Jest jednym z najpopularniejszych artystów w kraju, ale stroni od uwagi mediów. Dorastając, równie chętnie słuchał Magika, co Czesława Niemena – dziś jego muzyka stała się hymnem nowego pokolenia. Tymek przeszedł długą drogę od zagubionego, dorastającego na przedmieściach Rzymu chłopca, do dojrzałego artysty. Owocem tej podróży jest nowy album „Odrodzenie”.
Ta historia zaczyna się w Rzymie. A dokładnie w miejscowości Aranova, położonej zaledwie kwadrans drogi od centrum Wiecznego Miasta. Kolorowe domy, kilka sklepów i restauracji oraz widoczna w oddali panorama metropolii to codzienny krajobraz Tymoteusza Buckiego w drodze do szkoły.
Chłopiec, który skończył niedawno 14 lat, mija miejscową kawiarnię od rana wypełnioną stałymi bywalcami. Ubrani w wysłużone, ale eleganckie garnitury popijają pierwsze espresso i pozdrawiają nastolatka znad porannej gazety. Odwzajemnia gest. Ten obrazek zostanie mu w pamięci jeszcze długo. Podobnie jak późniejsza lekcja francuskiego. Tymoteusz nie jest pilnym uczniem. Zamiast ślęczeć nad książkami, wolałby spożytkować energię na boisku i cieszyć się ciepłym, wiosennym dniem. Jego nieuwagę dostrzega nauczyciel i postanawia go ukarać – chłopiec ma nauczyć się piosenki Les Champs-Elysées Joego Dassina i zaśpiewać ją przed klasą.
– Zwykle nic sobie nie robiłem z takich „prac domowych”. Tym razem jednak ciekawość wzięła górę. Przesłuchałem piosenkę raz, a potem znowu. Spodobała mi się. Następnego dnia stanąłem przed klasą i zaśpiewałem – wspomina 27-letni dziś Tymoteusz, szerokiej publiczności znany jak Tymek. To, co miało być dla niego nauczką, okazało się wstępem do nowego rozdziału jego życia.
Nadeszło lato, a wraz z nim koniec roku szkolnego. Tymoteusz żegna się z kolegami i koleżankami. Nie wie jeszcze, że to ich ostatnie spotkanie – jak co roku wakacje spędzi u babci w Bodzanowie, niewielkiej miejscowości w województwie opolskim. Zawsze, gdy tam jedzie, czuje się jak w innym świecie. Krajobraz tak bardzo różni się od włoskiej metropolii i jej okolic. Dom babci otaczają pola i łąki, w oddali widać zarys Sudetów. Dźwięki Wiecznego Miasta – potok słów we wszystkich językach świata, warkot samochodów i muzyka grana przez ulicznych grajków – zastępują odgłosy natury: szum płynącej rzeki, szepty kołyszących się na letnim wietrze drzew i odgłosy snujących się po ogrodzie owadów. Choć tego nie pamięta, to tu spędził pierwsze lata życia. Gdy miał cztery lata, razem z mamą przeprowadził się do Rzymu. – Z Polski wyjechałem jako dziecko, więc nigdy nie zdążyłem w nią dobrze wrosnąć. We Włoszech też zawsze czułem się inny. Byłem zagubiony – wspomina. To „niewrośnięcie” w żadną z kultur pomoże mu w przyszłości napisać pierwszy utwór. I wszystkie kolejne.
Te wakacje są inne niż poprzednie. W końcu nie czuje się sam. Wszystko za sprawą nowo poznanych przyjaciół – Czesława Niemena i Magika. Nastolatek słuchał ich całymi dniami. Szczególnie upodobał sobie utwory Sen o Warszawie i Jestem Bogiem. Choć z pozoru reprezentowali dwa różne światy, usłyszał w ich muzyce wspólny rytm: – Dla obu muzyka była formą afirmacji własnej wolności i podejmowania ważnych tematów. Obaj żyli tym, co robili. Byli artystami totalnymi – mówi z przekonaniem.
– Dzięki nim zrozumiałem w końcu, że moje miejsce jest w muzyce, czułem się tu jak w domu – przyznaje. To odkrycie skłoniło go, żeby zostać w Polsce. – Z dnia na dzień zdecydowałem, że nie wracam do Rzymu. Mama myślała, że to forma nastoletniego buntu. W końcu jednak zrozumiała, że to dla mnie ważne i się zgodziła.
