„Cruella” z Emmą Stone już w kinach. Nowa wersja disneyowskiej bajki jest lepsza od poprzednich. Duet Emma Stone i Emma Thompson przejdzie do historii kina.
„Ta kobieta to geniusz!” – pada okrzyk w nowej „Cruelli”. A co to za dziwo ta kobieta geniusz? Ten dziwny twór określany słowem, któremu wciąż brak żeńskiego odpowiednika. Jedna z tych, które robią problemy, tak zwanych trudnych kobiet, jakie Jane Goodall określiła grupą społeczną, „bo właściwie niewiele trzeba, żeby być uważaną za niepokorną, dlatego jest nas tak wiele”. Zgodziłaby się z tym pewnie Kathleen Hanna, wokalistka Bikini Kills, założycielka ruchu Riot grrrl, która pisała w punkowym zinie to, co czuły niektóre jej koleżanki: „Wkurza nas, że społeczeństwo mówi nam Dziewczyna = Głupia, Dziewczyna = Zła, Dziewczyna = Słaba”.
Jeśli już koniecznie mam coś wybrać, biorę Złą, bo ani Głupią, ani Słabą być nie zamierzam. A co złego jest w byciu złą? „Bo to zła kobieta była” jest pomówieniem.
Tak samo myśli Cruella – bodaj najsympatyczniejsza postać wśród księżniczek Disneya. Nie? Nie lubicie jej? A ja wręcz uwielbiam. Bo czy ktoś wierzy w to, że naprawdę da się nosić futro z dalmatyńczyków? Ma język jak żmija, dłonie jak tarantule, serce jak Królowa Śniegu. Z nikim jej nie pomylisz na balu księżniczek Disneya. A zarazem można ją formować w dowolny kształt w zależności od potrzeb. Jest jak marznący płomień, zmienna, parząco-zimna, ale wciąż demoniczna. Bierze na siebie odium niechęci wobec kobiet, pozwala skupić agresję na niej – stricte złej – zamiast na koleżankach, które Cruellą bywają tylko po godzinach. Dopiero, gdy już grzecznie wysłuchają szefa czy sąsiada, gdy z uśmiechem zniosą przytyki, że źle zaparkowały, że śmierdzą ich śmieci, nie ustąpiły miejsca w autobusie, wystroiły się jak na odpust albo że niewłaściwie zajmują się dziećmi, wtedy powoli zaczną kipieć. Zostawmy je same na trochę, nie brońmy, nie pomagajmy. Wtedy staną się Cruellą. Zwycięży w nich wściekłość.
Cruella w nowym wydaniu jest wzorowana na buntowniczkach
Cruella w nowym wydaniu jest czystym wk***em. Esencją kobiecego gniewu, irytacji i zniecierpliwienia. Wilkiem z radzieckiej bajki, który palił fajkę, luzacko szurał nogami w dzwonach, po czym doprowadzony do ostateczności wygrażał Zającowi: „Nu, pagadi!”, czyli „Ja ci jeszcze pokażę!”. Tak jak on, też jest nieco śmieszna, nieco straszna w swojej żądzy zemsty i gwałtownej obronie godności, walce za wszelką cenę. Ale w przeciwieństwie do innych bohaterów okazuje się niebywale skuteczna. W końcu symbolizuje śmierć – jedyną sprawę, jakiej mimo wszelkich prób nie da się uniknąć.
W starych filmach o „101 dalmatyńczykach” z lat 1961 i 1996 kluczowy był moment powstania z martwych. Oznajmiano, że jedno ze szczeniąt Pongo i Cziki (15. z kolei) najwyraźniej zmarło podczas porodu, lecz po chwili reanimacji ożywało na rękach właścicieli, a za oknami błyskały pioruny. Przeciągnięcie martwego na stronę żywych ma jednak swoje koszty. A właściwie jeden. Jest nim Cruella – okrutnica, kostucha, która zjawia się jak spod ziemi i żąda ofiary z nowonarodzonego. W nowym filmie nie ma wskrzeszenia psa, ale za to pokazane jest jej własne. Estella przeistacza się w Cruellę podczas pożaru budynku, gdy zostaje umyślnie skazana na zgon. Nie wiemy, jakim cudem przeżywa. Nie jest to konwencja realistyczna. Raczej umiera i powraca pod postacią zombi. Czy można zabić kogoś, kto już raz umarł? To pytanie powraca w finale filmu, gdyż twórcy chyba zapomnieli je sobie zadać, ale to już zupełnie inna historia.
