Sama nie wiem, jak to ująć inaczej – dodała łamiącym się głosem – niż tak, że była między nami chemia. Autentyczna chemia – mówi bohaterka bestsellerowej powieści „Lekcje chemii” Bonnie Garmus. Przed premierą serialu na podstawie książki rozmawiamy z naukowczynią Ewą Grassin o tym, w jakim stopniu o naszych związkach decydują reakcje związane z działaniem molekuł.
Książka o tytułowej chemii mówi w różnych kategoriach. Jest ta w kuchni, ta w laboratorium i ta między ludźmi. Wydaje się, że ta ostatnia wciąż pozostaje nie do końca rozwikłaną tajemnicą. Jak to się dzieje, że ten niewidzialny magnetyzm zarezerwowany jest wyłącznie dla niektórych osób w stosunku do innych, konkretnych? Dlaczego często brakuje nam uzasadnienia, że to romantyczne połączenie, iskra, niezapomniane pierwsze wrażenie, uczucie euforii odczuwamy akurat wobec tej jednej, a nie innej osoby?
Przyjęło się, że z miłością kojarzymy serce. To ono w literaturze czy filmie odpowiedzialne jest za nasze uczucia. Są one niemierzalne, nie jesteśmy w stanie sprawdzić ich ilości i znaleźć formy fizycznej. Pozostają niezwykle interesującym tematem badawczym dla ekspertów z wielu dziedzin. Między innymi dla chemików.
Po raz pierwszy pojęcie chemii interpersonalnej pojawiło się w literaturze już w 1590 r., kiedy to angielski poeta John Donne pisał o alchemii miłości. Jak wyjaśnia mi Ewa Grassin, polska naukowczyni pracująca na Harvardzie, chemia występująca między ludźmi jest niezwykle złożona, ponieważ odbieramy ją z oddechu, potu czy łez innych osób i przetwarzamy poza naszą świadomością, a ma ona bezpośredni wpływ na naszą biologię. „Molekuły, które wydzielamy, są naszym unikalnym znakiem rozpoznawczym i wykazano, że ludzie, między innymi bazując na podświadomej analizie wdychanych molekuł, wybierają partnerów, którzy mają jak najbardziej różny od nich profil układu odpornościowego po to, by zwiększyć szanse potomstwa na przetrwanie” – pisze w odpowiedzi na moje pytania Grassin, chemiczka i biofizyczka prowadząca na Instagramie profil @kobietanaukowiec.
„Praca opublikowana w >>Science<<, jednym z najbardziej poważanych magazynów w świecie naukowym, pokazała, że po podaniu mężczyznom do powąchania kobiecych łez zarówno poziom ich testosteronu, jak i pobudzenia seksualnego spadł. Za to po powąchaniu potu kobiet, które akurat miały owulację, poziom testosteronu u mężczyzn wzrósł” – dodaje. „Mamy mnóstwo eksperymentów wykazujących rolę feromonów [substancje chemiczne wytwarzające zapach atrakcyjny dla płci przeciwnej – przyp. red.] u zwierząt, od rybki przez psa po szympansa, brakuje natomiast systematycznych badań chemii człowieka. Wydzielamy tysiące molekuł i mimo że naukowcy dowiedli ich oddziaływania na innych, to już samo zidentyfikowanie tych odpowiedzialnych za te złożone reakcje jest dosyć problematyczne. Stąd ten dysonans, czy powinniśmy używać określenia feromony” – wyjaśnia.
Poprawniej jest więc nazywać odbierane i wydzielane przez nas molekuły chemosygnałami. Jak zapewnia Grassin, choć nie potrafimy dziś nazwać wszystkich z nich, chemia między ludźmi istnieje naprawdę. Z tym że nie chodzi o działanie zakochanego serca, a mózgu.
