Jedna z najbardziej intrygujących współczesnych artystek, Rebecca H. Quaytman, otwiera w Muzeum Sztuki w Łodzi nowy, 35. już rozdział twórczości. Powraca do miasta, które od dawna jest dla niej ważnym punktem odniesienia.
Niezwykle rzadko wystawy malarstwa są tak spójną, a zarazem wielowątkową opowieścią. Amerykańska artystka Rebecca H. Quaytman narzuca sobie ograniczenia, które owocują artystycznym systemem właściwym tylko jej twórczości, przez co nabiera ona specyficznej, nieco sztywnej struktury, swoistej gramatyki.
Artystka trzyma się kilku wyznaczonych reguł. Maluje na sklejce, a proporcje jej obrazów zawsze podlegają zasadom złotego podziału.
Jej obrazy to nałożone na siebie warstwy przenoszonych za pomocą sitodruku fotografii, wzorów i ręcznego malarstwa. Ale mimo tych ograniczeń jej cykle bardzo się od siebie różnią, gdyż źródła jej inspiracji są niezwykle bogate. Quaytman sięga do sztuki innych artystów, od średniowiecza po współczesność, wykorzystuje fotografie własne i znalezione, interesuje się filozofią.
Każda wystawa jest jak kolejny rozdział życia. Sama Quaytman od wielu lat nazywa swe wystawy rozdziałami i kolejno je numeruje, a przez to jej twórczość staje się rodzajem książki. Ponadto każda jej wystawa jest osobną całością, ściśle związaną z kontekstem miejsca, instytucji, a często również inspirowaną twórczością konkretnych artystów.
Ekspozycja w łódzkim Muzeum Sztuki to „Rozdział 35. Słońce nie porusza się”. Powrót artystki do Polski i łódzka wystawa są jednak szczególne. Można ją bowiem potraktować jako rodzaj retrospektywy, przy czym jej bohaterami są także Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński, łódzcy artyści, bez których Muzeum Sztuki nigdy by nie powstało.
Każdy obraz można czytać archeologicznie, dokopywać się do nowych warstw, odnajdywać nowe informacje. Płaszczyzny filozoficzne następują naprzemiennie z autobiograficznymi. Nie wszystkie dają się odczytać. Ale Quaytman interesuje właśnie pytanie o to, co decyduje o tym, że obraz wytwarza znaczenie.
Tajemnica
Zacząłbym jednak od pytania: czy to jeszcze obrazy, czy już po prostu obiekty?
Quaytman zawsze podkreśla, że każdy obraz, nie tylko jej, będąc malarską płaszczyzną, jest też trójwymiarowym przedmiotem. Dlatego maluje na sklejce, a jej obrazy mają skośnie ucięte, grube brzegi. Ujawniona struktura sklejki przypomina zaś brzegi księgi.
Można też zapytać: czy to obrazy, czy fotografie?
Artystka wielokrotnie używa tego medium, przenosząc zdjęcia na obrazy za pomocą sitodruku, ulubionej techniki Andy’ego Warhola. Ta metoda sprawia, że fotografia się uwalnia, staje się abstrakcyjna, przenosi uwagę na samą płaszczyznę obrazu. Ale to przecież nie podłoże decyduje o tym, co jest, a co nie jest fotografią.
Jeśli chcieć znaleźć jedno słowo najlepiej opisujące malarstwo Quaytman, byłaby nim „tajemnica”. Odkrywając kolejne warstwy znaczeń, nigdy nie jesteśmy bowiem w stanie dotrzeć do samego jądra. Jej obrazy i cała twórczość przypominają palimpsest, manuskrypt, który ścierano, by zapisać go na nowo i którego poprzednie warstwy wciąż majaczą i nie dają się w pełni usunąć.
Historia
Dlatego trudno postrzegać „Rozdział 35.” bez kontekstu wszystkich poprzednich etapów twórczości. Poszczególne rozdziały związane są ze specyfiką miejsca, w którym odbywa się wystawa, jego historią, kontekstem instytucji. Niektóre elementy jednego rozdziału powracają w następnych, tworząc nić narracyjną. To właśnie dzięki powtórzeniu pojawia się szansa na nowe konstelacje, zestawienia, nowe sensy. Proces powstawania palimpsestów jest więc w pełni przez Quaytman kontrolowany. Równie chętnie sięga ona do historii i historii sztuki, jak i po historie osobiste, intymne. W centrum pozostaje jednak problem obrazu, jego fizyczności i poszukiwania nowego wizualnego słownika.
Chociaż system wydaje się porządkować jej twórczość, z rozmowy z Rebeccą nie wynika wcale, by była do niego aż tak bardzo przywiązana. A na pewno nie chciałaby, by odbiorcy jej sztuki zbyt silnie się nim sugerowali. Nie chodzi o to, byśmy odkrywali zasady, które rządzą jej sztuką, ograniczenia, które sama na siebie nakłada. Raczej o to, byśmy sami się w tej sztuce odnaleźli.
Słońce
Cofnijmy się na chwilę o 20 lat. To wtedy zaczyna się łódzka przygoda Quaytman. W 1999 roku przyjechała do Polski, do Bydgoszczy, na zaproszenie polskiego artysty Ryszarda Waśki. Skorzystała z jego namowy i odwiedziła Łódź, miasto, z którego pochodził jej dziadek, oraz Muzeum Sztuki. Podczas podróży robiła zdjęcia, mnóstwo zdjęć. Stacje, wagony, składy. Pokazują Polskę końca lat 90.