Cruella w wersji Emmy Stone jest glampunkową księżniczką, wcieleniem Londynu lat 70.: The Clash, Blondie, Vivienne Westwood – estetyki buntu, kolażu, śmietnika, skąd artyści wyłonili się jak dzikie, miauczące koty. Obsadzona i wystylizowana jest genialnie. Bardzo pasuje jej bladość, koturny, tapir, tren, czarna skóra, ćwieki, woalka, podarte rajstopy. Wiktoriański bohochic łączy się tu ze szwindlem, ale nieustraszona bohaterka jest przede wszystkim performerką, która jak słynne feministyczne artystki – Yoko Ono, Laurie Anderson, Valie Export, Sophie Calle czy Marina Abramovic – śpi na wystawie. Bo przestrzenią ekspresji jest dla niej sztuka współczesna. Cruella jest wzorowana na wielu buntowniczkach, które podważały tradycję, rozsadzając muzeum od środka.
Kostiumy Cruelli wpisują się w nurt twórczego recyklingu
Chwilami wygląda jak nieszczęśliwy Pierrot, ale zdecydowanie woli rolę sprawcy od ofiary. Naznaczona siwizną ma w sobie siłę, żeby zwyciężyć nawet silną, starszą kobietę. Uwielbia destrukcję, dlatego kreacje umyślnie zjedzone przez mole to jej specjalność – jak niszczarka wbudowana w pracę Banksy’ego i uruchomiona dramatycznie na aukcji dzieł sztuki, one też uruchamiają spektakl zniszczenia. Drama queen lubi, gdy wokół niej coś się dzieje, na balu jej biało-czarna suknia jak pod wpływem czarów zmienia się w krwistoczerwoną.
Ale najlepsza scena z jej udziałem jest wtedy, gdy na pokaz mody jej konkurentki Baronessy, granej przez Emmę Thompson, nagle wjeżdża śmieciarka i wypada z niej dziewczyna ubrana w worki pełne odpadków. Auto rusza z czerwonego dywanu, wioząc triumfującą Cruellę, a po ziemi ciągną się za nią resztki w foliowych workach, które tworzą jej suknię. To strzał w dziesiątkę. Skoro głównym nurtem mody jest dziś kres nadmiaru i twórczy recykling, to projekty Jenny Beavan, laureatki dwóch Oscarów za kostiumy z „Mad Maxa” i „Pokoju z widokiem”, mogłyby służyć za przykład. A jego bohaterka – performerka posługująca się pseudonimem i ręcznie szyjąca wszystkie swoje kreacje byłaby wcieleniem dzisiejszych designerek, które na markę pracują same. Wolą tworzyć własny biznes, zamiast służyć przestarzałej korporacji.
Podobne artykułyKostiumografka Jenny Beavan o „Cruelli” Radhika Seth Przygasający świat dyktatorów mody reprezentuje Baronessa, przeciwniczka Cruelli. Na pierwszy plan wychodzi wątek asystentki despotycznej szefowej, która pilnie odrabia jej lekcję i wyrasta na głównego wroga – oczywiście nawiązuje do „Diabeł ubiera się u Prady”. Potwierdzają to stroje noszone przez Thompson i krzątający się wokół szeregowi projektanci. Wróżę duetowi Stone-Thompson z „Cruelli” co najmniej taką karierę, jak Hatheway-Streep z „Diabła...”.