Chemiczne fajerwerki: Serce bije szybciej, nie możemy spać, jeść, skoncentrować się
Mówi się, że pierwsze wrażenie jest kluczowe. Choć nie decyduje o wszystkim i często nie oddaje charakteru drugiej osoby, ma ogromny wpływ na rozwój dalszej chemii między ludźmi. Badania wykazały, że podczas pierwszego spotkania rodzaj relacji, która zawiąże się między dwoma osobami, jest często „ustalany” w mniej niż godzinę. Wtedy zostaje podjęta decyzja, czy nic dalej z tego nie będzie, czy wyniknie z tego zwykła znajomość, bliska przyjaźń czy romantyczna relacja.
„Nowo poznaną osobę oceniamy po wyglądzie, dotyku, zachowaniu oraz odbierając chemię, którą produkuje. Nieumyślnie wdychamy wydzielane przez nią molekuły, które następnie wędrują około 6 cm w głąb nosa. Tam, na zaledwie dwóch centymetrach kwadratowych, skumulowane są miliony receptorowych komórek nerwowych, które przetwarzają wdychany sygnał” – wyjaśnia Ewa Grassin.
Następnie, upraszczając, następuje wiele reakcji, które przekazują sygnał aż do mózgu, a konkretnie do struktur układu limbicznego, włączając hipokamp i ciało migdałowate. To, jak tłumaczy naukowczyni, wyjaśnia, dlaczego molekuły, które wdychamy, mają tak duży wpływ na nasze emocje i pamięć.
„Jeżeli otrzymany sygnał okaże się dla nas atrakcyjny, pierwsze skrzypce zaczyna odgrywać dopamina. To neuroprzekaźnik wprowadzający nas w stan euforii, działania i motywacji. Dopamina wraz z testosteronem dają pozytywną iskrę w nowych związkach i przyczyniają się do wzrostu pożądania. Wbrew pozorom, nie jest to natomiast molekuła przyjemności, tylko niezaspokojonego oczekiwania. Krótko mówiąc – jeśli przewidujemy jakieś wydarzenia w naszym życiu, a wynik okazuje się lepszy od oczekiwanego, następuje wyrzut dopaminy. Podstawą jej działania jest jednak element zaskoczenia, więc jeśli będziemy powtarzać tę jedną rzecz, która spowodowała wyrzut dopaminy, jej poziom zacznie maleć. Dopamina chce zdobywać, nie jest zainteresowana tym, co już ma” – kontynuuje naukowczyni.
Stąd często na początku znajomości, nawet gdy tylko myślimy o drugiej osobie, reaguje na to całe nasze ciało. Serce bije szybciej, pocą nam się dłonie, odczuwamy w jej towarzystwie zdenerwowanie. Nie możemy spać lub jeść, skoncentrować się, ani myśleć o niczym innym. Nowe uczucie sprawia, że czujemy się jak na haju.
Pocałunek: Najszybszy sposób na wymianę chemii z partnerem
„Wyobraź sobie, że nagle poziom glukozy w twoim organizmie wzrasta, dając ci sygnał, że dzieje się coś ważnego, następuje również wyrzut noradrenaliny i endorfin, które pobudzają twoje ciało, tętno wzrasta, źrenice się rozszerzają, a pole widzenia zawęża, minimalizując wszelkie sygnały, które mogą rozproszyć twoją uwagę” – pisze naukowczyni. Choć brzmi to jak reakcja organizmu na spożycie używki, Grassin wyjaśnia, że to tylko kaskada reakcji podczas pocałunku. Jest on bowiem najszybszym sposobem na wymianę „chemii” i informacji, które mają pomóc określić, czy reprodukcja z danym partnerem ma szanse na zdywersyfikowanie puli genetycznej. A wzrok, węch, mimika oraz dotyk wpływają na to, czy ostatecznie aktywujemy tryb „uciekaj”, czy „zbliż się”.
Badania, przeprowadzone przez zespół naukowców z Rutgers University pod wodzą dr Helen Fisher, podzieliły uczucie miłości na trzy etapy i każdemu z nich przyporządkowały zestaw wydzielanych wówczas hormonów. Pierwszą z faz nazwano pożądaniem. Opiera się ona na chęci zaspokojenia seksualnego. Wynika to z naszej ewolucyjnej potrzeby reprodukcji. Poprzez rozmnażanie zabezpieczamy przetrwanie naszego gatunku. Na tym etapie wytwarzane są hormony płciowe – testosteron i estrogen – przez jądra i jajniki. Co ciekawe, w pozostałych dwóch fazach wyszczególnionych przez naukowców hormony wydzielane są już wyłącznie przez mózg.
