29 czerwca Rafał Milach oficjalnie został członkiem stowarzyszonym prestiżowej agencji Magnum, ale tego lata nie wyjechał w długą podróż, żeby realizować projekt, nie opuścił nawet Warszawy. Został, żeby reagować na wydarzenia – falę protestów ulicznych, które mimo pandemii zaczęły być organizowane oddolnie. Prawa kobiet, sprzeciw wobec rasizmu czy walka o prawa osób LGBTQ+ zaktywizowały tłumy. Milach mówi, że robi „dokumentację”, ale jego obrazy mają taką siłę, że obiegają świat i stają się symbolami zmian. Tak było ze zdjęciem bohaterki wrześniowego numeru „Vogue Polska”, Bianki Nwolisy, którą Milach sfotografował z transparentem „Stop calling me Murzyn” pod ambasadą USA.
Co tydzień bierzesz udział w wirtualnych spotkaniach fotografów Magnum. O czym rozmawiacie?
To burze mózgów. Omawiamy bieżące wydarzenia na świecie, szukamy kontekstów i związków. Staramy się uchwycić globalną perspektywę tego, co dzieje się na świecie, i próbujemy odnieść się do tego jako kolektyw. Oczywiście zazwyczaj skupiamy się na sytuacjach, które są dramatyczne i spektakularne, mają rangę „jedynki” w gazecie, np. zamieszki w Stanach po zabójstwie Georga Floyda, ale to, co się dzieje ostatnio w Polsce, też się przebija. Zwłaszcza sytuacja osób LGBTQ+ budzi duży niepokój.
W zeszłym miesiącu francuskie „Marie Claire” zamówiło u mnie zdjęcia z Polski do dużej publikacji o łamaniu praw człowieka, a magazyn „Time” zrobił artykuł o wydarzeniach z Krakowskiego Przedmieścia [związanych z zatrzymaniem aktywistki Margot – przyp. red.] i opublikował zdjęcia z Archiwum Protestów Publicznych.
Ale to nie jest tak, że ranga i prestiż tematu są dla mnie najważniejsze. Z jednej strony jak wszyscy czuję, że żyjemy w zglobalizowanym świecie, z drugiej – lokalność okazuje się dla mnie w pracy kluczowa. Chciałbym opowiadać historię swojego regionu, ten kontekst najlepiej czuję i rozumiem. Dlatego od kilkunastu lat zajmuję się Europą Środkowo-Wschodnią. Teraz na mojej drodze pojawiają się dylematy: Czy powinienem być w Białorusi, czy zostać w Warszawie? Wybrałem Warszawę, bo jestem z nią mocniej związany. Polska to moje tło i dzięki tej decyzji powstały zdjęcia protestów w obronie Margot.
Tych zdjęć nikt nie zamówił. Zrobiłeś je spontanicznie i opublikowałeś w Archiwum Protestów Publicznych, czyli na platformie, którą stworzyłeś wraz z grupą polskich reporterów.
Platforma oficjalnie powstała pod koniec zeszłego roku, chociaż archiwum powstaje już od niemal pięciu lat. Polityka nigdy nie interesowała mnie bezpośrednio. Dla artysty to zamknięte pole. Trudno tu znaleźć nowe znaczenia, odwrócić symbole, zsyntetyzować coś w obrazie. Czasami jednak rzeczy dzieją się same, a my za nimi podążamy.
Kiedy w Polsce zmieniła się władza, nastąpiła intensyfikacja protestów, dlatego pomyślałem o platformie, która mogłaby gromadzić dokumentację tego, co dzieje się na ulicach. To rodzaj fotografii obywatelskiej – tyle że uprawianej przez profesjonalistów, m.in. Chrisa Niedenthala, Adama Lacha czy Agatę Kubis. Nie jesteśmy agencją, nasze zdjęcia powstają jako świadectwo tego, co widzimy i nie są efektem redakcyjnych czy instytucjonalnych zleceń. Dlatego też staramy się nie komercjalizować zawartości archiwum. Przynajmniej nie na poziomie platformy. Jeśli jakieś medium chce użyć fotografii, od decyzji fotografa lub fotografki zależy, czy pobierze za taką usługę honorarium, czy przekaże na charytatywny cel.
Wyjście na ulicę z aparatem musi być zupełnie nowym doświadczeniem. W swoich projektach zawsze miałeś czas – miesiące podróży, obserwacji i rozmów, żeby zgłębić temat i wybrać najwłaściwszy kadr. Teraz jest wir wydarzeń, ćwiczenie refleksu.
Pracy w APP nie traktuję w kategoriach artystycznych, nie czuję się też reporterem, bo nie jestem wystarczająco szybki i sprawny technicznie. Za późno docieram na miejsce wydarzeń i kiedy dzieje się coś ważnego, często fotografuję plecy kolegów. Do tego pracuję aparatem średnioformatowym – to wolny sprzęt, który zachęca raczej do kontemplacji niż reagowania w ułamku sekundy. Z byciem reporterem jest, jak z byciem aktywistą. Jeśli chcesz być w tym dobry, musisz się naprawdę zaangażować, pracować codziennie. Inaczej nie wyćwiczysz określonych umiejętności czy wytrzymałości psychicznej.