Poprzednie filmy o Cruelli de Mon bledną przy najnowszym
Oba filmy mówią o matkobójstwie – potrzebnym, aby kobieta dojrzała. W bajkach, nie tylko Disneya, przeprowadza się je w białych rękawiczkach – uprzednio uśmiercając matkę, czyniąc księżniczkę sierotą i przenosząc jej zmagania na postać zastępczą – macochę. Dzieje się tak dlatego, że konfrontacja z rodzoną matką byłaby zbyt trudna. Mit miłości macierzyńskiej jest w kulturze tak silny, że trzeba go obejść bokiem. Tu jest podobnie: Cruella jest sierotą i ma wyidealizowany obraz matki, a swój bunt, krytykę, żal i przejęcie władzy realizuje na Baronessie. Jesteśmy jednak w świecie black&white, gdzie fryzura kończy się w połowie głowy, zwariowanej, niestabilnej, którą rządzi dwubiegunowa natura. Dlatego te dwie osoby: mama kochana i okrutna, wreszcie stapiają się w jedną. Można oglądać „Cruellę” jak film na Dzień Matki – wreszcie oddający prawdę – nam jako matkom i córkom.
Niebezpieczny, ryzykowny, ale potrzebny uścisk kobiet – zwaśnionych matki i córki – zapamiętam na długo. Może to siła archetypu, może urok pierwszej premiery kinowej w wygodnym fotelu ze znakomitą jakością obrazu i dźwięku, może ścieżka dźwiękowa pełna przebojów, może genialna charakteryzacja i kostiumy, ale naprawdę dawno tak dobrze nie bawiłam się na filmie Disneya. Ogląda się to lekko, złośliwie i rozkosznie. Jak film biorący w nawias całą tę pandemię. „Cruella” daje wiarę, że przychodząc teraz do kina w wyciągniętym dresie, z nadwagą i zszarzałą cerą, jeszcze kiedyś znów poczujemy się zdrowo, elegancko, światowo i będzie nas stać na dekolt od przedziałka z tyłu przez twarz aż do pępka.
Poprzednie dwa filmy o Cruelli de Mon bledną przy najnowszej realizacji. Nareszcie twórcy przestali przynudzać, rozwlekać krótką anegdotę do formy przydługiego seansu i zamiast na słodkich pieskach skupili się na złej postaci – tym, co najciekawsze. Pozwalają nam się złem nacieszyć. Dalmatyńczyki tym razem nie są mleczną pianką posypaną wiórkami czekolady, tylko krwiożerczymi bydlakami, wytresowanymi na morderców. Zarówno rysunkowa animacja, jak i poprzedni film aktorski opowiadały historię z punktu widzenia tradycyjnej rodziny, małżeństwa jednowymiarowych, dobrych ludzi i ich licznie rozmnożonych piesiąt. Cruella była zagrożeniem, bo miała dziwną więź z Anitą Darling – matką i żoną, którą ewidentnie jej odebrano. W filmie z 1961 r. była jej dawną przyjaciółką, choć trudno je sobie razem wyobrazić. W drugim, z 1996 r. – pracodawczynią, zirytowaną, że zatrudniona jest w ciąży. W którymś z nich padło zdanie, że instytucja małżeństwa zabiła więcej kobiet niż wszystkie choroby i wojny razem wzięte. Trudno i dziś się z tym nie zgodzić.
Querrowa Cruella symbolizuje różnorodność, wiarę w siebie i siłę zmiany
Postać Cruelli od początku jest uosobieniem queer. Przerysowana, osobliwa, niedostosowana wyraża wszystko, czego nie mówiono wprost. Niechęć do niej była w istocie lękiem przed odmiennością doświadczenia LGBTQI+.
Podobnie jak inne queerowe postaci Disney’a: Skaza z „Króla Lwa”, Ursula z „Małej syrenki”, Hades w „Herkulesie” czy Elza z „Krainy Lodu”, ona też skazana jest na rolę outsiderki. Boczny tor to jedyne miejsce, jeśli nie ma się w sobie uległości, która pozwoliłaby być blisko ukochanej osoby nawet bez wzajemności, jak żył choćby Le Fou, asystent Gastona z „Pięknej i Bestii”. Albo stanowić gejowski dwór głównej postaci, zasiedlony przez tak sympatyczne dziwactwa, jak Świecznik Płomyk i Zegar Trybik w tym samym filmie czy Timon i Pumba w „Królu Lwie”. Nieheteronormatywnym osobom, żyjącym na własnych zasadach, którzy nie chcą być oswojeni przez porządek hetero, zostaje rola sfrustrowanej, złowrogiej postaci, uzależnionej od pomsty, żalu, agresji, zawiści i żądzy władzy. A przynajmniej tak było dotąd. W nowym filmie za bohaterką stoi grono osób zdecydowanie queerowych: para jej wspólników, obiecujący projektant pracującego w vintage shopie, nawet szef, który nadzoruje jej pracę jako sprzątaczki. Disney wrzuca Cruellę na sztandary różnorodności, wiary w siebie i siły zmiany.
