Serce ludzkiego płodu uderza 140 razy w ciągu minuty. Taką częstotliwość ma też tempo muzyki na rave’owych imprezach. Wystawa „Sweet Harmony” w londyńskiej Saatchi Gallery pozwala przenieść się w lata 80. i 90., by zanurzyć się w transowych dźwiękach, euforycznym tańcu i eklektycznej modzie tamtej epoki.
„Świat sztuki rozkręca się wśród pulsujących błysków, oszałamiających obrazów, wirujących zapachów i puchnących dźwięków” – pisał w 1966 roku magazyn „Life”, na którego okładce widniał brodaty mężczyzna, skąpany w kalejdoskopowych światłach. Nagłówek brzmiał: „Nowe doznanie, bombardujące zmysły: sztuka LSD”. To była jednak dopiero zapowiedź fascynacji psychodelią, która nadeszła chwilę później. Hippisowska rewolucja roku 1967, zwana „latem miłości”, upływała pod znakiem pacyfki, wzorzystej mody dzieci kwiatów oraz muzyki The Doors, a przede wszystkim – eksperymentalnego poszerzania świadomości oraz duchowo-zmysłowych doświadczeń, dokarmianych psychoaktywnymi używkami. „Włącz się! Dostrój! Odleć!” – nawoływał amerykański inicjator ruchu hippisowskiego, Timothy Leary. Nie mógł jeszcze wtedy podejrzewać, że jego hasło naznaczy też klimat subkultury rave’owej lat 80. i 90.
I took a pill in Ibiza
Wedle niektórych rave narodził się za didżejskimi konsoletami Chicago i Detroit. Inni twierdzą, że w syntezatorach düsseldorfskiego zespołu Kraftwerk. Obie strony mówią prawdę, chociaż niepełną. Rave ma bowiem swoje korzenie na Ibizie. Od lat 80. na tę słoneczną wyspę zjeżali młodzi Brytyjczycy, kuszeni pogodą, tanimi noclegami i alkoholem. Panująca aura beztroski i wolności od szarych angielskich realiów thatcheryzmu sprzyjała nieustającym imprezom. Gdy jeden klub się zamykał, tłum przenosił się do kolejnego. Balowano na tarasach, plażach, ulicach. Wszędzie i bez przerwy. Energii dodawała 3,4-metylenodioksymetamfetamina, czyli popularna wówczas ecstasy (MDMA). Euforyczne działanie tego narkotyku (usypiające ego, a zarazem intensyfikujące empatię i zmysłowe doznania) szło w parze z ekstatyczną muzyką, której tempo zdawało się przyspieszać z chwili na chwilę.
Drugie lato miłości
Gdy sezon pod palmami na Balearach dobiegał końca, Anglicy szukali imprezowych miejsc w rodzinnych stronach. Znajdowali je, najpierw nielegalnie, w fabrycznych halach, hangarach i innych pustostanach. Z czasem oazami dla bywalców Ibizy stały się kluby z Manchesteru: Thunderdome, Konspiracy oraz The Haçienda. W Londynie natomiast działały: The Project, Heaven, The Trip oraz Shoom. W tym ostatnim, założonym przez Jenni i Danny’ego Ramplingów, muzyka funk, etno, ska czy dance mieszała się z nowomodnym acid house’em. Wnętrze wypełniały kolorowe światła, sztuczne mgły, futurystyczne dekoracje, brokatowe confetti i poruszające trzewia głośne basy. Zatopione w nich multikulturowe towarzystwo oddawało się muzyce bez reszty. Zniknęły jakiekolwiek podziały społeczne. W 1988 roku nastało „drugie lato miłości”. Zbuntowane nastolatki z bogatych domów, futbolowi kibice, bezrobotni scally boys z ubogich przedmieść, studenci – wszyscy razem bawili się w jednym rytmie. Liczył się PLUR – „peace, love, unity, respect” (pokój, miłość, wspólnota, szacunek). W Shoomie narodził się symbol raverów, spokrewniony z hippisowską pacyfką – „Smiley”. Uśmiechniętą buźką o oczach rozmiaru pigułek sygnowano tabletki ecstasy, ale i wlepki, plakaty, ubrania. Rave’owa moda była równie zróżnicowana, co sami clubbersi: glany w stylu skinheadów, hippisowskie kwietne wianki, dżinsowe ogrodniczki, sportowe dresy, skejciarskie bluzy, fluorescencyjne dodatki. Ten zestaw odzwierciedlał kwaśno-połamaną muzyczną mieszankę.