Włączam się do APP, kiedy mam taką możliwość i czuję, że jest okazja, żeby coś od siebie dodać. Noszę w sobie głębokie poczucie obowiązku, i odpowiedzialności, a fotografia pozwala mi to stosować w praktyce.
Twoje zdjęcia jednak przebiły się przez tysiące innych. Fotografia Bianki Nwolisy trzymającej plakat „Stop calling me Murzyn” pod ambasadą USA w Warszawie obiegła świat, podobnie jak zdjęcie niebinarnej osoby leżącej na chodniku, podduszanej przez policjanta.
Kiedy patrzę na swoje zdjęcia w APP, widzę w nich jakiś potencjał prasowy, ale są dalekie od klasycznej fotografii reporterskiej. Często mają błędy kompozycyjne, gubią ostrość albo łapię sytuację, która rozgrywa się gdzieś na peryferiach miejsca akcji. Tak było ze zdjęciem Bianki, którą sfotografowałem, kiedy przechodziła przez pasy. Pamiętam, że usłyszałem zza pleców głos – jak się później okazało jej taty: „Zatrzymaj się, zrobię ci zdjęcie” i wykorzystałem ten moment odruchowo, wciskając spust migawki.
Dopiero później okazało się, że obraz dziewczynki z zamkniętymi oczami i ustami zasłoniętymi maseczką jest taki mocny. Po fali protestów Back Lives Matter w Stanach mogliśmy wreszcie zobaczyć, że rasizm w Polsce też jest obecny, np. w języku, i otworzyć dyskusję o tym, co tak naprawdę oznacza dziś słowo „murzyn”.
Oczywiście to zdjęcie wpisało się w szerokie spektrum wieloletnich działań fundacji Porta czy inicjatywy Afropolek „Don’t call me Murzyn”, ale było iskrą zmian. I jeśli w jakiejś części też dzięki niemu prof. Marek Łaziński z Rady Języka Polskiego opiniuje, że słowo „murzyn” jest obarczone bagażem negatywnych konotacji, to czuję, że to właśnie ten obraz – mimo wszystkich jego niedociągnięć – jest moim największym osiągnięciem jako fotografa.
Czujesz, że teraz jesteś na posterunku?
APP na pewno jest nowym rozdziałem mojej pracy, ale nie wiem jeszcze, co z tego wyniknie. Do tej pory funkcjonowałem w bezpiecznej niszy, a teraz bańka nagle prysła. Obrazy, które wyprodukowałem, żyją już własnym życiem, wywołują dyskusje, ale też fale hejtu i to po obu stronach barykady.
Kiedy 16 sierpnia w Warszawie spłonęła tęczowa flaga, miałem dylemat, czy publikować zdjęcie. Z jednej strony pomijanie takiego wydarzenia uważam za przekłamanie – takie gesty oznaczają przyzwolenie na nienawiść i homofobię, która pojawiła się m.in w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy i jest podsycana przez środowiska prawicowe. Z drugiej, zdawałem sobie sprawę, że ten obraz może zaognić podziały. Kiedy opublikowałem zdjęcie na Instagramie, pojawiły się komentarze zarzucające manipulację kontekstem. W dyskusji ludzie rozsiewali fałszywe informacje, przekłamywali fakty, wytworzyła się atmosfera konfliktu. I chociaż nie chcę uprawiać cenzury, sam jej nie znoszę podlegać, zdecydowałem się wyłączyć możliwość komentowania. To doświadczenie było nowe i bardzo trudne emocjonalnie.
Natomiast pod względem artystycznym sytuacja, w której się znajduję, jest ciekawa. Od kilkunastu lat w projektach badam przecież mechanizmy opresji i systemy kontroli [m.in. „Odmowa”, „The Winners” – przyp. red.], a teraz wychodząc na ulicę, gromadząc różne gesty protestu, staję po drugiej strony barykady. W grudniu zeszłego roku pokazałem wystawę „Drgania”, które wywodzą się bezpośrednio z moich działań w APP. To projekt, który jest próbą przetłumaczenia dosłownych sytuacji, uchwyconych w trakcie wydarzeń, którymi prasa żyła przez dzień albo dwa, na coś trwalszego, bardziej symbolicznego i uniwersalnego.
W tym wszystkim, czego za wszelką cenę nie chcesz nazywać aktywizmem, jesteś też nauczycielem akademickim. Regularnie spotykasz się ze studentami w katowickiej filmówce i Instytucie Fotografii Twórczej w Opawie.
To z kolei daje mi poczucie wspólnoty. Zwłaszcza w Opawie, gdzie studiuje silna grupa polskich studentów, którzy tworzą zwarte środowisko, Lubię uczyć, ale równie dużo daję z siebie, co czerpię od studentów. Oni przynoszą świeżość, energię i pomysły, których często zazdroszczę. Ada Zielińska, Karolina Wojtas czy Agnieszka Sejud odnoszą pierwsze sukcesy, a praca z nimi często polega na wzmacnianiu ich zdrowej pewności siebie.
Mam etos pracy i pozytywistyczne zacięcie, a jako nauczyciel akademicki, artysta czy fotograf protestów wierzę, że rozmowa, współpraca i wymiana doświadczeń to najlepsza metoda rozwoju. Od 15 lat działam w kolektywie Sputnik Photos, od 2 lat w Magnum, a w zeszłym roku pojawiała się APP. Wszystko wskazuje na to, że praca w grupie to moja droga w fotografii.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.