Zaczęły się na siebie nakładać różne wątki. Jej dziadek, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, zginął w wypadku samochodowym. Auto, którym jechał, wpadło pod pociąg. Wracał z wystawy światowej w Nowym Jorku. Był 14 października 1940 roku. Gdy zaproszono ją do galerii mieszczącej się w pobliżu terenów owej światowej wystawy, Quaytman połączyła ze sobą te motywy. Tak powstała wystawa „The Sun. Rozdział I”. „The Sun” to tytuł gazety, w której opisany został wypadek jej dziadka. Pierwszą stronę dziennika z opisem wypadku wykorzystała w jednej z prac, którą dziś pokazuje w Łodzi. To chyba nie przypadek, że słońce powraca też w tytule obecnej wystawy.
Polska
Do Polski powracała nie raz. Rozdział drugi zatytułowała zresztą „Poemat dla Łodzi” i pokazała go na biennale w tym mieście w 2004 roku, inspirując się obrazami artystów z czasów II wojny światowej. Obecny rozdział dedykowany jest Muzeum Sztuki. W pierwszym momencie można pomyśleć, że w tytule chodzi o Kopernika. „Wstrzymał słońce, ruszył Ziemię, polskie go wydało plemię”. Gdy pytam o to artystkę, odpowiada, że nie. Podczas pracy lubi słuchać naukowych podcastów. Tytuł wzięła z Leonarda da Vinci.
Podczas pierwszej wyprawy do Łodzi odkryła dla siebie Kobro i Strzemińskiego. Od Kobro zapożycza myślenie o relacji obrazu i trzeciego wymiaru. W myśli Strzemińskiego interesuje ją materialność obrazu i jego skupienie na widzeniu i optyce. Cytaty z jego płócien w różnych formach rozpoznamy na licznych obrazach Quaytman. Oczywiście nie będziemy w stanie odczytać wielu wątków osobistych. Ale jeśli się dobrze przyjrzymy, zobaczymy na jej obrazach i polskiego kuratora Adama Szymczyka, i jej zmarłego niedawno przyjaciela, prowadzącego nomadyczne życie Warrena Niesłuchowskiego.
Ciało
Być może najciekawsza w łódzkim rozdziale jest gra między obserwacją kobiecej cielesności i sztuki abstrakcyjnej, zwłaszcza op-artowej. W swych najnowszych obrazach artystka wielokrotnie powraca do wizualnych chwytów, powodujących zaburzenia widzenia i sprawiających, że nieraz trudno się te dzieła ogląda.
Czasem majaczy na nich niebieska linia, znana z prac Edwarda Krasińskiego. Pojawiają się też przewrotne przełamania. Oto na dolnej krawędzi op-artowego obrazu majaczy lekkie pióro. Obraz jest tak powieszony, że pióro wydaje się mu ciążyć i ciągnąć go ku podłodze.
Ważniejszym motywem pozostaje kobieca pierś, idealnie okrągła, geometryczna, podpatrzona przez Quaytman w dawnym malarstwie. Jedna, powiększona, zamyka oś amfiladowo ułożonych pomieszczeń. Piersi znikają i się pojawiają. Jak po mastektomii. Jak u legendarnych lub współczesnych amazonek. Ciało ulega op-artowym zaburzeniom. Nawet zbliżenia unistycznych płócien Strzemińskiego nagle zaczyna się postrzegać jak skórę. Obraz przestaje być tylko przedmiotem, nabiera niepokojącej cielesności. W niektórych obiektach z poprzednich rozdziałów potrafi nawet niespodziewanie wybuchnąć dziwną naroślą.
Znaczenia
Podczas oglądania wystawy nie warto skupiać się na jednej pracy. Raczej rozejrzyjmy się wokół. Żadne zestawienie nie jest tu bowiem przypadkowe. Na przykład wczesne obrazy z podróży polską koleją pojawiają się obok pracy z „Rozdziału 29.”, który wyrastał z jej fascynacji słynnym obrazem Paula Klee „Angelus Novus” z 1920 roku. Quaytman odkryła, że anioł Klee został namalowany na XIX-wiecznej reprodukcji portretu Marcina Lutra pędzla Lucasa Cranacha. Motywy śmierci i kolei przywołują polskie duchy.
Jeśli się trochę zgubimy, z pomocą przychodzą gabloty umieszczone w kilku salach. Stanowią przypisy do wystawy. Quaytman wypełnia je dokumentami, fotografiami, szkicami do obrazów, ujawnia źródła swych inspiracji i tok myślenia. Zobaczymy tu na przykład zaproszenia i foldery polskich i zagranicznych artystów oraz kolaże z jej pierwszych rozdziałów. Wszystko układa się w nich w nowe znaczenia.
System, który artystka narzuciła swej twórczości, buduje również rodzaj autotematyzmu, zespół odniesień, które dla wielu widzów pozostaną nieczytelne. Jak niewielki obraz z rozdziału 34., zatytułowany „+ x”, pokazywany w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku. Rozdział poświęcony był artystce Hilmie af Klint, prekursorce malarstwa abstrakcyjnego, której pierwszą nowojorską wystawę Quaytman kuratorowała w 1989 roku w nowojorskiej P.S.1.
Na łódzkiej wystawie ujawnione są również postaci, wokół których obracać się będzie kolejny, 36. rozdział. To belgijscy artyści Marcel Broodthaers i René Magritte. I cała historia zacznie się od nowa.
* Rebecca H. Quaytman, „Rozdział 35. Słońce nie porusza się”,
Muzeum Sztuki, Łódź, 8 listopada 2019 – 23 lutego 2020, kurator: Jarosław Suchan
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.