Drugim etapem jest przyciąganie. Zawiera się w nim poczucie, że ktoś nam się podoba, że nas pociąga. Tutaj do głosu dochodzą dopamina, noradrenalina i serotonina. Razem powodują, że odczuwamy euforię do tego stopnia, że nie możemy jeść czy spać. Te same hormony, dzięki którym czujemy szczęście i zadowolenie, są odpowiedzialne również za negatywne emocje. Osoby uzależnione wchodzące w fazę odstawienia pod względem chemicznej zależności nie różnią się od osób zakochanych, które w danej chwili nie mogą zobaczyć drugiej osoby lub zostały przez nią odrzucone. Organizm odczuwa tę sytuację podobnie jak rzucenie używki.
Ostatnią wyróżnioną przez naukowców kategorią jest przywiązanie, które wpływa na długotrwałe relacje. Pożądanie i przyciąganie w dużej mierze charakterystyczne są dla relacji romantycznych, podczas gdy przywiązanie dotyczyć może także przyjaźni oraz więzi między rodzicami i dziećmi. Faza ta regulowana jest przez oksytocynę (często nazywaną hormonem przytulania) i wazopresynę. W trakcie pierwszego roku związku poziom serotoniny stopniowo opada, by finalnie unormować się. Mniej więcej po 12, maksymalnie 18 miesiącach, jak mówi Ewa Grassin, przychodzi moment weryfikacji znajomości, która albo rozpada się, albo wchodzi na nowy chemiczny poziom. „Jeżeli zostajemy w związku, dopamina zostaje zastąpiona molekułami zorientowanymi na „tu i teraz”, czyli oksytocyną, endorfinami i serotoniną, które wprowadzają nas w stan szczęścia i sprawiają, że czujemy się usatysfakcjonowani, spokojni i jesteśmy nastawieni na budowanie trwałego związku. Na tym etapie ludzie wykazują awersję do zmian (dopamina), a skupiają się na budowaniu więzi”. Ta nowa mieszanka pozwala nam na osiągnięcie bardziej dojrzałej formy miłości.
„Lekcje chemii”: Każda relacja jest inna
Każdy z etapów relacji z drugą osobą wiąże się więc z inną chemią, dlatego inaczej odczuwać będziemy pierwszą randkę, a inaczej dwudziestą rocznicę ślubu. Nie ma jednak dwóch takich samych relacji, uniwersalnego na nie przepisu ani wytłumaczenia. Każda para, czy to przyjaciół, czy kochanków, buduje więź na własnych zasadach. Zwracała na to uwagę Bonnie Garmus, autorka „Lekcji chemii”. W swojej powieści o początku relacji pisała tak: „A wtedy znów owładnęło nią to uczucie, którego doświadczała za każdym razem w jego towarzystwie, tyle że tym razem je uwzględniła: wyciągnęła ręce, przyciągając do siebie jego twarz i cementując pierwszym pocałunkiem trwałą więź, której nawet chemia ze swoją nauką o trwałości wiązań nie umiałaby wyjaśnić”.
Pisarka tłumaczyła w jednym z wywiadów, że choć większość naszych reakcji i zachowań ma właśnie podłoże chemiczne i chemia stanowi o naszej emocjonalnej więzi, to poza pociągiem fizycznym, seksualnym pożądaniem, podstawą budowania trwałych i dających spełnienie relacji w większości przypadków są wspólne wartości, poczucie zrozumienia, bezpieczeństwa, ekscytacja oraz obustronny szacunek, zaufanie do siebie, dobra komunikacja. To, że czujemy się widziani, słyszani i rozumiani.
Cytaty umieszczone w artykule pochodzą „Lekcji chemii”, wydanych przez Marginesy w tłumaczeniu Marka Cieślika. Od 13 październiku na Apple TV+ będzie można oglądać serial na podstawie powieści z Brie Larson w głównej roli.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.