Żeby wejść w dorosłość, trzeba pożegnać się z dzieciństwem, a to oznacza nowe role, jakie w życiu dzieci zaczynają pełnić ich rodzice. Gdzie przebiegają zdrowe granice? Jak budować więź, kiedy jedna strona sabotuje zmianę? A co stanie się, jeśli rodzina nie dokona ewolucji i będzie trwała w starych schematach? O skomplikowanych relacjach dorosłych dzieci z ich rodzicami w książce „Co powie mama?” pisze Sandra Konrad.
„Trzymam w tajemnicy istotne obszary mojego życia w obawie przed reakcją rodziców”. Albo: „Muszę sprawić, żeby rodzice byli ze mnie dumni”. A może: „Jestem stale rozczarowany rodzicami, gdyż nie są tacy, jakimi chciałabym, żeby byli”?
To kilka zdań z kwestionariusza Sandry Konrad. Choć psycholożka opisuje zupełnie różne sytuacje, może pomóc uświadomić sobie, że nie pożegnaliśmy się należycie z rodzinnymi zależnościami i nie wyruszyliśmy w podróż w dorosłość. Że emocjonalnie wciąż tkwimy przy mamie i tacie.
Garść teorii, czyli kiedy pojawia się problem w relacjach z rodzicami
Odłączanie jest trudne, więc nie dzieje się z dnia na dzień. „Moratorium psychospołeczne”, bo tak tę fazę rozwoju nazwał psychoanalityk Erik H. Erikson, przypada na okres nastoletni.
Nastoletnie eksperymenty z wyglądem, tożsamością, koncentracja na sobie i grupie rówieśników, przekora i bunt to naturalne ćwiczenia z dorosłości – jeszcze „na sucho”, bo pod dachem domu rodzinnego, z kieszonkowym i ciepłym obiadem na stole.
W zdrowej relacji rolą rodzica jest wspierać, dawać poczucie zakotwiczenia i przynależności, ale też pozwalać sobie na powolne wycofywanie się. Odpuszczanie kontroli, spokojne towarzyszenie i przyglądanie się z boku to wsparcie, które dorośli powinni umieć dostarczyć swoim dzieciom.
Co jest wyznacznikiem dorosłości? Według Erikson poszukiwania partnera i intymności, próba zbudowania relacji, w której będzie można się otworzyć i pozostać wiernym sobie. Wtedy młody dorosły powinien przeciąć więź z rodziną, wyruszyć z domu i skoncentrować się na własnym życiu, a rodzicom nadać nową kategorię – „przodków”, zaliczyć ich do poprzednich pokoleń, które są elementem tożsamości, ale nie kształtują już aktywnie przyszłości.
Nawet jeśli kieruje nimi troska i najlepsze intencje, nie powinni decydować o tym, z kim się spotykamy czy jaką ścieżkę kariery wybieramy. A jeśli z jakiegoś powodu wywierają presję, należy odwołać się do zdania Konrad, sformułowanego jak niezbywalne prawo przyrody: „Żadne dziecko nie ma żadnego zobowiązania wobec rodziców”.
„Mama martwi się o ciebie”, czyli presja pod płaszczem miłości
Relacje rodzinne z natury okazują się wielowarstwowe i nieklarowne. Każdy rodzic nosi w sobie wyobrażenia i ambicje dotyczące swojego dziecka, czasem jest do nich bardzo przywiązany, a czasem są nieuświadomione. Istotne jest, jak je komunikuje i czy potrafi szanować odrębność swojego dorosłego dziecka.
„Nic nie oddziaływa pod względem psychicznym silniej na otoczenie, a zwłaszcza dzieci, niż nieprzeżyte życie rodziców” – Konrad przywołuje to zdanie Carla Gustava Junga. Tłumaczy, że rodzice, realizując wobec swoich dzieci plan, który w skrócie można nazwać „tak będzie najlepiej”, często sięgają po wyrafinowane metody. Na przykład budzą poczucie winy, oczekują lojalności, szantażują emocjonalnie albo finansowo. Czasami podsycają współzawodnictwo między rodzeństwem, nierównomiernie dystrybuując wyrazy miłości, innym razem sabotują decyzje dziecka, odmawiając akceptacji. Wtedy w głowie dziecka mogą pojawić się myśli: „decyzja o studiach na ASP nie spodoba się mamie”, „tata będzie rozczarowany takim chłopakiem”.
Są też rodzice, których narcyzm przejawia się zazdrością – oni sukcesów swoich dzieci nie są w stanie znieść. Jeśli syn jako pierwszy w rodzinie skończył studia, to można zdyskredytować jego osiągnięcia, komentując głośno, że nie potrafi naprawić zawiasu.
Wreszcie są też rodzice, którzy musieli zmierzyć się z kryzysem i na etapie swojego życia, w którym powinni być silni, decyzyjni, odpowiedzialni, przeżywali na przykład nałóg albo chorobę psychiczną. Wtedy sami oczekiwali pomocy od swoich dzieci, automatycznie zamieniając rolę. A jeśli nie udało im się stanąć na nogi, obciążyli dzieci koniecznością opieki, nie pozwalając im wyfrunąć w świat.
Oddzielenie się od rodziców zaczyna się od rozpoznania własnych uczuć
Konrad zauważa, że tam gdzie pojawia się przemoc, również psychiczna, bardzo często pojawia się też nakaz milczenia. Nie mówi się o emocjach, „nie widzi się, „nie słyszy” różnych zachowań, nie zadaje się pytań i nie podejmuje żadnego ryzyka, które mogłoby zmienić istniejącą sytuację. Ten mechanizm prowadzi do odcięcia od emocji i kontaktu z otoczeniem, codzienne utrzymywanie takiego porządku staje się więzieniem.
Tymczasem zdrowe oddzielenie się od rodziców zaczyna się od rozpoznania własnych uczuć. Mogą być burzliwe i trudne, jak na przykład żal związany z myśleniem nas samych. Albo rozgoryczenie, że nie otrzymaliśmy w wyprawce czegoś, co nam się należało. Kolejny etap to akceptacja zastanego stanu rzeczy i wytyczenie granic, które obronią naszą suwerenność. To nie musi być radykalne odcięcie, chodzi o ustalenie nowych zasad, stworzenie warunków, w których opinia rodziców będzie tylko jednym z punktów widzenia, nie zagłuszy własnych myśli, nie wpłynie na samoocenę i nie przeszkodzi w podejmowaniu autonomicznych decyzji. Nie ograniczy też czasu spędzanego ze swoim partnerem, dziećmi, przyjaciółmi.
Jak twierdzi Konrad, stawka jest wysoka, bo jeśli nie odrobimy lekcji z asertywnego wyznaczania granic w rodzinnych relacjach, ten niedojrzały model przekażemy dalej, następnemu pokoleniu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.