszystkie są orzeźwiająco kolorowe i wesołe.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.