Przez kolejne lata nadrabiał muzyczne zaległości. Słuchał wszystkiego, co wpadło mu w uszy – od muzyki klasycznej po hip-hop. Bogactwo świata dźwięków przyprawiało o zawrót głowy i budziło apetyt na więcej. Tymoteusz chłonął to wszystko, powoli budując własny alfabet. Szczególnie inspirujący okazał się język hip-hopu. Zaczął pisać pierwsze utwory, początkowo do szuflady. Przed większą publicznością zadebiutował niedługo po 18. urodzinach jako Tymes, by dwa lata później przedstawić się ponownie jako Tymek. Jego muzyka szybko zjednała mu oddane grono fanów i uwagę w branży. Tym, co od początku go wyróżniało, była swoboda, z jaką nawiguje między gatunkami i słowami. Artysta za nic ma sobie lingwistyczne reguły, być może dlatego, że sam posługuje się aż czterema językami: polskim, włoskim, angielskim i francuskim.
Dziś na koncie ma pięć albumów, szereg branżowych nagród i status jednego z najważniejszych artystów nowego pokolenia. Popularnością prześcignął twórców pokroju Taco Hemingwaya czy Quebonafide. Mimo to stroni od uwagi mediów, prawie nie udziela wywiadów i rzadko mówi o życiu prywatnym. – Gdy mam coś do powiedzenia, siadam do pisania. O muzyce nie powinno się mówić, powinno się jej słuchać – uważa. Mimo dotychczasowych sukcesów nie zamierza spoczywać na laurach. Podobnie jak nastoletni Tymoteusz tego pamiętnego lata, wciąż odkrywa coś nowego, wartego bliższego poznania.
Efektem tych poszukiwań jest Odrodzenie. To więcej niż album. To starannie przemyślane uniwersum utkane z dźwięków i obrazów. Tymek daje popis swoich wokalnych możliwości. Hiphopowe kawałki mieszają się tu z popowymi przebojami i nastrojowymi balladami. Każdy utwór wydaje się inny od poprzedniego. W tym szaleństwie jest jednak reguła. Płyta składa się z trzech rozdziałów odpowiadających trzem bohaterom, alter ego samego artysty: królowi życia, romantykowi i niespokojnej duszy. – Ten album powstawał inaczej niż poprzednie. Do tej pory, gdy tylko nagrałem kawałek, od razu chciałem go wypuścić w świat. Odrodzenie nauczyło mnie cierpliwości. Większość utworów nagrałem półtora roku temu. Gdy wybuchła pandemia, postanowiłem odłożyć je do szuflady, dać dojrzeć im i sobie. I faktycznie przez kolejny rok album przeobrażał się, przybierając zupełnie nowy kształt – tłumaczy artysta.
Muzyce towarzyszą cztery filmy, które bardziej niż teledyski przypominają etiudy czy zwiastuny większej opowieści. – Warstwa wizualna była dla mnie równie ważna, co muzyczna, dlatego przystępując do pracy, postanowiłem odwrócić dotychczasowy tryb – zamiast kręcić klipy do utworów, postanowiłem napisać ten album jak ścieżkę dźwiękową do powstających obrazów. Ta zmiana perspektywy otworzyła przede mną zupełnie nowe dźwięki i możliwości.
Trzecim wymiarem Odrodzenia wydaje się być moda. Na filmach możemy zobaczyć Tymka zarówno w eleganckim garniturze, jak w awangardowym komplecie Isseya Miyake (jego ulubionego projektanta) czy w delikatnej, przezroczystej koszuli. Za wszystkie stylizacje odpowiadał sam artysta, którego estetykę ukształtowały lata spędzone we Włoszech. – Moda dla Włochów, tak dla kobiet, jak i mężczyzn, to tylko kolejny język, w którym mówią o tym, kim są – mówi. Podobnie jak w muzyce i tu Tymek ceni różnorodność: – Ubrania nie mają płci, a ja lubię otaczać się ładnymi rzeczami. W mojej szafie obok ulubionych dresów wiszą spódnice, mam też kilka par obcasów – dodaje. – Co ciekawe, gdy wrzuciłem na Instagram zdjęcie w spódnicy, nie wywołała ona takiej dyskusji, jak następny post, na którym pozowałem w obciętej bluzie odsłaniającej brzuch.
Odrodzenie to krążek dojrzałego artysty, który wie, kim jest i co chce powiedzieć. Artysty, który jest w zgodzie ze sobą i światem. Koncepcja albumu czerpie z fascynacji rapera filozofią transcendentalną i doktrynami buddyzmu: – Odrodzenie jest o podróży między wcieleniami, o popełnianiu błędów, o gubieniu się i odnajdowaniu na nowo, podnoszeniu się po porażkach, wyciąganiu wniosków i próbowaniu od nowa. Łączniczką między wcieleniami jest tu śmierć. Dlatego w poście zapowiadającym premierę płyty artysta postanowił uśmiercić samego siebie: „Tymoteusz Bucki, polski twórca utworów muzycznych i autor tekstów, który działał pod pseudonimem Tymek, zmarł w wypadku motocyklowym w wieku 27 lat 5 stycznia 2022 r. w Puerto de la Cruz na Teneryfie”. Choć był to oczywisty zabieg artystyczny, wiele osób uznało taki sposób promocji za niewłaściwy.