Podobne artykuły„Cruella”: Najpiękniejsze looki Emmy Stone Tish Weinstock Ktoś taki po prostu musi się wyróżniać. Jeśli Cruella nie jest miss sympatii, to na pewno jest najlepiej ubrana, bo przyznajmy szczerze: stroje innych panien – Kopciuszka, Zaplątanej, Księżniczki i Żaby, Pięknej czy Śnieżki nie startują nawet w tej samej kategorii. Za to Pocahontas, Mulan, Ariel czy Jasmin z Alladyna działają w konkretnej scenerii, ale są to kostiumy poza oryginalnym kontekstem uchodzące za przebrania. Jedyną konkurentką do miana królowej mody Disneya mogłaby ewentualnie być Diabolina, gdyby dać jej coś więcej niż rogi, kościste policzki i złowieszczy uśmiech. Jeśli nie dom mody, to chociaż butik, żeby nie była tylko zamknięta w baśni swojego zamczyska i nieco otworzyła się na inspiracje. Trzeba jednak przyznać, że obok Cruelli Glenn Close (niezapomniane rękawiczki z tipsami!) tylko Czarownica Angeliny Jolie uniosła kampową stylizację godną drag queen. Tym razem jednak jest inaczej, bo kamp i queer weszły do powszechnego języka mody. Kreacje z filmu spokojnie można by założyć.
Cruella jest jak Joker
Cruella jest żeńską wersją Jokera. Tak samo jak on została porzucona jako dziecko, zmagała się z psychicznymi problemami, nie okazano jej empatii, więc mści się na całym systemie, który ściągnął na nią cierpienie. Powtórzono nawet tę samą piosenkę „Smile” Jimmy'ego Durante, motyw przewodni filmu z Joaquinem Phoenixem, melodyjne tło przemiany Arthura w Jokera. W filmie Todda Phillipsa jest scena, w której ulice zostają zaludnione Jokerami. Tutaj Cruella wysyła gościom odpowiednie stroje i prosi o założenie ich jako hołd dla zmarłej siebie samej. Efektem jest sala pełna drag queen w tafcie z biało-czarnymi fryzurami. Nie sposób rozróżnić, kto z publiczności jest prawdziwą Cruellą. Tak jak nie dało się stwierdzić, który Joker jest tym oryginalnym. Jesteśmy nimi wszyscy – wkurzeni, skrzywdzeni, potrzebujący zrozumienia i wspólnoty. Zgoda na zaakceptowanie zła w sobie jest pierwszym krokiem do tego, żeby cokolwiek się zmieniło. Póki będziemy chcieć być idealni i mieć zawsze rację, nigdy się nie dogadamy.
Niedawno w jakiejś dyskusji padło pytanie: kiedy ostatnio zmieniłaś/eś zdanie? W dowolnej sprawie, niekoniecznie polityczno-ideowej, ale takiej, do której miałaś/eś silne przekonanie. Jeśli było to dawno albo nie możesz sobie przypomnieć, to, cóż, wypadałoby się nad sobą zastanowić. A jeśli tak, to co sprowokowało tę zmianę? Doświadczenie czegoś nowego, znalezienie się w nowej sytuacji, poznanie nowej osoby, a może to, że ktoś cię wreszcie wysłuchał? Bo chyba najrzadziej działa, niestety, logiczna argumentacja tego, kto odwołuje się do wiedzy, której sami nie mamy.
W każdym razie polecam zmieniać zdanie, bo radość z tego uczucia jest nieopisana. Jest to wręcz rodzaj euforii. Disney przekonał mnie do swojej ostatniej produkcji wszystkimi metodami: przedstawił mi nową osobę, dobre argumenty, lecz nader wszystko poczułam się wysłuchana. Bo każda Cruella w środku jest słodkim szczenięciem dalmatyńczyka.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.