Euforyczny trans
140 uderzeń na minutę to częstotliwość bicia serca ludzkiego płodu, a zarazem tempo muzyki na rave’owych imprezach. Samplery oraz syntezatory (zwłaszcza Roland TB-303) umożliwiły miksowanie utworów, łamanie beatów i generowanie nowych, ostrych dźwięków. Euforyczny rytm, głośność na skalę huku odrzutowca, stroboskopy i lasery przyprawiały o tachykardię. DJ odgrywał rolę hipnotyzera-szamana, wprawiającego tłum w zbiorowy trans. W osiągnięciu tego stanu pomagało „candy-flipping”, czyli zażywanie ecstasy wespół z LSD, przez co rave trafiał do policyjnych rejestrów i na pierwsze strony tabloidów. Clubbing zaczął kojarzyć się z działalnością przestępczą. Rave’y zeszły do podziemia. O ich lokalizacji dowiadywano się z pogłosek lub ulotek, na których widniał jedynie telefon do organizatorów. Pomimo całej tej partyzantki w imprezach uczestniczyło niekiedy nawet 20 tysięcy osób, a sama muzyka docierała na szczyty list przebojów. Apollo 440, The Prodigy, 808 State, Liquid, The Future Sound of London, Altern 8 czy SL2 kształtowali spektrum rave’u, rozciągające się od acid house’u, techno, jungle, breakbeatu do happy hardcore’u i goa trance’u. Rave był rozrywką, a jednocześnie duchowym doświadczeniem. Oscylował pomiędzy hedonistycznym zatraceniem a przeżyciem katharsis. Raverzy (pogrążeni w muzycznym amoku, a nierzadko też odurzeni MDMA) tracili przestrzenną orientację i poczucie czasu. Odreagowywali ból rzeczywistości, tańcem spychając codzienne problemy na boczny tor. W tym eskapizmie nie byli jednak osamotnieni. Tworzyli liczebną wspólnotę.
Włącz się!
Rave’owe zanurzenie się w muzyce i tańcu znalazło odbicie w immersyjnym charakterze, jaki nadano wystawie „Sweet Harmony” w londyńskiej Saatchi Gallery. By dostać się do jednej z sal, zwiedzający muszą przejść przez imitację obskurnego ulicznego zaułka i żółtą zasłonę, na której wymalowano sprayem „Smiley”. Gdzie indziej na rusztowaniu wisi obrócony kołami do góry samochód Lotus Elite z 1981 roku (symbol brytyjskiego elitaryzmu). Kręci się przy akompaniamencie elektronicznej muzyki, której na ekspozycji nie brakuje. Oprócz stoiska z winylami goście mogą korzystać ze specjalnych tabletów, odtwarzających garage music, acid house, grime lub drum and bass. Lwią część wystawy zajmują fotografie, między innymi Seany Gavin, Dereka Ridgersa, Teda Polhemusa i Dave’a Swindellsa, dokumentujące miejsca, bohaterów i wydarzenia sceny rave od lat 80. do początku nowego millenium. Pod wieloma względami „Sweet Harmony” przypomina pokaz „140 uderzeń na minutę” (Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, 2017), który skupiał się na subkulturze rave’owej w Polsce. Rave stał się bowiem fenomenem międzynarodowym. Belgowie ochrzcili go mianem gabber, z kolei Australijczycy stworzyli na jego potrzeby taniec zwany „Melbourne shuffle”. Wprawdzie lata świetności ma już za sobą, jednak wciąż pozostaje punktem odniesienia dla muzycznych imprez, których beaty zdają się wołać: „Włącz się! Dostrój! Odleć!”.
Wystawę „Sweet Harmony: Rave | Today” w Saatchi Gallery w Londynie oglądać można od 12 lipca do 14 września 2019 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.