Gdy pytam Tymka, czy czuje czasem ciężar sławy, po chwili namysłu odpowiada: – Dziś już nie. Chyba w końcu nauczyłem się z nią żyć. Ale był taki moment, kilka lat temu, gdy zupełnie się pogubiłem. Na szczęście miałem wokół siebie właściwe osoby, w szczególności jedną, które pomogły mi się na nowo odnaleźć – przyznaje. – To wtedy zrozumiałem, jak ważne jest to, żeby mieć życie prywatne. Z dala od spojrzeń i oceny innych. Przez lata poświęcałem się pracy, nie miałem nic poza nią. Zrozumiałem, jak wiele tracę. To doświadczenie zmieniło też moją relację z samym sobą.
Zmiana ta dokonała się nawet w stosunku do własnego ciała. Znakiem rozpoznawczym artysty są tatuaże, które pokrywają go niemal całego: – Do wytatuowania zostały mi jeszcze tylko nogi – przyznaje. Choć już nie umie odpowiedzieć, ile ma tatuaży, przygodę z nimi zaczął dopiero trzy lata temu. – Na początku traktowałem je jak formę udoskonalania ciała, podobały mi się na poziomie estetycznym. Ale nie przewidziałem, że aż tak zmienią mój sposób jego postrzegania i odczuwania. Gdy zrobiłem tatuaż pod szczęką, potrzebowałem kilku tygodni, żeby przyzwyczaić się na nowo do widoku własnej twarzy. Wydała mi się wtedy inna, obca – tłumaczy Tymek. Dziś tatuaże to dla niego „pamiątki ze spotkania dwóch artystów”: – Moje ciało to płótno, które stopniowo zapełnia się pracami naprawdę zdolnych twórców. Daję im pełną swobodę działania – wzór i miejsca rysunków zależą od nich. Choć tak różne, tworzą piękną mozaikę. To moja osobista galeria sztuki.
Dziś czuje się dobrze we własnym ciele. Ćwiczy, stara się jeść zdrowo, zrezygnował z używek („no, oprócz papierosów”). – To pierwszy album, który nagrałem zupełnie na trzeźwo. Dzięki temu mogłem przystąpić do pracy z czystym umysłem – mówi.
Jakie będzie kolejne wcielenie artysty? – Chciałbym nagrać płytę po angielsku. Najpewniej już nie jako Tymek, ale na razie nie mogę zdradzić nic więcej – odpowiada. – Oprócz tego, chciałbym nakręcić film. Przygoda z Odrodzeniem rozbudziła we mnie apetyt na więcej. Marzę, by stanąć za kamerą. Od pewnego czasu eksperymentuję również z fotografią, na razie anonimowo. Chciałbym też wybudować dom. Stworzyć od podstaw przestrzeń dla siebie – moje miejsce na Ziemi.
Słuchając Tymka, wracam w wyobraźni do tego zagubionego czternastolatka, dorastającego pomiędzy kulturami i językami, w których nigdy nie zapuścił korzeni. Pchany potrzebą przynależności, odnalazł swoje miejsce w muzyce. Sztuce, która od zawsze była ostoją outsiderów, wyrzutków i wszystkich tych, którzy nie mieścili się w sztywnych ramach rzeczywistości. To ona nauczyła go tej swobody, która przenika teraz wszelkie wymiary jego życia i twórczości. Odrodzenie to bardzo osobisty album, w którym artysta rozlicza się z przeszłością, nie odrzucając jej. Zawsze będzie tym chłopcem chłonącym łapczywie otaczające go dźwięki. „Gdybym mógł zmienić coś w mojej przeszłości, nie zmieniłbym nic, ponieważ to, gdzie jestem dziś, jest konsekwencją wszystkiego, co się wydarzyło”, wydaje się mówić ustami bohaterów swoich filmów. Kiedy pytam, czym dla niego jest wolność, odpowiada:
– To bycie sobą. Ja jestem wolnością. Jestem sobą, nie chciałbym być nikim innym. Wszystko jest w końcu na swoim miejscu.
Credits:
Tekst: Julia Właszczuk @juliawlaszczuk
Zdjęcia: Yan Wasiuchnik @maanamman
Stylizacja: Kacper Kujawa @kujawakacper
Hair & Make-up: Anna Stykała @annastykala_hair_makeup
Produkcja: Vlad Mykhnyuk @vladmykhnyuk
Asystentka produkcji: Kasia Krychowska @kasiakrychowska
Artykuł po raz pierwszy ukazał się na łamach marcowego wydaniu „Vogue Polska”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.